Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47.

TOMI
-Pojadę, ale dobrze by było, gdybyś zabrała jeszcze kogoś. Może weź Zacharego? On, bardziej jest kumaty w biznesie.

MARTYNA
-Zachary, odpada. Poproszę Tree, albo któregoś z chłopaków, może Margaret by pomogła?-Zastanawiałam się kogo mogę poprosić o pomoc. Nie znam żadnych biznesmenów,cholera. Dlaczego muszę mieć takieproblemy. Mam dopiero osiemnaście lat. Z  rozmyśleń, wyrwał mnie dzwonek telefonu.- Halo?...okej..za niedługo będę...super...tam gdzie zawsze...to jade...opowiem potem.-Zapomniałam o spotkaniu w naszym miejscu. Zamknełam laptopa, złożyłam papiery na kupę i poszłam się przebrać, w coś swobodnego. No, nareście, swobodne ruchy, usłyszałam pukanie do drzwi.

MARTYNA
-Proszę.

ZACHARY
-Przyszedłem, czy mogę?

MARTYNA
-Wchodz. Jak mówiłam, masz pieć minut, bo wychodzę. Więc zamiast milczeć, radziłabym tobie, coś mówić.

ZACHARY
-Jestem , palantem.-zdziwiły mnie jego słowa- Niemyśle, gdy mam coś powiedzieć, a wtedy ranie tych, na których i zależy- okej to troche dziwne, ale spoko, każdy czasem tak ma.-Martyna , to co stało się wkantorku, nasz pocałunek, bliskość. Było dla mnie, czymś ważnym.

MARTYNA
-Pozwoliło ci to zrozumieć, odstresować się, zapomnieć, okje. Powiedziałam, byś o tym zapomniał, to sen. Nie działo się,na prawde. W szkole, spróbujemy traktować się jak nauczyciel i uczennica. A w klubie.- Nie było mi dane dokończyć, ponieważ Zachary mi przerwał.

ZACHARY
-Ten pocałunek  się zdarzył i bdę go długo nosił w pamięci długo, nidgy go nie zapome. Chciałem tego, tak bardzo pragnołem poczuć, smak twoich ust, trzymać ciebie w swych d, wdychać tewgo zapachu. Kocham ciebie Martyno.

MARTYNA
-Wiem, Jak brat siostrę. Tak mnie traktujesz, już to mówiłeś. A teraz  , proszę wyjdz, boja wychodzę. Narazie.

Wyszłam, nie mogłam tego słuchać. Jego słowa bolały, chcał mnie pocałować, pragnoł mych ust, zapachu. Nie ! On mnie nie kocha jako kobiety. Tylko krewniaczke. Wybij go sobie z głowy . Nie chciałam płakać , nie mogłam się rozmazać przed spotkaniem. Wszyscy by pytali. Dość , Martyno Anastazjo Norynberg, zapomnisz. Teraz Dakotaa jest najważniejsza. Ona będzie moim, pryjorytetr. A Zachary, mimo iż może być, miłością mojego życia to tylko... Były przyjaciel. Weszłam do baru, wszscy siedziei i zamawiali . Podeszłam do stolika.

MARTYNA
-Dla mnie, wódka z lodem.-każdy popatrzał na mnie.-No co, dziś to mi jest potrzebne.

BOBI
-Spotkanie, się nie udało?

MARTYNA
-Które? Z Timonem, czy... nie ważne. Mam dobre i złą nowinę.

MARGARET
-Zła, najpierw.-wiedziałam, że to powie w tym byłyśmy identyczne.

MARTYNA
-Więc, straciła 15 tys. euro.

LEON
-O, kurwa! To sporo kasy.

TERRY
-Nie łam się mała, odbijesz sobie.

TREE
A dobre wieści?

MARTYNA
-Na spółce *ZKB, zdobyłam 170tys.euro. A na inestycji, firmy która zajmuje się importem zagranicznym i kilkoma innmi branzami. 25.mln, oraz 30% udziałów tej firmy.

"MAGNUM"
-O cholera. Brawo trzeba to oblać.

BOBI
-Superrrr, i coś jescze?

MARTYNA
-Tak.  Będę miała dziecko- Potych słowach wszyscy wypluli to , co mieli w  ustach.

LEON
-Coś ty powiedziała? Dziecko , z kim?

MARTYNA
-Podjełam decyzję że zostanę rodzina zastępczą dla  Dakoty. Jej rodzice , zrzekli się praw , a ja nie pozwole by stała jej się krzywda.

"MAGNUM"
-To ta mała, ze szpitala. Co choruje na tą, żadka chorobę. Tak?

Kiwnełam tylko głową, wszyscy byli w szoku. Bobi, John, i Terrym razem z Margaret, mi gratlowali odjętej decyzji. Leon i Tree byli sceptycznie nastawieni. Ale większość zwyciężyła, obiecal że wrazie czego, mogę na nich liczyć.

MARGARET
-Moja ciocia, przeprowadza się. Chce sprzedać dom.

Bez namysłu, poprosiłam przyjaciółkę by,mnie umówiła na spotkanie . Wiedziałam gdzie mieszka, jej ciocia i to mi odpowiadało. Było w miare blisko do szpitala, przychodni. Jeszcze bliżej do szkoły podsawowej, do której zapiszę Dakotę.

LEON
-Po cholere, chcesz  spotkać się z ciotką "Magnum". Jeszcze mi powiedz że myślisz o kupnie go? Postradałaś zmysły "BILLY"!? Pomyślałaś o wujku, torze, o  nas.

MARTYNA
-Co ty się tak sadzisz? Dla Dakoty...

TREE
-Dakota i Dakota. Tor jest twoim domem, my twoimi przyjaciółmi. A ta dziewucha, może nie bawem umrzeć?

MARTYNA
-Pierdolcie się!!!-krzyknełam-Przyjaciele?! Tacy z was przyjaciele?! Chociaż ta trójka, nimi jest. Tor zawsze był i będzie moim domem i ne przestanie być. A Dakota, to mała dziewczynka która potrzebuje, troski, miłości , stabilizacji i pewności że jest z nią ktoś, przy kim czuje się bezpiecznie.  I ja , bede taką osobą. Nawet jak będę musiała , przeprowadzić się do innego stanu, to zrobie tak.

Wstałam żuciłam stówką i wyszłam. Leon i Tree mnie zdenerwowali. Mam po części dość , tego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro