Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.67.

Pov. Tomi

   Zacząłem się martwić, gdzieś po godzinie od kąd "Tax" i "Billy" mieli przyjechać. Zauważyłam że, nie tylko ja się martwię ale również Margaret i Karina. Mijają już 3 godziny, chyba ja dłużej tego nie zniosę. Co im się stało? Właśnie miałem wstać, gdy donośny, radosny okrzyk Daki rozniósł się, po całym ogrodzie.

Daki
- Mama! Tata! Już jesteście, nareszcie. Nawet nie wiecie, jak tu się denerwowali, ciocia Margaret myślała że nie widzę, ale widziałam. Jak co pół godziny, patrzała na zegarek. Dziadek ledwo usiedział na na miejscu, a ciocia Karina o mało nie wyrwała sobie włosów, zaś Max on to w ogóle, latał w tą i z powrotem, jakby dostał owsików. Co, tak długo?

Martyna
- No długo. Godzinne posiedzenie w firmie jakoś zniosłem, ale 3 godziny na komisariacie już nie.

Eric
- Czego chcieli, na pewno chodziło o to co się stało?

Zahary
- Też, ale nie do końca. A, na sam koniec dowiedzieliśmy się...czegoś ciekawego.

Eric
-  No gadaj, co to było?

Tomi
- Nie trzymaj nas w niepewności.

   Kiedy mój przyszły zięć, zaczął opowiadać o całych trzech godzinach na komisariacie, oraz tym czego na koniec się dowiedzieli. Szczerze mówiąc myślałem że, spadnę z siedzenia na którym siedziałem. To był szok, nawet jak dla mnie. Marc był tajnym agentem...nawet nie podejrzewałam go o to, no ale cóż...niepozornie zwierzę, może być śmiercionośnych zabójcą.

Karina
- O firmę, nie pytam...bo Timon, opowiedział nam, jak go  wrobiłaś w prezesurę, pani wiceprezes.

Martyna
- Oj tam, oj tam...a no właśnie, Timon gdzie jest Lu? Czas najwyższy, oddać mu jego własność.

Lu
- O mnie, mówicie?  I, o co chodzi...mówiłaś o mojej własności.

Martyna
- Chodź, a się przekonasz. No chyba się nie boisz?

Pov. Martyna

   Brat mojego kumpla, patrzał się na mnie i po wszystkich. Ale niechętnie, poszedł za mną do naszego garażu. Wtedy jego mina, była podejrzliwa.

Lu
- Po co, przeprowadziłaś mnie do swojego...gara...o matulu...przecież to... ale skąd? Jak?

Martyna
- Wasz ojczym, sprzedał mi go za  śmieszną cenę...więc go kupiłam, trochę stuningowałam, podrasowałam i zmieniłam trafne części. Będę szczera, ktoś przy nim grzebał, chciał spowodować twój wypadek. No ale teraz...proszę, oto kluczyki, twoje kluczyki do twojej własności. Zwracam go właścicielowi i mam pewność że się nie zabijesz. Proszę to twoja własność, powinien tobie służyć długo i gdybyś miał jakąś usterkę, czy coś w tym stylu przyjeżdżaj z nim do mnie.

Lu
- Dziękuję...nie wiem, co powiedzieć...to...to wiele dla mnie znaczy. I, będę pamiętał co mi powiedziałaś. A skoro, jesteśmy przy tym temacie...to może powiesz mi, kiedy wracasz na tor?

Martyna
- Wrócę jak to wszystko się skończy. Wiesz.. to całe zamieszanie z gangiem, porwaniem i całą resztą. I, nie zapomniałam o tym o co mnie prosiłeś. Jak znajdę czas to nauczę cię, kilka trików...musisz jeszcze trochę poczekać...

Lu
- Spoko. Zdaję sobie sprawę...że masz teraz, galimatias normalny kocioł. Słyszałem jak załatwiłeś mojego starszaka...został prezesem, no no...na pewno miał super minę, co?

Martyna
- A, żebyś wiedział. Chyba do końca życia, będzie mi to wypominał. No ale...moim zdaniem, należało mu się...to stanowisko. Teraz ma pewne i stałe stanowisko, nie będzie musiał się bać...że straci pracę. A, bycie maklerem...właśnie takie jest niepewne i niestałe.

Lu
- Tu masz rację.Zgadzam się z tobą, w 100%. Jeszcze raz dziękuję tobie, za to co zrobiłaś... teraz może wracajmy?

Martyna
- Jasne.

   Wróciliśmy z Lu, na tyły domu i spędziliśmy miło czas. Po jakiś 3 godzinach, wszyscy zaczęli wracać do siebie i się żegnać. Kiedy, zostaliśmy już w piątkę, poszłam do kuchni przygotować dla wszystkich herbatę.

Tomi
- Martyna, my z Kariną... postanowiliśmy że, za 2 dni wracamy do nas. Skontaktuję się tylko jeszcze, z tym komisarzem. Bo gdyby co, to będzie do mnie dzwonił, a przyjedziemy.

Martyna
- Już chcecie, naa opuścić?

Tomi
- Oj, córeczko...nie chcemy, ale trzeba. Ponieważ nie możemy, wszystkiego zostawiać na głowie Teo. On ma swój klub, a ja muszę, dopilnować...twojego toru.

Martyna
- Może masz rację.

  Kiedy zalewałam, ostatnią szklankę wodą, by zaparzyć herbatę. Do kuchni, przyszedł Zahary.

Zahary
- Co, tam? Jak się czujesz?

Martyna
- W miarę dobrze.

Zahary
- To, co siedzi tobie w głowie? Przecież widzę, że coś się dzieje.  Gnębi ciebie coś...

Martyna
- Nic się, przed tobą nie ukryje?

Zahary
- Nie, więc...mów ale to już.

Martyna
- Zastanawiam się... I, co dalej?

------------------

Tak moi drodzy, teraz to koniec części drugiej. Zostawiłam otwarte zakończenie, bo może kiedyś... czy coś napiszę kontynuację tego. Dziękuję serdecznie za każde głosy, gwiazdki oddane na tą powieści, to że wam się podobało, dziękuję za to że byliście. Nie żegnam się z wami...nie mówię do widzenia. Na razie do następnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro