51.
POV.MARTYNA
Jezu, co za ludzie.
- Dziękuję Max, że chcałeś pomóc, ale wezwe taksówkę.
PAN ERYK
-Max łap, samochód to czarne volvo. Stoi przy bramie, pierwsze z lewej. Tylko niech jest całe i wróci na miejsce przed drugą.
MAX
-Dziękujemy. Codz idziemy, a później przywioze te samochód, bez obaw.
Nie wiedziałam że naj bardziej pomocny, w najważniejszym momencie. Okarze się mój wróg numer jeden. Chłopak z gangu, ktoś kogo nie cierpie. Ale nie, on okazał serce i pomocną dłoń. W dziesięć minut, zaechaliśmy na miejsce. Powiedziałam Maxowi że nie musi, na mnie czekać. I by wracał i oddał samochód, nauczycielowi.
MAX
-Poczekam, powiedział sam, że mam podstawić samochód, przed drugą.
MARTYNA
-Dziękuję Max, naprawdę. Wiszę ci guże piwo.
MAX
-Spoko.
Weszłam do domu dziecka, skierowałam się odrazu do bióra dyrektorki, zapukałam i po zaproszeniu do środka, weszłam.
MARTYNA
-Dzień dobry, Pani Jordan. Jestem odrzu, jak tylko się dowiedzałam.
PANI JORDAN
-Martyno, to jest Pani z Opieki społecznej, a to Pan kurator. Chcieli przekazać tobie, osobiście tą wiadomości, i to oni przez pewien czas, będę nadzorować wszystko.
KOBIETA - szatnka po czterdziestce, oczy koloru szarego, wzrost około metr sieemdziesiąt. Z miłym wyrazem twarzy.
-Dzień dobry, nazywam się Teressa Low.
MARTYNA
-Miło mi Panią poznać. Pani Teresso. Czy taki, mogę się do Pan zwracać?
TERESSA
-Oczywiście. Będzie mi, bardzo miło.
MĘŻCZYZNA(raczej młody chłopak)- blondyn około dwadzieścia osiem lat, oczy niebiesko-szare, wysoki na moje oko, gdzieś metr dziewięćdziesiąt ponad.
-Ja jestem, Robert Winston. Kurator sądowy, miło mi, poznać ciebie.
MARTYNA
-Również mi miło, poznać Pana.
ROBERT
-Mów mi , po imieniu.
MARTYNA
-Dobrze, dziekuję.A więc, możemy przejść do rzeczy? To dla mnie, bardzo ważne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro