🌼83🌼
DYLAN
Ruszyłem za nimi do kuchni i usiadłem na krześle. Thomas szybko zrobił jakieś kanapki i wygląda pociągając wyginając się. Max za to patrzył tylko w stół, albo na swoje ręce.
Sam jestem przerażony. Ale to jest kurwa jego wina! Mógł się ogarnąć, albo coś w tym stylu. Mam nadzieję, że nic nie jest tak poważnego, żeby mógł się podłamywać... Dobra co ja myślę! Znaleźliśmy go jak reanimował Scotta cały we łzach. Lydia z Jordanem szybko go zabrali, ale Max ruszył za nimi i dopiero teraz Liam go przyciągnął. Mam dziwne wrażenie, że coś i tak jest nie tak.
Max żuł tą kanapkę chyba z 10 minut, ale nagle do kuchni wparowała Lydia. Miała szeroki uśmiech.
- Max... Scott... On cię....- nie dokończyła bo blondyna już nie było w kuchni.
- Obudził się!?- Theo wparował do kuchni jak poparzony.- No jasne że się obudził!
- Tak..- powiedziała na wdechu rudowłosa, a ja objąłem blondyneczkę moją, bo wtulił się we mnie mocno, z radosnym piskiem.- Nawet nie wiecie jak nas nastraszył ..
- Co się stało?- zapytał Liam uradowany.
- Z braku krwi, mózg wyłączył niektóre funkcje, żeby jakoś spowolnić wyłączenie serca....
- Biadolisz! Mów od rzeczy!- Derek powiedział podirytowany.
- Na początku nic nie pamiętał, ale z każdą chwilą jegomość spojrzenia wracały i wrócił do normy, chociaż czasami ma takie lekkie zwarcia, jak roboty.- wytłumaczyła z prychnięciem.
- Czyli teraz jest dobrze tak?- Connor zapytał spokojnie.
- Tak. Scott czuję się lepiej, ale szczeniaczek...- zaczęła niepewnie, a ja wstrzymałem oddech jak każdy w okół.
SCOTT
Zacząłem cicho płakać, kiedy wyszedł Jordan, chcąc mi dać chwilę dla siebie. To nie może być prawda. Nie może... Ja ja mogłem do tego dopuścić?
- Scott!?- usłyszałem jak ktoś wolą moje imię i lekko się drgnąłem, spojrzałem na drzwi które otworzyły się i zamknąłem z hukiem na czyjeś twarzy.- Kurwa...
Zaśmiałem się przez łzy i zobaczyłem jak Max wchodzi do pokoju i zamyka za dobrą drzwi tym razem powoli. Mail zakręcony nos.
- Kochanie...- powiedział miękko i podszedł do mnie, przysunął sobie krzesło i usiadł, chcąc złapać mnie za rękę, ale ją zabrałem.- Scotty...aniołku mój, proszę wybacz mi.
- T-ty...nawet nie wiesz za co.- szepnąłem patrząc mu w oczy, a z moich znowu popłynęły łzy.- N-nie wiesz ...
- Wiem skarbie. Wiem...- powiedział spokojnie i również załamanym tonem.- Źle zareagowałem. Powiedziałem że to nie moje dziecko. Nie nie chcę go...- mruknąłem jak by na siebie zły.- Ale to nie prawda. Zachowałem się jak pizda, wiem. Nie myślę tak. Kocham cię i je... Naprawdę. Byłem przerażony i zły na siebie, nie wiem nawet za co. Kochanie proszę... Nie chcę was stracić...
Patrzyłem na niego jak na idiotę. Zabuzował we mnie gniew.
- Teraz...- syknąłem i westchnąłem nie równo.- Powiedziałeś że mam się tego pozbyć! Mówiłeś że jak tego nie zrobię nie chcesz mnie widzieć! I teraz niby cię olśniło!
- Scotty posłuchaj...- powiedział spokojnie
- Nie! To ty posłuchaj! Wiesz jak ja się poczułem! Wiesz jak było mi trudno w ogóle się przełamać i powiedzieć ci że jestem...- urwałem nagle, a oczy mi się zaszkliły jeszcze bardziej.- Nie wiesz kurwa nic! Zostawiłeś mnie jak najbardziej cię potrzebowałem! Po prostu mnie opuściłeś...-zacząłem płakać jak małe dziecko.
- Kochanie... Księżniczko, aniołku, wybacz mi.- mimo moich sprzeciwów przytulił mnie.- Wiem jestem chujem. Wiem jestem najgorszy. Nie powiem przepraszam, bo to nie ma sensu, skoro to tylko słowa a ja ci nie wyrażę tego jak bardzo żałuję. Ale błagam wybacz mi. Nie mogę bez ciebie żyć. Jak z tobą wracałem, umarłeś mi na rękach, byłem jak w amoku. Nie potrafiłem przestać cię ratować...- dalej nie słuchałem.
Przestałem się szarpać. Złapałem jego koszulkę w pięści, a głowę położyłem na jego ramieniu, wdychając jego zapach. Tak bardzo go kocham. Moje serce bije tylko dla niego, mimo tych słowa jakie mi powiedział, nie potrafię inaczej. Nie potrafię być z dala od niego, chociaż taki miałem plan z początku. Kocham go za mocno.
- Nigdy więcej, nigdy tak nie zrobię. Kocham was. - położył jedną dłoń na moim brzuchu, a ja się wzdrygnąłem.- Błagam wybacz mi. Chcę być obok, całe życie.
- I tu jest trudniej...- wyszeptałem bardziej się w niego wtulając.- Zrobili mi USG i...maluszek jest zagrożony. Bardzo... Jordan powiedział że nawet małe uderzenie... Czy najmniejszy stres... Przez to mogę poronić.
- Skarbie...- pocałowałem moje czoło.- Nie dopuszczę do tego. Nigdy. Nie pozwolę. Nadrobię to to powiedziałem. Nie opuszczę was. Nigdy.
Odsunąłem się i położyłem czoło na te jego z błąkającym się uśmiechnęła na ustach. Spojrzałem mu w oczy. Delikatnie złączyłem nasze wargi. Ciepło rozniosło się po moim ciele. Tak za tym tęskniłem. Jego ręce z moich pleców przesunęły się w dół lądując na moich biodrach. Szybko przeciągnął mnie na swoje kolana. Objąłem jego szyję bardzo szczelnie i przytuliłem.
- Już będzie dobrze...- zacząłem ostrożnie i odsunął mnie od siebie, wziął jedną moją dłoń i przyjrzał się delikatnej bliźnie jaka została. Bo jak byłem w tedy w tym domku. Ja jak i mój wilk mieliśmy dość. Więc moje ciało nawet samoistnie przestało się regenerować i w taki sposób mam pierwsze w życiu blizny. Max zaczął pierw składać pocałunki na jednej ręce, wzdłuż razy, a potem na drugiej, a na koniec pocałowałem mnie w czoło.- Nigdy więcej nie pozwolę ci tak zrobić.
- Nigdy więcej się tak nie zachowuj.- powiedziałem poważnie.
- Nie będę. Nie chcę cię stracić. Nigdy.- przytuliłem mnie mocniej.- Kocham ci się tak mocno.
- Ja ciebie też idioto.- szepnąłem czując zmęczenie i po prostu zasnąłem, wiedząc że jestem w najbezpieczniejszym miejscu we wszechświecie. W jego ramionach. Na rękach osoby przez którą to wszystko się zaczęło, ale też tej osoby bez której moje życie straciło by sens.
🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼
Zamiast maratonu codziennie rozdział? Czy chwila przerwy i jednodniowy maraton?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro