🌼80🌼
MAX
Nie wiem dlaczego tak mówię. Jestem po prostu w chuj przerażony. Nie chcę tak mówić do Scotta. Nie chcę go ranić, ale jak już mam otworzyć usta słowa których nawet nie przemyślę, wypadają z nich. Wczoraj, albo nawet dzisiaj za bardzo mnie poniosło i nie jestem zły na Liama, że tak zrobił, sam bym sobie pierdolnął, że na myśl kiedyś przyszło mi uderzyć moją kruszynkę.
To co mi powiedział wstrząsnęło mnie mocno. Nie chciałem dzieci, nie tak szybko. Nawet nie wiedziałem, że będę je mieć, po prostu nie sądziłem że to możliwe, a jednak stało się.
Siedzę aktualnie w pokoju moim i mojego słonka. Nie wiem ile czasu patrzę w ten sufit, ale dość długo jak przypuszczam, bo zrobiło się znowu ciemno, a mi ktoś z hukiem przez drzwi wparował. Lydia...
-Ty chuju pierdolony!- wrzasnęła i wzięła poduszkę zdzielając mnie nią po głowię. Alex w ciele Lydii okej nowość. Podniosłem się do siadu i spojrzałem na nią.- Scotta nigdzie nie ma! To przez ciebie, znowu go nie ma!
-Co?- ciało przeszedł strach, a mój wilk zawył przestraszony. Od kilku godzin ciągle mruczy przestraszony i piszczy do mnie. Wstałem natychmiast i wyszedłem z pokoju.-Wszystko przeszukaliście?
-Tak!- usłyszałem krzyk Dereka z dołu.- Chuju jebany! To twoja zakichana wina!
I nie zaprzeczę. To moja wina, że myślałem tylko o sobie, a nie o moim wilczku. To moja wina że na niego krzyczałem. To wszystko kurwa moja wina!
-Coś tym razem narobił?- zapytał spokojnie o dziwo Dylan, kiedy zszedłem do salonu. Trzymał na kolanach Thomasa i przytulał go do siebie. Byli tu wszyscy, oprócz Hinaty i Kageyamy, bo coś wspominali, że wracają po objedzie.
KURWA CZYLI JUŻ TAK PÓŹNO!
-To trudno wyjaśnić...- westchnąłem ciężko i poszedłem zakładać budy, ale drogę zastąpił mi Theo z kamiennym wyrazem twarzy, rękami założonymi na klatce piersiowej i zaczął tupać nogą. Wyglądało to po prostu komicznie.
-Mów.- warknął groźnie na mnie, a ja zawróciłem i usiadłem na kanapie, spuszczając głowę.
-Scott jest w ciąży.- powiedziałem po chyli ciszy, która zapanowała natychmiast, jak by bali się oddychać.
-Tego to ja się kurwa nie spodziewałem.-Jackson zagwizdał i usłyszałem jak dostaje w głowę, zakładam, że od Dereka.
-Dobra Scott jest w ciąży...- Alex mruknęła cicho.- I o to się kurwa pokłóciliście! Jesteś jebnięty! Zniknął i kurwa wszystko przez twoje jebane hormony i chcicę!
-Coś ty powiedział Max?- zapytał przerażony Connor.
Zamknąłem oczy i dopiero do mnie co wczoraj wypowiedziałem do swojego słoneczka. Ja chcę te dziecko. Kurwa! Jestem pierdolonym sukinsynek!
-Żeby to usunął.- rzekłem cicho i czułem nawet jak ich oczy się otwierają.
-Żartujesz prawda?- Lydia powiedziała, a jej głos był wręcz histeryczny.- Nie zrobiłeś tego debilu...
-Idź go znajdź.- Liam mruknął do mnie, a ja spojrzałem na niego zdziwiony.- Masz iść go znaleźć i przeprosić, bo inaczej to ja cię wykastruję tępym nożem i dowiesz się co to znaczy czuć ból!
Szybko poderwałem się na nogi i pobiegłem, zakładając buty. Cały las, nasz dom i nawet okolicę. Nigdzie go niema. Latałem w tą i z powrotem, a słońce dosłownie zachodzi. Nie wiem gdzie mam jeszcze szukać. Mój wilk zaczął wyć przestraszony, a serce zabiło kilka razy mocniej, adrenalina się podniosła. Pozwoliłem mu przejąć kontrolę i go znaleźć, bo mam coraz czarniejsze myśli.
SCOTT
Siedziałem skulony pod ścianą w małym drewnianym domku trzęsąc się z zimna i z rozpaczy. Łzy już dawno przestały łynąć po moich policzkach, zostawiając smugi na nich. Wargę przegryzłem go krwi, chcąc powstrzymać histeryczny płacz. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie mocno, bardziej niż reszta ciała. Nie wiem co się ze mną dzieję. Mój wilk skomle z bólu i jest zwinięty w kulkę, trzyma nos przy brzuchu.
Nie potrafię pozbyć się tego dziecka/ Przecież je już pokochałem. Miałem nadzieję, że Max uśmiechnie się i mnie przytuli, powie że kocha i będziemy szczęśliwi, jednak to było tylko złudzenie. Pierw wyśmiał, później zostawił, a na sam koniec po prostu po prostu powiedział że nie chcę naszego dziecka, nawet go tak nie nazwał. Powiedział, że tego czegoś, że jest wybrykiem natury. Jak on mógł tak powiedzieć?
Moje serce pękło na milion kawałków, dusza rozrywała się w strzępki z każdą mijająco sekundą. Brzuch zabolał jak bym dostał w niego z metalowej kuli.
Nie usunę go. Nie dał bym razy zabić niewinnej istostki. Nie dałbym rady zrobić mu krzywdy, ale mogę zrobić ją komuś innemu. Wstałem i ruszyłem na drżących nogach, przeszukując szafki i w końcu znalazłem to co chciałem. Po chwili huk tłuczonego lusterka rozniósł się po pokoiku. Uklęknąłem sobie po jedne najostrzejszy kawałem ściągając bluzę, zostając w samym podkoszulku. Usiadłem w tym samym miejscu, mając gdzieś to czy może mi wbić się coś w skórę. Patrzyłem na ostrze w mojej dłoni jak na najcenniejszy skarb. Zobaczyłem nawet swoje odbicie. Blade i bez wyrazu z pustymi oczami.
Przez ciało przeszedł dreszcz, kiedy lekko nacisnąłem swoją skórę na nadgarstku, a z powstałej rany natychmiast popłynęła krew. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany. Poczekałem chwilę, ale rana nawet nie drgnęła. Nie regeneruję się. Odwróciłem rękę i przyłożyłem szkło do żył.
''Nie mamy rozmawiać dopóki nie pozbędziesz się problemu"
" Wybryk natury"
"Kazał bym ci usunąć"
"Nie chcę mieć dzieci"
"Nie chcę tego"
"Nie podpisuję się pod tym"
Bez zawahania wbiłem sobie ostrze w rękę i pociągnąłem w górę, po torze żyły. Syknąłem z bólu, ale na drugiej zrobiłem sobie to samo.
Po co mam żyć skoro osoba którą kocham mnie nienawidzi i się mną brzydzi. Oparłem się o ścianę i po krótkiej chwili oczy zamknęły się, a ciemność mnie pochłonęła .
🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro