🌼6🌼
BRETT
Spojrzałem na Max'a siedzącego na krześle w kuchni. Lydia, Alex zabierając cały talerz naleśników. Jackson siedzi na górze, Dylan znowu zniknął gdzieś w lesie.
- Jesteś pewny co do tych wilków, że są zmienni?- zapytał blondyn i patrząc na mnie wyczekująco.
- No, tak.- rzekłem i westchnąłem.- Patrzyłem się na niego i wiem, że to omega i...
- I tu cię mam.- zaśmiał się.- Omega, mów.
- Taki mały wilczek.- mruknąłem rozmarzony.- Pachniał tak słodko jak...jak życie. Tylko patrzył na mnie przerażony.
Max zmarszczył brwi i przyglądał mi się badawczo, przechylając głowę w bok. Oho znam to spojrzenie. Jego myśli idą w złym kierunku.
- Brett się zakochał!- wrzasnął nagle, a ja aż se uszy musiałem zasłonić, bo mi w nich zadźwienczało.
- Pogieło cię do reszty?- fuknąłem oburzony jego pomysłem.- Nigdy w życiu.
Ja? Zakochać się? Żarty jakieś. Ostatnia osoba która darzyłem uczuciem, była moja eks. Omega, bardzo odważna i wredna, byłem w niej zakochany jak wariat, a ta półtorej roku temu zostawiła mnie, tłumacząc, że to nie to. Od tamtej pory nawet ruję spędzam sam, bo nie chcę mieć znowu złamanego serca, przez kolejną omegę. Mi już starczy. Depresja minęła i jest spoko.
- Pierdolisz.- odpowiedział uradowany.
Max najbardziej ze stada mnie wspierał po tym zdarzeniu. Inni też, ale blondyn najbardziej. Teraz najbardziej mi kibicuje w poszukiwaniu mojego partnera, czy partnerki życiowego. Bo mi tam w sumie obojętne, czy to chłopak czy dziewczyna. Mam po prostu kochać tę osobę, a ona ma kochać mnie. Tyle mi tylko wystarczy. Jednak jak na razie to nie mam kogo kochać i nie wiem czy chcę kogoś pokochać w najbliższych czasach.
- Max.- westchnąłem lekko poirytowany.- Chodź może powkurzamy Scott'a, co?
Nie wiedziałem, co innego powiedzieć niż to, bo to jedyny sposób, żeby blondyn przestał się mnie czepiać. W kurwianie Scott'a jest jego ulubionym hobby jak na ten czas. Tylko to potrafi odwrócić jego uwagę od wszystkiego.
- W sumie czemu, nie?- wzruszył ramionami, ale w jego oczach widziałem ten błysk. Świadczy on jedynie i tym, że jest uradowany taką zmianą tematu.
- Lydia zabroniła, zapomnieliście?- Alex jak duch weszła do kuchni.
Jezu! Czasami irytują mnie te dźwiękoszczelne ściany w całym domu. Nie dość, że podsłuchiwać nie można to jeszcze, nie słychać jak ktoś idzie.
- E tam.- Max mruknął bez przekonania.- Nic się nie stanie jak raz, czy dwa wpadniemy do kliniki. Przecież Brett ma rozwalone żebra.
- Co ja przepraszam kuźwa mam?- rzekłem nie dowierzając.- Pogieło cię? Nie będziesz mi żeber łamać.
- Spokojnie. Nic teraz łamać ci nie będę.- rzekł spokojnie.- Zabawimy się w aktorów.
Jak to teraz? Przecież to podchodzi pod groźby. Osioł jeden nie dorobiony. Czasami się zastanawiam, dlaczego on jest akurat naszym alfą?
Max jest odpowiedzialny i na ogół jest dobrym przywódcą. Jednak ma jedną bardzo ważną wadę. Można go dość szybko wkurwić i w tedy staję się agresywny. Kiedy czasami dokucza se ze Scott'em, wybucha wojna. Nie nawet raz Theo i ja musieliśmy ich zatrzymywać przed bójką. Prowokacja, kłótnie, wojna i wielki foch. Tak zazwyczaj wygląda nasz normalny, zwyczajny dzień.
Dawniej Scott i Max się dogadywali i przyjaźnili, byli naprawdę dobrymi znajomymi jednak przez coś, o czym nie mówią ani słowem. Poszło to w zapomnienie i została jedynie nienawiść i złośliwość. Nigdy jednak nie pozwoliliśmy im się do siebie zbliżyć, bliżej niż 4 metry siebie, bo by się wygryźli chyba.
Fioletowowłosa spojrzała na nas jak na idiotów i zwinęła z szafki słonecznik, po czym ruszyła do drzwi wyjściowych na dwór, znajdujących się obok mnie.
- A ty gdzie?- zapytałem podchodząc do blatu i wskakując na niego.
Te jedynie wywróciła oczami na moje słowa. Zastanawiam się czy ona ma w ogóle język, bo odzywa się raz na rok. Wyszła, zamykając delikatnie drzwi.
- Ona tak ostatnio znika często i na długo.-Max zmrużył oczy, mówiąc to lekko zaniepokojony.
- Może se chłopaka znalazła.- powiedziałem poważnie, a po chwili oboje wy buchliśmy śmiechem.
- Dobrze wiesz, że Alex chłopaki z pobliskiej okolicy się boją.- wspomniał to łagodnie, ale rozbawiony uśmiech go zdradzał.- Dobra chodź, bo jeszcze Scott zwieje.
Zaśmiałem się głośno i razem z alfą stada, wyszedłem z domu, kierując się do granicy. Usiadłem se na wygodniej ławeczce, która Dylan z Jackson'em składali i wyszło jako tako spoko. Blondyn wskoczył na stół i wyłożył se nogi wygodnie.
- Jak myślisz, co zrobił?- zapytał i spojrzał na mnie.
- Yyyyyy znalazł omegę?- mruknąłem, patrząc za Max'a.
Scott szedł z blondwłosą omegą męska na plecach, a z rad dostrzegłem na jego nodze opatrunek. Śmieli się jak dzieci, kiedy Jordan potknął się o swoje nogi prawie, że wywalając. Jednak to nie jest zapach tamtej omegi, którą widziałem wcześniej.
ALEX
Co za imbecyle. Ja rozumiem, że nasz alfa kocha nienawidzić Scott'a, ale bez przesady. Brunetowi może dolegać coś naprawdę, a podwyższone barwy mu w tym nie pomogą. Weszłam se w las i po krótkiej wojnie z krzakami w końcu odnalazłam zakrytą ścieżkę, między drzewami ukrytą. Wyjęłam se mały słonecznik z kieszeni i zaczęłam dłubać maszerując po wydeptanej ziemi.
- Część misia.- usłyszałem za plecami na co podskoczyłam, ale kiedy poczułam ramiona owijające się w okół mojej tali, poczucie bezpieczeństwa wypełniło moje ciało.- Co tam?
- Nic tam.- odpowiedziałam i oparłam się o jego tors.- Co tak się skradaż?
-Ja? No co ty Ali.- rzekł czarnowłosy i pocałował mnie w czubek głowy.
-Nie no, co ty sama do siebie mówiłam.- wywróciłam oczami, odwracając się do chłopaka przodem, chowając ziarenka do kieszeni.
-Powinieniem zapisać cię na terapię?- zaśmiał się drzwięcznie, za co dostał ode mnie w ramię.
- Nie śmiej się bo oberwież.- zagroziłam mu i gdybym wzrok mógł zabić, mój chłopak leżał by już martwy przede mną.
- Przecież żartuje misia.- mruknął cicho i pochylił się łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
Za każdym razem, kiedy to robi kolana mi miękną, a serce przyśpiesza. Nie potrafię odmówić mu całusów i przytulania, bo jest dla mnie wszystkim.
Jednak ma o tym nie wiedzieć. Niech się stara, bo o mnie trzeba walczyć i się męczyć, a nie.
Oddałem go od razu przymykając oczy i kładąc ręce na jego policzkach, gładząc je lekko. Kiedy w końcu pocałunek motyli się skończył. Spojrzałem w jego ciemne oczy i uśmiechnęłam delikatnie.
- Znalazłem taką ładną skarpę, kawałek dalej, chodź.- powiedział entuzjastycznie i splótł nasze ręce razem.
- To chodź.- mruknęłam obojętnie i pisnęła, kiedy zaczął mnie ciągnąć w stronę zarośli.- Connor!
🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro