55.
POV.''TAX''
DAKOTA
-....To powie mi Pan. Dlaczego lampi się , na mamę. Czy nie powie?-gdybym nie znał Martyny i, nie wiedział o adopcji, powedziałbym że to żeczywiście jej córka. Może i nie podobna z wyglądu ale z charakterki i pyskowanie mają identyczne. No i co , mam jej powiedzieć? Powiem prawde , zobaczymy jak zareagują.
''TAX''
-Odpowiem...patrze się tak, ponieważ...Znam twoją mamusie, podoba mi się i szaleńczo ją kocham.-tu spojrzałem na moją ''Billy'', i co?.....auuuu-A to, za co?-zapytałem bo oberwałem z liścia
MARTYNA
-Córeczko.- Boże, jak ona to wymawia, ''córczko'' z takim ciepłem, życzliwością i młością.-Kochanie, nie słuchaj , tego Pana. Plecie głupoty, co prawda znamy się, prawie od dziecka. Ale ten Pan, ma..-no , co mam?- ...nie wyparzony język i pusto w głowie.
DAKOTA
-Jak to, pusto w głowie. A mózg?
MARTYNA
-Nie ma go, sama sieczka. Dlatego plecie głupoty i rani wszystkich, dookoła. Prawda "braciszku"?- znowu,jeszcze ie zapomniała , minoł tydziń.- Choć słoneczko , pójdziemy odwiedzić wujka \dziadka.
Podążałem za Martyną i Dakotą, do bióra Tomiego. Ale to co usłyszeliśmy, było szokujące. Szokujące dla mnie, a dla Martyny? Musiało być czymś, strasznym.
TEO
-Mówiłem tobie Tomi, byś powiedział jej prawde. Martyna musi wiedzieć, że jesteś jej ojcem, a nie Alex.
MARTYNA
-SŁUCHAM!!!!! Teo, coś ty powiedział? Wujku...ty ....to prawda?!!! Czy to prawda ,się pytam!!!!
TOMI
-TAK.
MARTYNA
-Zachary, zabierz Dakote do mojego samochodu, zarazprzyjdę.
Zrobiłem, o co prosiła Martyna. Cholera ale się porobiło. Kto by pomyślał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro