Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Nieudolni mordercy i babcine ciasteczka

Poczułem, jak mój żołądek skręca się od narastających nerwów.

— Chyba sobie ze mnie żartujesz, Sehun.

— Uwierz, chciałbym.

Serce powoli biło mi coraz szybciej. Przecież to niemożliwe. Jakie drzwi nie mają dwóch klamek?

— Przesuń się — poleciłem i podszedłem bliżej, wyciągając przed siebie ręce, aby w razie czego móc się zabezpieczyć przed niezbyt miłym spotkaniem z czymś twardym.

Natrafiłem na gładką, drewnianą strukturę i zacząłem po niej sunąć palcami, szukając czegoś, co przerwie idealną ciągłość, a czegoś, za co będę w stanie chwycić. Zacząłem od miejsca, gdzie owa rzecz powinna się znajdować, a nie mogąc wyczuć żadnego kształtu, w akcie desperacji zacząłem sprawdzać również inne położenia, mniej lub bardziej prawdopodobne. Jak można się domyślić, i to nie przyniosło oczekiwanych, a raczej chcianych, rezultatów.

— Luhan, przestań. To i tak nic nie da. Nie ma tej klamki — odezwał się brunet i dopiero wtedy zaprzestałem oględzin.

Odsunąłem się trochę od drzwi, przygryzając wargę i będąc coraz bardziej podenerwowanym zaistniałą sytuacją. Odetchnąłem głęboko, starając się odzyskać zdolność racjonalnego myślenia, której tak naprawdę nigdy nie miałem, ale to szczegół.

— Możemy spróbować wyważyć...

— Nawet o tym nie myśl, nie damy rady. Jeszcze uszkodzimy i będziemy musieli pokryć koszty odnowy albo zrobimy sobie krzywdę.

— Jakie znowu „my"? Ty byś to robił, ja nie mam siły. Jestem zbyt delikatny — parsknąłem. Ignorant.

— I tak po prostu się do tego przyznajesz?

— Nie będę udawał. — Wzruszyłem ramionami, czego oczywiście nie mógł zobaczyć przez otaczającą nas ciemność. Właśnie! — Może lepiej poszukajmy jakiegoś włącznika światła.

Nie mając zamiaru kontynuować zaczętej dyskusji, zacząłem macać ścianę w poszukiwaniu ruchomego, niewielkiego kształtu i mając nadzieję, że zamiast niego nie natrafię przypadkiem na coś równie ruchliwego, ale zdecydowanie bardziej żywego i owłosionego. Wolę nie piszczeć ani nie krzyczeć przy Sehunie, tak dla zachowania dobrej twarzy.

Odetchnąłem z ulgą, słysząc ciche pstryknięcie, po którym pomieszczenie rozbłysło, tym samym rozpraszając ciemność. Popatrzyłem na bruneta, który stał przy włączniku i rozglądał się po pokoju. Szybko poszedłem w jego ślady, orientując się, że trafiliśmy do... najzwyklejszego pomieszczenia gospodarczego. Zmarszczyłem nieco nos na widok tych wszystkich detergentów, mioteł, mopów, wiader, szmat i szczotek. Istny raj dla Perfekcyjnej Pani Domu.

Odwróciłem się w stronę drzwi, rejestrując, że rzeczywiście są pozbawione klamki, którą tak usilnie staraliśmy się znaleźć.

— A więc... — zacząłem.

— A więc... — powtórzył Oh, patrząc na mnie wyczekująco.

— Zatrzasnęliśmy się na końcu w kij długiego korytarza w pokoju, w którym nie ma klamki od wewnętrznej strony, o czym nikt nie wie, a z naszej kryjówki zdają sobie sprawę tylko dwie osoby, które na dodatek myślą, że sami sobie z tym poradzimy, bo tak jak my nie mieli pojęcia, że tych drzwi nie da się otworzyć od środka.

— Dokładnie.

— W dodatku prawdopodobnie gra potrwa jeszcze przez jakiś czas, więc nikt się nie zorientuje o naszym braku, a my nie mamy przy sobie telefonów, z których moglibyśmy do kogoś zadzwonić albo napisać. Coś pominąłem?

— Znowu przegramy z Chanyeolem i Baekhyunem, nawet jeśli nie wygrają jednej z nagród, bo tak czy siak dojdą do końca szybciej.

Pokiwałem głową z zaciśniętymi ustami układającymi się w szeroki, nieco gorzki uśmiech.

— No, właśnie. Dziękuję za przypomnienie.

— Mówiąc prościej, mamy przerąbane — podsumował.

— No co ty nie powiesz, geniuszu — parsknąłem i oparłem się o ścianę, w duchu dziękując, że nie ma na niej żadnych owłosionych, niemiłych stworzonek, których tak się w ciemności obawiałem.

Przeczesałem ręką swoje blond włosy, będąc świadomym, że potraktowałem go nieco zbyt opryskliwie, ale moje zachowanie spowodowane było przez nerwy wywołane znalezieniem się w takiej, a nie innej sytuacji. Sytuacji bez wyjścia, zupełnie jak ten pokój. Bez wyjścia, rozumiecie? Dosłownie. Bez wyjścia. Oh Luhan, ty śmieszku. W zasadzie to ciągle Xi Luhan, ale wierzę, że to tylko kwestia czasu.

Nawet się nie zorientowałem, kiedy wyższy do mnie podszedł i trącił delikatnie w ramię. Popatrzyłem na niego niezbyt entuzjastycznie, przytłoczony tym, co nas spotkało.

— Nie ma co się załamywać, nie będziemy tu siedzieć całą wieczność.

— Ale pewnie wystarczająco długo, żeby mieć dość — wymamrotałem, na co ten wzruszył ramionami.

— Możliwe, kto to wie? Nie ma sensu tego roztrząsać — uznał.

Oh zsunął się powoli po gładkiej powierzchni, usadawiając się w końcu na podłodze. Podniósł na mnie wzrok i poklepał miejsce obok siebie, które po chwili zdecydowałem się zająć. Westchnąłem i odchyliłem nieco głowę, przymykając oczy i starając się oczyścić umysł ze zmartwień i pytań, na które nie mogłem znaleźć odpowiedzi, bo wszystkie kręciły się wokół tego, ile czasu tu spędzimy.

— Wiesz, że kiedyś byłem w podobnej sytuacji? — Usłyszałem, co niejako zmusiło mnie albo raczej zachęciło do otwarcia oczu i spojrzenia na niego. On jednak nie patrzył na mnie, a wręcz przeciwnie – jedynie oglądał ciemność pod swoimi powiekami.

— W podstawówce z przyjacielem — podjął. — Podczas gdy w chowanego na wfie wymknęliśmy się do kantorka i schowaliśmy pod piłkami. Byliśmy jeszcze dość mali, więc nie było to jakoś specjalnie trudne. Długo nikt nie przychodził, więc jakimś trafem zasnęliśmy. Kiedy się obudziliśmy, było już ciemno i strasznie cicho, a po naciśnięciu klamki drzwi nie ustępowały. Oczywiście, wtedy nie mieliśmy telefonów komórkowych ani w sumie niczego. Sraliśmy w gacie o to, czy ktoś nas znajdzie. Trochę płakaliśmy, ale potem nam przeszło. Siedzieliśmy po prostu wśród tych piłek i zaczęliśmy wymyślać różne rzeczy – że to niebezpieczne kule ognia, a siedzimy w lawie, ale nawet i to nie zmusiło nas do wstania.

— Młodzi samobójcy — parsknąłem, a słysząc śmiech Sehuna, zrobiło mi się nieco cieplej na sercu.

— Może trochę — przyznał rozbawiony. — Ale potem rzucaliśmy nimi w siebie.

— No i mordercy. Ciągle tu jesteś, wiec twój kolega nieco nieudolny, no ale szczegół.

Poczułem jak coś, a raczej ktoś szturcha mnie dość mocno pod żebra, na co się odsunąłem i fuknąłem cicho, ale w rzeczywistości nie byłem jakoś specjalnie zły... no dobra, nie byłem wcale.

— I ja też, bo on również żyje. Słabiaki z nas. Wracając... Spędziliśmy tę noc na zabawie ze sprzętem do gry i w pewnym momencie musieliśmy zasnąć, bo obudził nas pan od wfu, wchodząc rano do kantorka i znajdując nas wśród tych piłek. Wszyscy nas szukali i jak tylko dowiedziano się, gdzie jesteśmy, to odesłali nas do domów, gdzie obaj dostaliśmy dość duży opieprz od rodziców. Na początku wydawało się strasznie, ale koniec końców mieliśmy z tego całkiem niezły ubaw.

Na chwilę zapadło między nami milczenie.

— Nie zniszczyliście niczego? — przerwałem je wreszcie, co wyraźnie zdezorientowało Oh do tego stopnia, że aż na mnie zerknął pytająco. — No czy nie zniszczyliście nic podczas tej zabawy. No wiesz, nagrody, trofea, jakieś sprzęty elektroniczne — wyjaśniłem, przy okazji wykonując jakieś bliżej nieokreślone ruchy ręką, jakby to miało mu pomóc w dojściu do tego, co mam na myśli.

— A... Było blisko, ale chyba byliśmy dziećmi szczęścia, bo udało nam się do tego nie dopuścić. — Uśmiechnął się szeroko.

— W odróżnieniu ode mnie. Ja od zawsze jestem życiowym przegrywem — skwitowałem, krzywiąc się nieco.

— To pewnie stąd ten cały pech. Nawet moje dobre wpływy nie są w stanie tego przebić — westchnął cierpiętniczo, a po chwili syknął, kiedy tym razem to on zdołał uraczyć mocy mego łokcia.

— Ha-ha, bardzo śmieszne.

Na dźwięk parsknięcia, które z siebie wydał, wywróciłem oczami, ale pomimo jak największych chęci nie mogłem powstrzymać się od niemalże identycznego, co poskutkowało tym, że po chwili żaden z nas tego nie hamował, zaśmiewając się z Bóg wie czego na podłodze jakiegoś składziku na szczotki. Gdyby ktoś nas teraz zobaczył, pomyślałby, że naćpaliśmy się środkiem do czyszczenia podłóg albo innym detergentem.

W końcu udało nam się opanować ten napad radości. Otarłem łzy z kącików oczu i popatrzyłem na niego z szerokim uśmiechem.

— To dlatego jesteś taki spokojny?

Wzruszył ramionami.

— Pewnie tak. Wiesz, gdybym był tu sam, to pewnie bardziej bym się denerwował, a tak to przynajmniej mam do kogo się odezwać. Znowu. Razem raźniej.

Przez chwilę rozważałem jego słowa, a potem skinąłem głową. Też bym się bał o wiele bardziej, siedząc tutaj w pojedynkę i czekając na wybawienie albo mannę z nieba (nie, nie jestem wierzący, no ale to szczegół).

— Jakoś tak w podstawówce przyjechał do mnie kuzyn. To była bodajże druga klasa, więc byliśmy jeszcze dzieciakami. Wyszliśmy na zewnątrz. Na początku było dość normalnie, nic nadzwyczajnego... A potem uznaliśmy, że pobawimy się w super bohaterów. W sumie to też nie było jakieś dziwne albo szczególne. Ale moja sąsiadka piekła ciasto... Zauważyliśmy przez jej okno w kuchni, jak wyjmuje je z piekarnika i uznaliśmy, że na pewno jest zatrute i nie możemy pozwolić, aby coś im się stało, więc poświęcimy się w imię wyższego dobra. No więc ubraliśmy na siebie jakieś ciemne bluzy i zarzuciliśmy kaptury...

— Bardziej jak przestępcy niż obrońcy ludzkości — wtrącił Sehun.

— ... no i zakradliśmy się pod jej dom — kontynuowałem, ignorując jego komentarz. — Weszliśmy do środka przez klapkę dla psa i po cichu przeszliśmy do pokoju, a potem do kuchni... Prawie nas wtedy nakryła, ale pociągnąłem kuzyna za sobą i udało nam się schować. Przeszliśmy do pomieszczenia obok po trujące ciasto. Już braliśmy brytfankę i mieliśmy iść, kiedy usłyszeliśmy warczenie. Zauważył nas pies tej kobiety... Zgodnie uznaliśmy, że to straszny potwór, który strzegł czegoś, co miało zniszczyć społeczeństwo. Chcieliśmy z nim walczyć, a przynajmniej ja chciałem, bo pamiętam, że chwyciłem łyżkę i zrobiłem zamach.

— Odważnyś, nie ma co. — Zagwizdał.

— Ale nie zdążyliśmy zrobić nic więcej, bo zaalarmowana hałasem rodzina zbiegła się do kuchni i zabrała psa, a mi przy okazji niedoszłe narzędzie zbrodni... No i zaprowadzili nas do moich rodziców. Było im za nas strasznie wstyd i musieliśmy zbiorowo przepraszać. To znaczy głównie my, ale oni, jak to rodzice, też dołożyli swoje trzy grosze. Na początku byli wściekli, a potem wytłumaczyliśmy wszystko przy sąsiadach i koniec końców się z tego śmiali. Nawet przynieśli nam kawałek tego ciasta.

— Mili ludzie... I jak, było zatrute?

— A gdzie tam. Za to było przepyszne. — Uśmiechnąłem się szeroko, na co Oh parsknął pod nosem z rozbawienia.

I właśnie na tym minął nam czas – siedzieliśmy na podłodze w schowku na szczotki, rozmawiając się i nieraz śmiejąc się do rozpuku z przeróżnych opowieści jednego z nas albo żartów rzucanych podczas luźnej dyskusji na jakiś temat. W ten oto sposób dowiedziałem się, że Sehun ma młodszą siostrę, jest miłośnikiem alpak, miętowych lodów i w dodatku zawsze marzył o zwiedzeniu świata. Nasłuchałem się też opowieści z jego życia i dalej nie mogę uwierzyć, że jako dzieciak był chudy jak patyk i wszedł do klatki lwów w zoo. Na szczęście nic mu się nie stało, ale ściągnęli pomoc, żeby go stamtąd wyciągnąć bez żadnych bądź minimalnych uszkodzeń.

—... No i skończyło się tak, że te ciastka nie były nawet jakoś bardzo złe — zakończyłem jedną ze swoich opowieści.

— Mam wrażenie, że naprawdę lubisz wypieki — skomentował, co nie było dziwne, zważywszy na to, że to była chyba czwarta moja historia, która wiązała się z właśnie taką formą deseru.

Skinąłem jedynie głową na potwierdzenie.

— A ty? Masz swoje ulubione? — Zerknąłem na niego nieco zaciekawiony.

— Uwielbiam ciastka czekoladowe. Moja babcia zawsze je piekła, mieszając ze sobą mleczną i gorzką. Miała je praktycznie zawsze, kiedy do niej przyjeżdżałem. Mama się wkurzała, że jem tak dużo słodkiego, ale sama nie mogła się im oprzeć. — Zaśmiał się. — Pochłaniałem je garściami, a wcale nie były małe. — Zamilkł na chwilę. — Dawno ich nie jadłem — westchnął cicho i uśmiechnął się nieco melancholijnie.

Zmarszczyłem brwi i aż mnie coś zakuło na myśl o tym, co mogło być tego powodem.

— Czy ona...?

Poczułem ścisk w piersi, nie pozwalający na dokończenie pytania. Po prostu patrzyłem na niego niepewnie, a kiedy on to zauważył i zrozumiał, o czym myślę, parsknął pod nosem i pokręcił głową.

— Spokojnie, żyje. Po prostu pokłócili się kiedyś o jedną rzecz z tatą i od tamtego czasu rzadziej ją odwiedzamy. Kiedy mogę, to jeżdżę sam albo z siostrą, ale po przeprowadzce jest jeszcze trudniej — wyjaśnił.

Odetchnąłem nieco z ulgą i już miałem się odezwać, kiedy aż się wzdrygnąłem na gwałtowne zerwanie się chłopaka do pionu.

— Słyszałeś to?

Zmarszczyłem brwi i zacząłem nasłuchiwać. Aż rozszerzyłem oczy na coraz głośniejsze dźwięki kroków, co świadczyło o tym, że są coraz bliżej. W tym samym momencie popatrzyliśmy na siebie z Sehunem i szybko wstaliśmy ze swoich miejsc na podłodze, doskakując w dwóch susach do drzwi i przystawiając do nich nasze uszy, aby lepiej słyszeć. Aż podskoczyłem po upewnieniu się, że to wcale nie nasze halucynacje tylko naprawdę ktoś tam jest. Zaczęliśmy pukać w drewno i równocześnie wołać coś w stylu „Jesteśmy tu!", czyli te teksty, które nieraz słyszy się na filmach, w których bohaterowie znajdują się gdzieś poza wiedzą innych i często własną wolą.

Nie musieliśmy długo czekać, bo już po chwili usłyszeliśmy zgrzyt zamka po drugiej stronie i odsunęliśmy, kiedy ktoś nacisnął na klamkę. Miałem ochotę zacząć skakać i krzyczeć z radości, kiedy w końcu udało nam się zobaczyć korytarz i naprawdę musiałem się powstrzymać przed skoczeniem na szyję kobiecie, która nas uwolniła. Oczywistym było, że ją zdziwiliśmy. Pokrótce wyjaśniliśmy, jakim cudem znaleźliśmy się w takiej sytuacji, a potem podziękowaliśmy i pospiesznie się oddaliliśmy, słysząc od niej, że nasza grupa się o nas martwi.

Gdy przechodziliśmy obok zegara, zdążyłem zauważyć, że było już trochę po osiemnastej, co oznacza, że spędziliśmy w zamknięciu prawie pięć godzin. No nieźle.

— Jak myślisz, mamy przerąbane? — zagadał Sehun, kiedy wyszliśmy na zewnątrz ośrodka i zaczęliśmy się rozglądać za kimś znajomym.

Nie musieliśmy długo szukać, gdyż zauważyła nas jedna z nauczycielek, nawoływaniem informując o tym innych. Na początku miałem wrażenie, że się cieszą, dopóki nie zaczęli się zbliżać i nie ukazały mi się poziome zmarszczki na czole matematyczki.

— Tak, dokładnie tak myślę.

Po dość solidnej reprymendzie kobiety i reszty opiekunów oraz naszym wytłumaczeniu całego zajścia wszyscy wreszcie odetchnęli z ulgą. Nawet nie zorientowałem się, kiedy Baekhyun mnie dopadł i potarmosił mi włosy. Fuknąłem cicho i odsunąłem się, przy okazji jakoś starając się ogarnąć fryzurę.

— Raany, to musiało być straszne, co? Pokręcona historia — stwierdził i wykrzywił się śmiesznie, na co parsknąłem śmiechem.

— No trochę... Dużo osób nas szukało?

— Praktycznie cała grupa. — Zerknął szybko na Chanyeola i Sehuna, a potem nachylił się nad moim uchem. — A teraz mów, jak było naprawdę.

Uśmiechnąłem się delikatnie i na sekundę skierowałem wzrok na chłopaków, a potem znowu wróciłem nim do przyjaciela.

— Dowiedziałem się sporo nowych rzeczy o nim... I chyba się cieszę, że się tam zatrzasnęliśmy — powiedziałem szczerze.

Brunet wyszczerzył się, a podekscytowanie aż z niego promieniało.

— Masz coś, co mógłbyś wykorzystać do poderwania go?

Zastanowiłem się, wertując w głowie wszystkie starannie zapamiętane informacje, które udało mi się dzisiaj pozyskać i pokiwałem w końcu głową, zwracając uwagę na pewien szczególny aspekt.

— Nie martw się Bae, ja coś wymyślę. — To wcale nie tak, że już to zrobiłem... — A teraz lepiej chodźmy, zaraz powinna zacząć się kolacja, a ja umieram z głodu. — Położyłem sobie dłoń na brzuchu, jakby chcąc podkreślić wagę swoich słów.

— Tak właściwie to już się zaczęła, ale... — Przez chwilę wyglądał, jakby bił się z myślami, czy aby na pewno powinien kończyć to zdanie, ale w końcu po prostu popatrzył na mnie tajemniczo i chwycił za nadgarstek. — A w sumie to sam zobaczysz.

Nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi, dałem się pociągnąć w stronę stołówki i kątem oka zauważyłem, że Chanyeol z Sehunem również się tam kierują. Niby co mogłoby być nie tak?

To samo pytanie zadałem sobie, wchodząc do dużego pomieszczenia i nie zauważając nic oprócz spożywających swoje posiłki uczniów. Wzruszyłem jedynie ramionami i wziąłem talerz, nakładając na niego to, na co akurat miałem ochotę i usiadłem przy jednym z niewielu wolnych stolików, a po chwili przysiadła się do mnie reszta naszej „grupy".

Nie potrafiłem zrozumieć zachowania Baekhyuna, który z każdą minutą coraz częściej patrzył na zegarek w swoim telefonie i rozglądał się wokół z jakimiś ognikami święcącymi w oczach.

I w sumie jak teraz o tym myślę, to naprawdę mogłem spytać wcześniej. Chyba wyszłoby mi to na dobre.

Równo o dziewiętnastej po pomieszczeniu rozległ się okrzyk paru osób siedzących trzy stoliki dalej, a kilka sekund później zobaczyłem, jak na bluzce jednej z dziewczyn wylądował ryż, a po jej reakcji domyśliłem się, że część ziarenek wpadła jej za dekolt.

Po spojrzeniu na mojego przyjaciela szybko domyśliłem się, że to było tym, co miał na myśli najpierw przez swoje ucięte w połowie zdanie, a potem podekscytowanie, kiedy co i rusz sprawdzał, ile czasu pozostało do... No właśnie.

Aż podskoczyłem, słysząc pisk kolejnej osoby, a potem gwar i poruszenie, kiedy powoli coraz więcej uczniów przyłączało się do rzucania swoim posiłkiem. I naprawdę miałem zamiar się stamtąd jak najszybciej wycofać. No właśnie... Miałem. Do czasu aż sam nie zostałem ofiarą, czując uderzenie w plecy, a potem to, jak jakiś produkt spływa po mojej koszulce.

Odwróciłem się nieco rozjuszony w kierunku chłopaka z przeciwnej klasy, który wskazywał na mnie palcem i zaśmiewał się do rozpuku. Uśmiechnąłem się słodko i wziąłem kurczaka ze swojego talerza.

Ze mną się nie zadziera. Niby miałem stąd iść, ale... Chyba czas wziąć udział w mojej pierwszej w życiu bitwie na żarcie. 

____________________________________

Gdyby nie to, że miałam sporo do roboty, to ten rozdział pojawiłby się już duużo wcześniej, za co z góry przepraszam--- 

Przez Sehuna mam ochotę na ciasteczka, kto mi zrobi? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro