Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2,5


Promienie październikowego Słońca spokojnie wpadały przez odsłonięte okno do przestronnego salonu, otulając sobą sylwetkę wysokiego bruneta leżącego na kanapie. Ten natomiast czując wszechogarniające ciepło i światło rażące jego przymknięte powieki, przybrał na twarz gorzki wyraz niezadowolenia. Zmarszczył śmiesznie swój nos, ściągając przy tym swoje brwi i kilka razy mlasnął językiem, chcąc w ten sposób pozbyć się nieprzyjemnego posmaku z ust. Mruknął marudnie, zasłaniając twarz przedramieniem i westchnął ciężko.

Uparcie odwlekał moment opuszczenia nóg na jasne panele, a gdy tylko to zrobił ponowił westchnięcie i palcami obu dłoni zaczął rozmasowywać obolałe skronie. Nie wiedział skąd się wzięła ta nagła migrena, a tym bardziej co robił na kanapie w salonie. Nie pamiętał zupełnie nic oprócz jaskrawego światła, które zupełnie znikąd pojawiło się w jego mieszkaniu, wywołując tym samym jego późniejsze omdlenie.

- Co tu się stało? - rzucił w przestrzeń, uchylając przy tym opuchnięte powieki, by tuż po chwili przed jego oczyma pojawiła się małe, złote coś - kształtem przypominające imbryczek z dość długą szyjką. - A to skąd tu się wzięło? Nie pamiętam abym coś takiego kupował.

Przez chwilę jeszcze się przyglądał tej dziwnej dla niego rzeczy, by po chwili ją odłożyć na szklaną ławę i podniósł się z wcześniej okupowanego miejsca. Wolnym krokiem przemierzał korytarz prowadzący do kuchni, jednocześnie rozciągając się trochę. Jego mięśnie były spięte od zbyt długiego wypoczynku, co sprawiało iż jakiekolwiek poruszanie się było uciążliwe i niewygodne.

- Nah - mruknął gardłowo, starając się rozruszać ręce. - Nigdy więcej spania takim pokrzywionym. A jak już, to na pewno na wygodniejszym podłożu. 

Nalał sobie szklankę soku i z ciekawości spojrzał na zegarek wiszący nad wejściem. Dwadzieścia minut po dwunastej aż błagało o pomstę do nieba, a może raczej o powrót pod ciepłą kołdrę. Chyba, że było się takim unikatowym przypadkiem jak Jung Hoseok, który codziennie wstawał o godzinie siódmej aby jak najlepiej wykorzystać dany dzień.

I nie interesowało go, że dzisiaj była sobota, a on jest już ponad pięć godzin w plecy z treningiem. Dlatego też widząc aktualną godzinę, wypił duszkiem zimny sok i biegiem popędził do swojej sypialni, chcąc się ogarnąć. Wyszedł z niej po niespełna siedmiu minutach i wybiegł z mieszkania, łapiąc w locie torbę ze strojem i pędząc na łeb na szyję, ruszył na salę, gdzie czekała na niego reszta grupy.

***

Krok. Drugi. Trzeci. Fala biodrami.Skorpion, by zaraz wykonać salto machowe. Pot lał się nie niego strumieniami, płuca paliły żywym ogniem, a mięśnie błagały o chwilę przerwy. Zamiast tego mocniej przygryzł swoją dolną wargę i poruszał ciałem w rytm zapętlonej piosenki. Nie mógł zawieść swojego trenera, który specjalnie zostawał po godzinach i pilnował jego grupy, obserwując ich postępy w choreografii.

Byli jego najlepszymi uczniami, dlatego też zgłosił ich do ogólnokrajowego konkursu tańca nowoczesnego. Zaś w Hoseoku pokładał wielkie nadzieje, ze względu na jego wrodzony talent. I determinację pomieszanej z niesamowita charyzmą, bo tego nie  można mu było odmówić. Był liderem całej gromady, która słuchała się go jak pies swojego właściciela. Był ich nie tylko przewodniczącym, ale i dobrym przyjacielem, służącym dobrą radą i chęcią pomocy. Posyłając im przy tym uśmiech jaśniejszy niż Słońce na niebie.

Skok. Piruet. Lądowanie na kolanach i ślizg po mokrym od potu i łez parkiecie. W tle rozbrzmiewa ta sama piosenka, która leciała kwadrans wcześniej. I cztery godziny wcześniej. Pisk butów, szelest butów i zapach determinacji krążyły wokół zgromadzonych, napawając ich chęcią zwycięstwa.

Do konkursu zostało im niespełna cztery miesiące, a oni ciągle doskonalili swoją choreografię. Poświęcali jej swój cały wolny czas, sen, posiłki. Niemalże wszystko aby wypaść jak najlepiej i dostać się na staż do Ameryki marzeń. Pracowali chyba najciężej ze wszystkich zgłoszonych i liczyli na wynik ich zadowalający. Nie było innej możliwości.

- Dobrze, kochani! - muzyka ucichła, a suche powietrze przeciął zimny głos ich profesora. - kończymy na dziś. Jutro widzimy się o tej samej porze. Teraz marsz pod prysznic i do domu coś zjeść i spać. Musicie być wypoczęci na kolejny dzień ćwiczeń. - mruknął, zaraz opuszczając sale taneczną. 

Natomiast cała trupa usiadła na dębowym parkiecie, oddychając ciężko. Jedni wachlowali się częścią swojej garderoby, a drudzy wypijali już którąś butelkę wody z kolei. Natomiast nasz główny bohater nie pozwolił sobie na chwilę odpoczynku. Odgarnął mokre włosy z czoła, zakładając na nie czapkę z daszkiem i po chwyceniu swojej bluzy i wielkiej torby, wybiegł ze studia, kierując się na stację metra. 

Musiał się pośpieszyć. Zostało mu niewiele czasu do odjazdu ostatniego pociągu, a po drodze chciał jeszcze wejść do księgarni i poszukać książki o tym dziwnym czymś, które zastał po swoim przebudzeniu. Dlatego teraz niemal biegł, przepychając się między ludźmi, nie reagując na ich karcące spojrzenia i gorzkie warknięcia, komentujące zachowanie "dzisiejszej" młodzieży.

***

Jęknął cierpiętniczo stojąc przed drzwiami księgarni, w której chciał czegoś poszukać. Jak na złość jego pojazd się spóźnił, a co za tym szło on sam dojechał do swojej dzielnicy później niż zamierzał. I jak widać skończyło się to nie za dobrze. Mruknął pod nosem kilka niecenzuralnych słów, klnąc swoje szczęście i ze spuszczoną głową ruszył w kierunku swojego mieszkania. 

A tam już czekała na niego mała niespodzianka...

Odwiesił bluzę na wieszak, a czapkę położył na stojącej nieopodal komodzie. Dużą dłonią roztrzepał swoje brązowe kosmyki i wolnym krokiem ruszył do salonu. Opadł bezwiednie na kanapę, by zaraz chwycić po pilota od telewizora. Jednym przyciskiem włączył urządzenia i zaczął skakać po kanałach, w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Niestety jednak nic nie było w stanie przyciągnąć jego uwagi.

Dlatego też włączył jakiś program muzyczny i po dłuższej chwili, sięgnął po złoty imbryczek. Przyglądał mu się z dokładnością, a już po chwili poczuł nieodpartą potrzebę aby sprawdzić co to jest. Nie czekał, więc długo tylko wstał z miejsca i podszedł do szafki, na którym stał jego komputer. Sprawnie go włączył, chcąc się czegoś dowiedzieć, ale jedyne co udało mu się znaleźć to fragment bajki dla dzieci. 

Westchnął niepocieszony, pocierając przedmiot w dłoniach i odstawiając go na półkę. Zaraz potem, będąc jeszcze bardziej zrezygnowanym niż przedtem, udał się do łazienki wziąć relaksujący prysznic. Zajęło mu to raptem kwadrans, w czasie którego w jego salonie zmaterializowała się niska i blond włosa postać, która z zaciekawieniem zaczęła się rozglądać po całym pomieszczeniu.

Owszem, Jimin, domyślał się gdzie może się znajdować, ale zdeprymowany nie mógł nigdzie spostrzec swojego podopiecznego. Niby widział go wczoraj, tuż przed jego omdleniem, ale zamiast mu się przyglądać, to wolał mu pomóc. Jednakże teraz chciał go w końcu poznać.

Założył ręce na piersi i siadł skrzyżnie, nie przejmując się tym, że zaczął unosić się w powietrzu. Myślał intensywnie nad tym, jak przyśpieszyć spotkanie ze swoim "przeznaczeniem". I już miał użyć swoich złotych iskierek, błądzących między jego palcami, kiedy do pomieszczenia wszedł wysoki chłopak, zamierając na jego widok.

- Cześć! Jestem Jimin i od dzisiaj jestem twoim dżinem! - wykrzyknął radośnie blondyn, akcentując to szerokim uśmiechem. 


a/n: Wreszcie udało mi się coś napisać! Jak znam życie, dam radę napisać coś na święta... :") 

Nie polecam klasy maturalnej </3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro