ROZDZIAŁ.21
Parter zapierał dech w piersiach, oszklone było wszystko. Prócz miejsca wyznaczone dla kobiety i mężczyzny w informacji. Ścianka za nimi była pokryta mahoniowymi listwami, a blat biurka był marmurowy. Jezu jaki przepych, aż żygać się chce. Podeszliśmy do nich, a wzrok kobiety jak i mężczyzny obok, był skierowany we mnie, to flustrujące.
MARTYNA
-Przepraszam, ptak na mnie nasrał czy jak? Bo, odkąd weszłam tu, to Państwo patrzycie na mnie, jak szpak...nie powiem gdzie. Obok mnie kroczą, przystojni mężczyźni, więc niech Pani na nich patrzy. Bo bardzo nie znoszę, gdy ktoś wlepia swoje, wytrzeszczone gały na mnie. A co, tyczy się Pana, niech zamknie Pan tą buzie, bo albo mucha Panu wleci, albo zaraz Pan zęby pogłubi.
KOBIETA I MĘŻCZYZNA
-Przepraszamy. Ale...nie możemy uwieżyć że...Panienka jest tutaj, gratulujemy takiej szczodrości- powiedział facet - Co ty gadasz, Rick. To nie szczodrość, a tani chwyt. By zasłynąć w masmediach.
Timob odrazu, złapał mnie za łokieć, chłopak obok dziewczyny, odsunął się od niej gwałtownie, a Matt opierniczał swoją pracownicę.
MARTYNA
-Matt, przestań. Sama umiem się bronić.
TIMON
-W to, nie wiątpimy...ale, no wiesz...nie chcemy, by ona leżała na OIOMIE.
MARTYNA
-Bez przesady. Posłuchaj no, wytapetowana pindziu. To że szef, pozwala tobie na obciąganie druta, pod jego biurkiem, nie znaczy że masz mieć brak szacunku, do przełożonych. I zmyj z ryja, tą tapete. Bo przez ciebie, nie wiem gdzie kończy się ściana, a zaczyna podłoga. Skromniejszy makijaż był by na miejscu.
KOBIETA
-A co, ty masz do mojego makijażu. Sama nie masz, ani grama więcej co ci do tego ile ja go mam.
MARTYNA
-A wiesz, od dzisiejszego dnia...DUŻO. Po pierwsze: nie pracujesz w burdelu a recepcji.
Po drugie: to poważna firma, na poziomie.
Po trzecie: i chyba najważniejsze. By zdobyć, pożądnego i wartościowego mężczyznę, nie trzeba wyglądać jak klaun na głodzie, z cyckami na wierzchu. A wystarczy naturalność, skromność, nie kiedy użycie mózgu, jeśli ktoś go posiada. Bo ty, moja droga, zgubiłaś go chyba, między wieszakami w centrum handlowym, w tanim butiku.
Dziewczyna, odrazu poryczała się i pobiegła do toalety. A faceci rykli śmiechem. Jak zwykle, Boże co z nimi, zawsze się z nas śmieją.
TIMON
-No, no Martyna. Dość że, sierpowy masz znakomity, to język jak brzytwa, cięty jak cholera. Dobra, dośc pogaduszek. Matt, wszyscy już są od ciebie?
MATT
-Tak. Chodźcie, winda na trzydzieste piąte piętro. Sama góra.
PIĘKNIE. A, nie mówiłam że tego mi tu brakowało. Martyna ty idiotko, wykrakałaś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro