Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🌼18🌼

BRETT

Dlaczego ja mam się słuchać tego pacana? Kazał iść mi do domu, a sam pobiegł zapewne do lasu.

Przecież Dylan to mój przyjaciel i na pewno nie zostawię go z tym samego. Wiem, że Max to nasza alfa, ale kurwa ja też nią jestem i na pewno teraz nie będę siedział w domu. Zacząłem w salonie krążyć w tą i z powrotem.

- Zaraz tu zajdziesz na zawał.- Jackson wtrącił rozbawiony i pobiegł na górę.- Alex, wyłaź z łazienki!- uyszalem jeszcze jego niewyraźne warknięcie.

- Dylanowi nic nie będzie.- Lydia położyła mi ręką na ramieniu, zatrzymując przytym  mój maraton kroków.

- Wiem.- westchnąłem.- Ale to kretyn jeden i naprawdę mogło coś mu się stać.

- Też się martwię, ale zamiast siedzieć w domu mógłbyś zrobić coś pożytecznego, wiesz?- mruknęła i odsunęła się kawałek ode mnie.

- Czy ty sugerujesz mi, żebym nieposłuchal się naszej mądrej i groźniej alfy stada i poszedł szukać naszego kreatyna i tej blond  omegi?- zapytałem niepewnie.

Wolę się upewnić, bo z nią nigdy nic nie wiadomo. Ona jest typowym okazem kobiety z okresem. Chodzi nabuzowana i czasami boje się o własne życie w jej towarzystwie, a to tylko przed okresem, a w jego trakcie? Opisuję to jedno słowa. Masakra. 

Lydia skinęła głową i razem ruszyliśmy w stronę wyjścia.

- Ja skoczę zobaczyć do Liama.- oznajmiła, na co odrazy uważniej zacząłem jej słuchać.- Pewnie jest przerażony utratą przyjaciela w tym momencie, nie? Przyda mu się damska opieka. Te, Brett idziesz ze mną?

- Co? Nie.- zaprzeczyłem natychmiast.

- To skręcaj idioto.- Dopiero teraz skapnąłem się, że idę obok bety jakiś kawałek drogi i już jesteśmy prawię obok domu przeciwnej watahy. - Tylko wspomnieć o tej małej omedze, a ty już kretynie zapominasz o reszcie świata.

- Zamknij się.- mruknąłem i skręciłem gwałtowanie idąc w stronę lasu.

Już miałem pościć się biegiem, ale nagle zderzyłem się z kimś, a po zapachu który teraz wyczułem, stwierdzam, że znalazłem tego debila.

-Brett, boże!- krzyknął i złapał się za serce.- Przez ten stres nic nie czuję, kurcze blade, no. 

-Co ty tu robisz?- zapytałem zbity z tropu już kompletnie. 

-Uciekamy przed łowcą od ponad półgodziny i całe szczęście, że Scott nas w tedy uratował, bo dostał bym w łeb strzałą.- dopiero teraz dostrzegłem omegę obok niego. 

Blondyn patrzył na mnie czekoladowymi oczyma intensywnie, aż uśmiechnął się szeroko i puścił rękę Dylana, którą trzymał cały czas. Oczy alfy lekko przygasły, ale nadal szczerzył się jak idiota.

-Może byśmy stąd poszli, co?-- zaproponował blondyn i zaczął iść w stronę domu.- Nie chcę znowu spieprzać przed łowcą!

Wymieniłem z szatynem jednoznaczne spojrzenie i poruszyłem brwiami zabawnie, na co on się zaśmiał i walnął mi w ramię. Nic nawet nie mówiąc ruszyliśmy za omegą, który szedł pewnym krokiem i dość szybko. Nie minęła chwila, a już byliśmy w domu jego watahy. 

Nigdy tu nie byłem. Ich dom jest dość podobny do naszego. Duże meble i wiele ich wspólnych zdjęć. Na środku salonu stała kanapa na której siedziała Lydia, Jordan i niebieskooki. Spojrzał na nas zaskoczony. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment, ale mogę stwierdzić, że dostrzegłem w nich lekki błysk radości. 

Później zerwał się i pobiegł w naszym kierunku szybko. Nawet nie mrugnąłem, a on przemknął obok mnie i przytulił do siebie Thomasa. 

-Jak można być tak nieodpowiedzialnym i głupim?- mruknął na niego zły. 

-Zawsze coś narobię, nie?- rzekł rozbawiony i przytulił do siebie swojego przyjaciela.

-Słodko.- skomentował schodzący ze schodów Theo, widząc ich przytulonych do siebie.- A wy tu czego?

Wywróciłem oczami na jego słowa i pokazałem Lydi, że ma do nas podejść, co ta uczyniła z westchnieniem męczenniczki. 

-Przyprowadziliśmy wam omegę.- odpowiedziałem szorstkim tonem.- Nara. 

Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę drzwi, zerknąłem jeszcze raz na omegi. Okazało się, że Liam patrzył na mnie, ale kiedy nasze oczy kolejny raz się skrzyżowały speszony odwrócił wzrok i dostrzegłem, że delikatny rumieniec wpłynął na jego policzki. Uśmiechnąłem się zadowolony i wyszedłem z domu tych idiotów i ich nowych towarzyszy. Po chwili ruda i idiota dołączyli do mnie i zgodnie weszliśmy do naszej chaty. 

- Już jesteście?!- usłyszeliśmy krzyk Jacksona  z salonu. 

Odchyliłem głowę do tyłu i westchnąłem teatralnie, udając zirytowanie. 

- O i jest Dylan.- powiedziała smutno Alex, siedząca na schodach prowadzących na drugie piętro.- Szkoda. Przerobiła bym twój pokój na salon tatuażu, bądź mój schowek na obrazy i różne takie rzeczy.

-Skąd pomysł, że ty byś go dostała?- zapytałem zdziwiony.- Ja jestem alfa.

-A ja jestem mądra i wygrałam papier, kamień, nożyce z Jacksonem.- uśmiechnęła się przerażająco, ale po chwili jej wyraz twarzy znowu pokazywał obojętność.- Gdzie Max? 

-Nie ma go?- Lydia zdziwiła się.- Powinien przecież przyjść, przecież odnaleźli się już.

-Czekajcie..- Dylan przerwał i podniósł rękę w górę.- Wy już o mój pokój się kłóciliście? A tak wedle gustu dał bym go Lydi.- wzruszył ramionami na co zmarszczyłem brwi oburzony.- Ona jest dla mnie miła.

-Ale to ja jestem twoim przyjacielem.- przypomniałem mu.

-Panienki to na potem!- Jackson rzucił w nas poduszką, ale ostatecznie trafił Lydie w głowę na co ta pisnęła zaskoczona. Mimo, że jest wilkołakiem, czasami zachowuje się jak taka typowa kobieta bez nadludzkich zdolności. Nie wiem dlaczego. Może po prostu coś się jej tam jeszcze nie skończyło mutować, czy coś. - Mów co z naszym alfą. 

Spojrzeliśmy na Dylana,a ten wzruszył ramionami.

-Teraz jestem ja wam przydatny, a nie mój pokój?- powiedział ironicznie.- Kiedy z Thomasem wracałem z lasu..

-Tą omegą?- zapytał białowłosy.

-Nie z tym dostawcą pizzy.-mruknął szatyn, a mina tego kreta była bezbłędna. Zaśmiałem się cicho razem z Lydią, ale Alex o dziwo uśmiechnęła się lekko.-Wracając. Jak wracaliśmy nagle usłyszałem jakiś cicho szelest z boku. Blondi stwierdził, że to jakieś zwierzę, ale nagle znikąd zobaczyłem strzałę kierowaną w moją głowę i tu wkracza Scott. Po zapachu go poznałem. Wyskoczył centralnie przed nami i przyjął ją na siebie. Warknął na nas głośno, i pokazał żebyśmy zwiewali. Nie chciałem się z nim teraz kłócić, bo Thomas wyglądał na przerażonego, więc pobiegłem w stronę domu tamtej watahy. Zobaczyłem jeszcze, że strzała przeszła go na wylot. 

-A Max?- zapytałem zaniepokojony.

-Nie widziałem go.- zaprzeczył.

-Jak do wieczora się nie pojawi to idziemy go szukać.- Lydia powiedziała stanowczo. 

I jak mówi taki tonem to nawet nie miałbym zamiaru się z nią kłócić. 

🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro