Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.24.

Powiedział te słowa , pięćdziesięcio letni, szpakowaty, i nasz zaufany prawnik. Mam tylko jedno pytanie. Skąd On, wie tyle o Martynie? Moje nieme pytanie, nie zostało bez odpowiedzi.

JOHN
-Co ty, tu wogóle robisz " słoneczko"? Ile już, nie widziałem mojej...chrześnicy?

MARTYNA
-No, siemasz wujciu. A, jakoś zleciało tyle lat , trochę się w między czasie wydażyło. Ale o tym poźniej. Teraz, jak Panie i Panowie pozwolą, zaczniemy te posiedzenie.

POV. MARTYNA

Posiedzenie rady, było okropnie nudne. Odliczałam tylko czas, aż to się wszystko skączy, ale nie zapowiadało się na to.

MATT
-Będziemy musieli, na następnym zebraniu rady, przedyskutować redukcję etatów. Ja zacznę od...zwolnienia sekretarek. Od dzisiejszego dnia, kobiety która będą ubrane wyzywająco, bądz prowokacyjnie nie mają, pracy w tej firmie. Strój ma być, prezentacyjny, wygodny i funkcjonalny. Spódnica za kolana albo równo z nimi, marynarki bądź żakiety, zapięte na trzy, cztery guziki oraz białe koszule, nie interesuje mnie długośc rękawów, mają być zapięte aż pod szyję.

ROBERTO
- Ej, no stary! Co z Tobą, od kiedy to nie zwracasz uwagi na...ponętne kształty kobiet? Zawsze w czasie lunchu, w bufecie przyglądamy się tym " kotkom" i ślinimy na ich widok. A teraz od tak...nie wiem jak to nazwać. No tak, poprostu chcesz zarządzić jakieś zasady? Stary, to nie w twoim guście.

MATT
- Tak postanowiłem i, tak będzie. Mam dość już patrzenia na te, wyfiokowane tempe baby.

CASANDRA
- Ty! Chamuj się z obrażaniem kobiet. W swoim gronie, teraz masz aż trzy kobiety. A, ty Martyna co o tym myślisz?

Pov.Matt

Obawiałem się tego co powie Martyna, nie wiem dla czego. Owszem, nie znam jej na tyle by, czy zgodzi się ze mną, czy nie. I dla czego liczę się z jej zdaniem? Sam tego nie mogę pojąć. No ale, zaczekam na to co powie.

MARTYNA
- Szczerze? To myślałam że to spotkanie będzie, reorganizacyjne. Poznam swoich, wspołpracowników a od samego wejścia do tego kolosa, napotykam na same dziwactwa. Clown pracuje w informacji, winda która wiezie mnie na tak wysokie piętro. Zebranie, które jest zlotem znajomych. A, co do twojego pytania...to mi, to jest obojętne. Ponieważ ja, mogę nawet do pracy przychodzic w trampkach i workach na śmieci, ubierać to w czym czuję się swobodnie, ale i elegancko. W tym, czym mogę reprezentować firmę w której pracuję, a nie samą siebie. Zachęcać potencjalnych klientów, mądrością, sprytem i wynikami obliczeń, a nie swoim odkrytym ciałem.

NINA
-Tu, się z tobą zgodzę. Jestem po stronie Martyny. Wybacz Cas, ale młoda ma rację. Nie po to, studiowałyśmy aby zachwycać facetów, swoim wyglądem, a nie intelektem. Mam dość, trzepotania rzęsami do śliniących się starych oblechów, wybaczcie Panowie.

Byłem pełen podziwu dla Martyny, że tak w krótkim czasie, potrafiła zjednać sobie, najostrzejszą " żyletę" jaką jest Nina. Mi, trudno przychodzi dogadać się z tą kobietą, a ta młoda osóbka powiedziała kilka zdań, a Ona już staje po jej stronie. Jeżeli od takiego początku, Martyna zaczyna, to co będzie dalej? Która to godzina, chyba pora na lunch? I poprowadzić zebranie, zgodnie z punktami wytycznymi. Spojrzałem na zegarek i...aż pomrugałem oczami. Taka rozmowa na pstre tematy, zajeła nam tyle czasu , bo to już dwunasta, więc czas zabrać, listę zamówień.

MATT
- Okej, moi mili! Teraz jest pora na lunch, więc drogie Panie i Panowie, pora coś zamówić.

Rzuciłem na środek, ulotki z barami a prawie wszyscy, rzucili się na nie jak sępy na padline, masakra. Zostawiłem sobie jedną ulotke by, podać ją Martynie. Gdy do niej podeszłem, Ona akurat odstawiała telefon.

MATT
-Hej, przyniosłem tobie ulotke. Bo zauważyłem że ty, żadnej nie wziełaś.

MARTYNA
-Bo właśnie, złożyłam zamówienie. Dzięki za chęci, ale zaraz z Timonem, będziemy mieli nasze zamówienia. A, teraz mi powiedz, jak długo to potrwa?

MATT
-Po przerwie, porozmawiamy jeszcze i...będziesz miała wolne.

MARTYNA
-Dobra.

JOHN
- Młoda! Co tam u rodziców? Dawno żem ich, nie widział. A, u Tomiego, dalej ma tor?

MARTYNA
- Wiesz co wujku...dość dawno, nie ozdywałeś się, parenaście lat. Wiec nie wiesz że...rodziców już nie ma. Nie żyją, od dobrych kilkunastu lat, więc daruj sobie tą ciekawość. Taki, starszy brat z ciebie, że...nawet na pogrzeb siostry nie pofatygowałeś się. Ta, tato dalej ma tor i co Ci do tego. Zawsze miałeś chrapkę, by go mieć w sowich łapach, ale nic z tego. Zadżyj ze mną, a popamiętasz raz na zawsze.

JOHN
-Wykapana matka, nie dziwota że...nie odzywałem się przez tyle lat. Miała usidlić, któregoś z braci i dostać ten cholerny tor na własność. Ale uparta baba, sprzeciwiła się i jeszcze na dodatek , zaszła z tobą w ciąże. To ty, wszystko pokrzyżowałaś, paskudna dziewucho.

To co słyszałem, słyszeliśmy wszyscy...tą pogarde, te słowa które, zszokowały wszystkich. A, Martyna dalej siedziała, nie wzruszona z zimną kamienną twarzą. Nie widziałem, żadnych oznak nerwów. Coś było nie tak, myślałem że wybuchnie ale...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro