To nie jest sierociniec
POV Narratora
"Ugh, to spotkanie" wybrzmiał głos bardzo zmęczonego i zfrustrowanego doktora.
"Odpowiedz mi o nim"
"Mówię o tobie Tony" powiedział doktor zdejmując swoja marynarkę i kładąc ją na wieszaku stojącego koło pięknie wyrzeźbionych drzwi Sanktuarium w Nowym Jorku.
"O mnie? Stephen, co ja zrobiłem żebyś robił takie oskarżenia?"
"Zasnąłeś trzy razy, tweetowałeś pod stołem i przez twoje stukanie o stół bo się nudziłeś musieliśmy zakończyć spotkanie szybciej niż się ono zaczęło." Stephen zdjął buty.
"Było nudne." jęknał Tony, trzymając się za włosy."Nienawidzę spotkań."
"To był twój pomysł!" Stephen lekko przykucnął i zatańczył krótko "jazzowe rączki"*.
"Nie potrzebuje twojego pyskowania, proszę pana."odwrócił się Tony.
"Doktorze. Wiesz ze jestem doktorem."
"Pan, doktor. To samo-" Tony został nagle złapany za ramiona i odwrócony w stronę wkurzonego Stephena.
"Posłuchaj mnie Tony, nie po to uczęszczałem 16 lat na studia bys teraz mówił do mnie per pan. Uczyłem się bardzo mocno i zmagałem się-" uwaga Stephena została nagle rozproszona przez cień, który przeleciał szybko obok. "Czekaj, co to było?"
"Oh, masz na myśli Levi? Lata sobie tam odkąd my-"
"Przepraszam? Levi?" Stephen popatrzył na Tony'ego z podniesionymi brwiami.
"Yeah, no wiesz. Twoja mistyczna latająca się peleryna, albo Levi; pomaga mi, kiedy potrzebuje dodatkowej pary rąk." wytłumaczył Tony.
"Po pierwsze to jest płaszcz nie peleryna. Po drugie to jest Płaszcz Lewitacji, bardzo cenny relikt. Szanuj go. I zastanawiam się co on robi." Stephen podszedł do klatki schodowej, zatrzymał się i odwrócił w stronę Tony'ego.
"Co?" spytał Tony, patrząc na niego w ciemności.
"Ty nie idziesz?"
"Oooooooooo, Doktor Stephen Strange się boi?" zadrwił Tony.
"Zamknij się. Idziesz czy nie?"
Tony uśmiechnął się i przewrócił oczami, za chwile będąc obok Stephena. Weszli na piętro, skręcajac w lewy korytarz, gdzie wśrod wielu drzwi znaleźli jedne otwarte, zza których wydobywało się światło. Można było usłyszeć jedynie płaszcz latający w tą i spowrotem trzepocząc, ale oprócz tego był jeszcze jeden dźwięk. Niezwykły dźwięk. Stephen popatrz na Tony'ego, Tony lekko skinął głową.
"GAH!" Oboje wpadli do pokoju. Stephen ze swoimi świecącymi tarczami gotowy do ataku i Tony z wazą, ktora wziął z małego stolika stojącego na korytarzu, bo nie miał żadnego ze swoich strojów w tamtym momencie.
Levi upadł płaso na podłogę, pod nim znajdowało się wybrzuszenie. Odetchnęli.
"Co sie-" wybrzuszenie się poruszyło. Obydwoje powrócili do pozycji obronnych. To zaczęło poruszać się w ich stronę.
"REEEEE!" Tony rzucił wazą. Levi złapał ja i położył bezpiecznie na podłodze nadal nie odkrywajac wybrzuszenia pod nim. Tony objął Stephena. "Stephen zatrzymaj to! Uderz to! Zrób cos, ale nie stój tak tutaj!"
"Nie." jego tarcze zniknęły. "Jeżeli on nie chce żebyśmy to ranili, to na pewno jest niegroźne." Po wypowiedzeniu tych słów kołnierzyk Levi podniósł się i odkrył małe ciało.
Bardzo małe ciało.
Dziecko.
Levi umieścił swoj kołnierz na ramieniu dziecka.
"To jest dziecko." wskazał Tony.
"Dziecko."
"Co to dziecko tu robi? Jak się tu dostało? Gdzie są jego rodzice? Gdzie to-" paplał Tony, co zaczęło nudzić Stephena.
Stephen podszedł do małego dziecka i ukucnął. Wyciągnął rękę by je dotknąć ale Levi uderzył go w dłoń. "Oh daj spokój. Nie jestem Tony'm." Levi powoli odkrył dziecko i i wleciał na ramionach Stephena, kiedy ten podnosił dziecko.
"Chłopiec. Mały chłopiec" Małe dziecko wyciągnęło ręce w stronę jego twarzy, robiąc niezrozumiałe dźwięki. Stephen wziął go bliżej do swojej twarzy, dziecko położyło swoję ręce na jego policzkach. Czarodziej uśmiechnął się, ale zaraz zauważył notatkę w małej kieszonce śpiochów chłopca. Przeczytał ją uważnie.
Witam, ze względu na problemy rodzinne i zmagania nie moge być otoczony opieką. Proszę weź mnie i zapewń bezpieczeństwo i opiekę dla mnie.
"Co to jest?" Tony wziął notatkę od Stephena. Przeczytał ją szybko. "Co oni myślą że to jest? Sierociniec?" Zapytał patrząc na Stephena.
Stephen popatrzył się na Tony'ego z przygnębieniem w oczach."Jak możesz? To dziecko zostało porzucone i oddane nam w opiekę" powiedział kołysząc małego w ramionach.
"Bez obrazy Stephen, ale nie jesteś najlepszy jeżeli chodzi o małe kruche rzeczy" powiedział Tony z kamienna twarzą.
"Jestem wspaniałą opiekunką"
"Czy mam przypominać ci Boxera? Co z Milo? Oskarem? Goldie? W zasadzie masz zwierzęcy cmentarz w swoim ogródku." Tony stał tam z zamknietymi oczami. "Plus to wymaga wyjątkowej opieki"
Stephen westchnął. "Masz racje." Teraz to Levi kołysał dziecko. "I przyciągasz za dużo niebezpieczeństwa"
"Oboje ja i ty" uśmiechnięty Tony objął Stephena ramieniem. Niedługo potem jego uśmiech zniknął. "Hej, co się stało, Czarodzieju?"
"Po prostu czuje sie okropnie. On został nam oddany pod opiekę i maz rację nie jesteśmy odpowiedni do wychowania dziecka, ale potrafisz siebie wyobrazić oddanie go do rodziny zastępczej? Warunki w jakich będzie mieszkał, z kim będzie mieszkał. Są miliony bezdomnych dzieci, nie ma potrzeby żeby było jeszcze jedno." Stephen patrzył jak Levi kołysze dziecko.
Tony westchnął i spojrzał na dziecko "Tak rozumiem" Po chwili nagle ożywił się tak że można było zobaczyć świecąca żaroweczkę nad jego głową." Czekaj znam kogoś" Tony wyjął telefon z kieszeni marynarki i wybrał numer.
"Hm?" Stephen odwrócił się do niego "Oh czekaj, lepiej żeby to nie był jeden z tych naukowych świrów. Nie ma mowy że pozwolę żeby to dziecko stało się królikiem doświadczalnym."
"Oh uspokój się. To urocza kobieta"
"Kobieta?" Stephen lekko się zaczerwienil na policzkach
"Zazdrosny?" Tony uśmiechnął się do Stephena, który jedynie skrzyżował ręce. "Uh, Cześć May? To ja Tony. Oh wszystko dobrze, dziękuje. Posłuchaj, zadzwoniłem bo miałbym do ciebie małą prośbę..."
______________________________________________
Niedługo potem, samochód podjechał pod Sanktuarium. Tony podszedł by odebrać dzoniący dzwonek. Stephen poszedł za nim z dzieckiem na relękach.
Dzwi się otworzyły i do środka weszła kobieta w średnim wieku.
"May."
"Tony" Objęli się, poklepując po plecach. "Jak tam?"
"Ogólnie to wszystko dobrze. A jak ciebie?"
"Wspaniale, kochany" Klepnęła go w ramie śmiejąc się. Nagle zauważyła postać stojącą na środku schodów. "Oh, a to musi być ten sławny Doktor Strange" Podeszła do niego.
"Cześć" Powitał ją z półniskim i półsmutnym tonem.
May szybko dostrzegła, że trzyma on śpiące dziecko na rekach. "Tony czy to jest....?"
"Tak. To on" odpowiedział, podchodząc od tylu do niej.
Ona spojrzała jedynie na Stephena. "Mogłabym?"
Mimo, że bardzo nie chciał oddać dziecka, przytaknął. May wzięła malucha od mężczyzny. "Ostrożnie nie obudź go"
May upewnila się że jest najostrożniejsza jak tylko mogła być . "Oh, on jest kochany" Pogłaskała go po policzku.
"Tak, ja-"
"Chce nadać mu imię zanim go zabierzesz" Powiedział nagle Stephen. Zacisnął mocno pięści i spóścił głowę, starając nie zacząć się trząćś.
"Wiesz Stephen nie wiem czy May chce żeb-"
"Nie, pozwól mu" May uśmiechnęła się do Stephena. "Jakie imię chcesz mu dać?"
"Peter. Podoba mi się Peter" odpowiedział.
"Peter. Peter Parker." May uśmiechnęła się "Podoba mi się"
Uśmiechnęła się do śpiącego dziecka.
Nastała cisza.
"Um, zobaczcie na godzinę. Robi się już bardzo późno i mały Peter nie powinien być na nogach tak późno" powiedział Tony przerywając napiętą ciszę. "May, lepiej żebyś pojechała już do domu" powiedział odprowadzając ją do drzwi rzucając spojrzenie na zasmuconego Stephena.
"Oh tak Peter musi iść spać" powiedziała, pozwalając Tony'emu odprowadzić się do auta.
Nie długo potem Peter siedział bezpiecznie w foteliku na tylnym siedzeniu auta May.
Stephen przypatrywał się wszystkiemu z jednego z licznych okien Sanktuarium. Tony pożegnał się i oboje się przytulili. May zauważyła czarodzieja patrzącego przez okno.
"Nie martw się Stephen. Dobrze się nim zajmę. Obronie go. Obiecuje."Pomachała mu i wsiadła do auta, odjeżdżając niedługo.
Zaczął padać deszcz i pojedyncze krople zaczęły spływać po oknie w którym stał Stephen. W jego oczach zebrały się łzy, Tony położył dłoń na plecach mężczyzny, łagodnie je gładząc.
" Mam problem z przywiązywaniem się" rozpłakał się Stephen
Tony uśmiechnął się. "Wiem czarodzieju" Pocałował go w czoło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*"jazzowe rączki/paluszki" jest to rodzaj tańca wykonywanego za pomocą rąk, najczęściej w strone publiczności.
No i stało się pierwszy rozdział właśnie został przetłumaczony.
Pozdrawiam bardzo serdecznie. Mam nadzieje że przypadnie wam do gustu. W komentarzach piszcie swoje spostrzerzenia, jakieś rady albo cokolwiek chcecie.
Kocham was
Cumberbiczi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro