Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.64.

Pov. Martyna

   Przebudziłam się o godzinie 10:00, masakra aż tak długo spałam. Ale to nic, najważniejsze jest to...iż obudziłam się, we własnym domu i wspólnej sypialni, mojej i mojego...ej, a właściwie...gdzie jest mój facet?! Usiadłam na łóżku i oparłam się o zagłowie łóżka. Nasłuchiwałam odgłosów, może poszedł do łazienki, wziąść prysznic. Ale szybko się zorientowałam że, go tam nie ma. Bo właśnie, wchodził do naszej sypialni z tacą i naszym śniadaniem. Zahary odstawił, tace na szafkę i wtedy dostrzegł, iż już nie śpię.

Zahary
- Już się obidziłaś? Myślałem że...

Martyna
- Zabrakło mi Ciebie, w naszym spólnym łóżku. Nie miałam, przy sobie swojego miśka, ani do kogo się przytulić.

  Mój mężczyzna, uśmiechnął się na moje słowa i podszedł do mnie, położył się koło mnie. Przełożył rękę, przez moją głowę i przyciągnął mnie bliżej, siebie. A ja, wtuliłam się w jego, nagą klatkę piersiową. Na której składałam pocałunki i dotykałam skóry, która pod moim dotykiem zaczeła drżeć. Ale naszą intymną chwilę, przerwało pukanie do drzwi i wtargnięcie, Margaret do naszej oazy.

Margaret
- No dobra, przepraszam zakochańce. Ale dzwonili z komisariatu. Pytali czy możecie znaleźć chwilę, by pojechać i złożyć zeznania. Bo byli w szpitalu, ale zostałaś już wypisana. A oni, nie chcieli odrazu nachodzić nas w domu.

Martyna
- Spokojnie, " jeszcze" nic takiego, nie robiliśmy. Dziękuję za informację, a tak po za tym...to jak się czujesz?

Margaret
- Teraz dobrze, bo jesteś cała i zdrowa siostro. Idę,  nie przeszkadzam...Zahary zaraz zabije mnie wzrokiem. Pa.

  Pokiwałam głową na strony i zaśmiałam się, po czym usłyszałam zamykające się drzwi, i poczułam usta swojego faceta, na zagłębieniu mojej szyji. O, nie...tak to my się nie będziemy bawić. Odsunełam się od Zaharego i odwróciłam twarzą w jego stronę, po czym popchnęłam go, na plecy i usiadłam na niego okrakiem. Wpatrując się ciągle, w jego piękne oczy. Po czym zbliżając się do jego ust, poruszyłam się delikatnie. Na co usłyszałam, syk z jego ponętnych ust. Gdy byłam blisko i musnęłam, swoimi wargami jego, a on chciał pogłębić pocałunek, poruszył się pode mną...wyczułam, jego erekcję na swoim udzie i kobiecości. Jeszcze chwili zabrakło, a bym dała się posiąść, tak samo jakbym posiadła jego. Ale szybko się pozbierałam, po tym jak usłyszałam dzwonek swojego telefonu.

Martyna
- Nie ze mną, te numery kochanie. A teraz, przepraszam...muszę odebrać telefon i zjeść śniadanie.

Zahary
- Chyba sobie, ze mnie kpisz skarbie? Co ja, niby mam teraz z tym zrobić?

  Wzięłam telefon i odebrałam, cmoknełam w powietrzu do napalonego, przyszłego męża i pokazałam ruch ręką, puszczając oczko.

Martyna
- Co tam Timon...

Zahary
- Zła, kobieta z ciebie!

Martyna
-...nie, w niczym...tak pamiętam...będę za 20-30 minut...Do zobaczenia.

   Usłyszałam jak w łazience, z pod prysznica leci woda. Postanowiłam najpierw naszykować ciuchy, i zjeść pyszne śniadanie. Gdy zjadłam swoją porcję, a Zahary w tym momencie, wychodził z łazienki, w samym ręczniku. Mijając go, puściłam mu oczko, złapałam swoje ubranie i po cichaczu, zakradając się od tyłu do swego mężczyzny...szarpnełam za ręcznik, który został w mojej ręce i pędem pognałam do łazienki. Krzycząc za zamkniętych drzwi.

Martyna
- No no kochanie, seksowny tyłeczek. Dzisiejszej nocy...moje paznokcie, będą wbijały się, nie tylko w twoje barki i ramiona!

Zahary
- Czy to, propozycja?

Martyna
- Nie. Tylko oznajmiam ci fakt.

    Wzięłam szybki prysznic, a teraz zapinam ołówkową spódnice midi, taką do przed kolan. Do tego mam wizytową, koloru turkusowego koszulę na krótki rękawek i szpilki. Musze tylko wziąść marynarkę z szafy i gotowe. Makijaż zrobiłam standardowy, delikatny i odpowiedni do okoliczności. Kiedy wyszłam z łazienki i skierowałam się do szafy, po wcześniej wymienioną odzież wierzchnią. Kiedy złapałam za marynarkę, wyszłam na korytarz i skierowałam się do kuchni, skąd usłyszałam rozmowy. Jak stanęłam na progu, zobaczyłam tam prawie wszystkich. Tato siedział, przy wyspie kuchennej popijając poranną kawę. Karina kszątała się po niej, a dziewczyny jadły śniadanie. Gdy tylko, moja przyjaciółka mnie zauważyła, uśmiechnęła się w moją stronę i przywołała, na moment.

Margaret
- Sory za wsześniejsze...a tak wogóle. To gdzie ty się wybierasz?

Martyna
- Spoko, i tak nic takiego się nie działo. A, teraz wychodzę bo w firmie Matta, zwołali jakieś zebranie.

Karina
- Pewno będą chcieli, wyznaczyć nowego następce.

Martyna
- Nie wiem, możliwe. Skoro prezez i wiceprezes, siedzą w areszcie, to ktoś musi tą firmą presperować. Po za tym, po tym jadę na komisariat.

Tomi
- Może, jechać z tobą?

Martyna
- Nie tatku, dam sobię radę...

Zahary
- Ja z nią jade. Wy może zróbcie sobie, wolne i jedzcie na plażę czy coś.

Margaret
- To dobry pomysł. Nie będziemy, ciągle " kwitli" w domu. Przyda nam się ciasza i spokój oraz otwarta przestrzeń.

Dakota
- To ja, idę się szykować. Aha, mamusiu tylko wróci tym razem, cała do domu dobrze.

Martyna
- Masz to...jak w banku.

   Ucałowałam wszystkich w policzki i wyszliśmy z Zaharym. Wsiedliśmy i pojechaliśmy do tej, nieszczęsnej firmy.

Pov. Timon

   Stoję od dwudziestu minut, przed tym cholernym biurowcem i dostaje szału. Ludzie wchodzą i wychodzą, a ja jak idiota stoję w miejscu, czekając na Martynę.

Martyna
-Witaj, wybacz że długo czekałeś. Ale o tej poże, są straszne korki.

Timon
- Wiem i cześć. Widzę że, dzisiaj z obstawą? Siema stary.

Zahary
- Siema. I owszem, już nigdzie nie puszę jej samej. Znowu coś wymyśli i zrobi bez konsultacji ze mną. A tak, to będę miał ją na oku.

Timon
- Sie wie. To co, idziemy?

Martyna
- A, mamy inne wyjście? Aha, o 17:00, przyślij do mnie Lu.

Timon
-Po, co?

Martyna
- Chcę oddać mu, jego własność. Zbyt długo czeka i nie wie, co dzieje się z jego maszyną. Po za tym, gdy to wszystko ucichnie...chcę wrócić na tor. To część mojego życia, część mnie i nie zrezygnuję z tego.

   No, na reście jedziemy windom, na wyznaczone zebranie. Po diabła jakiego, zwołują to? Weszliśmy do sali konferencyjnej, jako ostatni. I po uprzednim zajęciu naszych miejsc.

Mężczyzna
- Dzień dobry i dziękuje, za tak liczne przybycie moi drodzy. Zwołałem to zebranie, ponieważ w obliczu obecnych, haniebnych wydarzeń. Których dokonał się nasz prezes wraz ze swoim zastępcą. Jesteśmy zmuszeni, powołać głosowanie i wybrać z nas tutaj obecnych. Nowego wiceprezesa oraz prezesa. I z góry, chciałbym aby obecna tutaj, Pani Martyna Norynberg przyjęła moje przeprosiny, za czyny Matta.

Martyna
- To miłe, co Pan mówi. Panie Duglasie. Ale zbędne, ponieważ nikt tutaj z państwa...nie odpowiada za...chorobę psychiczno-umysłową Matta. Nie wy, go wychowywaliście i nie wy, moi drodzy państwo kazaliście, robić to co robi. Matt wraz z moim...ojcem chrzestnym Johnem, współpracowali a firma...była dla nich przykrywką, do prania brudnych pieniędzy.

Kobieta
- Co? Co, pani mówi? Nic nie rozumiem.

Mężczyzna 2
- Ja również. Skąd Pani to wie? To jakieś, pomówienia i oszczerstwa!

Timon
- Nie prawda, jeżeli chcą państwo dowiedzieć się prawdy od nas, a nie z prasy. Proszę teraz nie przerywać, po za tym mamy świadka i to nie jednego, bo kilku. Którzy mogą dowieść, kim tak na prawdę, był wasz prezes.

Duglas
-Może pan jaśniej?

Martyna
- Matt wraz z Johnem i jego bratem Marcusem, byli w grupie przestępczej. Dość dobrze, zorganizowanej grupie...zaczeło się to, jeszcze przed tym...jak w tragicznych okolicznościach, zgineli rodzice Matta.

Duglas
- Skąd Pani...

Martyna
- Nigdy, nie zastanawiali się państwo...jak zgineli rodzice prezesa. I że młody chłopak, tak szybko obiął prezesurę. To wam, to powiem. Matt sam zamordował, własnoręcznie i z zimną krwią swoich rodziców, by przejąć stołek. A, pomogli mu...moi krewni.

   Każdy w szoku i z nie dowierzaniem, patrzał na tłumaczącą im kobietę. Kobiety z lekkim lękiem w oczach, tak samo. Kiedy Martyna, była bliska zakączenia histori, to po prostu ją przerwała i stwiedziła, że reszty mogą się sami domyślić.

Duglas
- Więc, w takim razie...pozostało nam...wybranie nowego prezesa i wiceprezesa.

C.D.N...

Chyba...

Sory, ale chyba się wypalam...a może i nie. Sama nie wiem

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro