Rozdział 19 cz.2
Oczami Agaty:
Pewnie zastanawiacie się jakim cudem znaleźliśmy się na dzikim zachodzie w Tennesey. To bardzo długa historia ale z przyjemnością wam opowiem. Przenieśmy się do dnia wyjazdu kiedy opuszczaliśmy nasze skromne progi.
Jest 13.04.1989 r.- dzień naszego wyjazdu. Gdzie dokładnie? Tego jeszcze nie wiemy. Pilot ma nas zawieść w tajemnicze miejsce odrzutowcem. Jesteśmy w domku w którym spędziliśmy miesiąc naszych szkoleń. Jak ciężko będzie mi się z nim rozstać. W końcu każdy inne miejsce w którym byliśmy długo i zostawiliśmy tam cząstkę siebie, pozostaje dla nas drugim domem. Dopakowaliśmy ostatnie rzeczy do walizki.
- Gotowa na podróż w nieznane? -spytał Marc łapiąc mnie od tyłu.
W głębi duszy sama nie wiedziałam.. Z jednej strony, byłam już ciekawa co przyniesie jutro, co czyha na nas, a z drugiej chciałam zostać tu w spokoju i przyjemnościach okolicznej natury.
-Ehh. - to było jedyne słowo, które potrafiło okazać moją niepewność.
- A cóż to za słowo? Chyba nie gadasz po elficku? - spytał żartobliwie.
- Jak ty coś wymyślisz. - odparł śmiejąc się od ucha do ucha.
Powoli zaczęliśmy znosić podręczne bagaże. Były stosunkowo lekkie i małe. Szybko je znieśliśmy. Potem szybko udaliśmy się do głównej siedziby, gdzie czekała na nas Pani Blueberry. Z jej wyrazu twarzy trudno było odczytać co czuła. Czekaliśmy aż dowiemy się do czego zostaliśmy wezwani.
- Witam was moi mili. Wyspani?
- Oczywiście!- odparł Marc
- ja tak samo. - odparłam- zwarta i gotowa.
- To bardzo dobrze! - odpowiedziała Pani Blueberry- czeka na was duże zadanie. W pewnej krainie żyję pewien człowiek. Twardy ze stali, ale pracowity jak mrówka. Powinien wam pomóc. On was nakieruje na kolejny krok.
- Ale co mamy robić? Co mamy szukać? - spytał z zaciekawieniem Marc.
- Musicie znaleźć pewien obiekt, lecz jaki to już dowiecie się później. A teraz czas na lot.
Wpakowaliśmy bagaże do odrzutowca. Spojrzałam ostatni raz na zielony Paryż. Czekała na nas nowa podróż.
Kilka godzin później. Oczami Agaty
Obudził mnie Marc szepcąc mi coś do ucha.
- yh. co się stało? gdzie jesteśmy? - spytałam zaspanym głosem.
- No jak to gdzie? - spytał poruszając znacząco brwami- Na Tuvalu!
- Przepraszam, że gdzie!? - spytałam mając nadzieje, że się przesłyszałam.
- No dokładnie na Vaiaku*
- że co?! - spytałam siebie. Momentalnie podniosłam się i chwyciłam za smartwatcha i wystukałam naszą lokalizację.
O kurcze. Gdzie nas wywiało?! - pomyślałam sobie. Gdy się ruszyłam upadłam na ziemię. Spojrzałam na dół. Spadłam z .. Liany? Spojrzałam na siebie. miałam letnią sukienkę na sobie w odcieniu głębokiej wiśni.
- Niespodzianka skarbie! - odparł Marc łapiąc mnie za ramiona. Pomógł mi wstać. Ja lekko zdezorientowana sytuacją postanowiłam przeanalizować ją.
- Możesz mi wyjaśnić co tu się dzieje do jasnej anielki?! - spytałam lekko podirytowana. Nie taki początek podróży sobie wymarzyłam.
- Cóż.- zaczął niepewnie mój towarzysz, drapiąc się po głowie.- Jak by Ci to powiedzieć... jesteśmy tu od godziny. Widocznie to jest nasze miejsce na przyszłą misję. - odparł z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Spojrzałam dookoła. Pusto tutaj, dodatkowo kilka domków jednorodzinnych.
- Świetne miejsce dla agentów, no Paryż się popisał!- Ja chyba śnię- odparłam z niedowierzaniem - ała co ty robisz?- powiedziałam jak ktoś mnie uszczypnął
- Chciałem Cię upewnić moja droga, że to nie sen.- odpowiedział z powagą Marc.- Widocznie utknęliśmy tu dopóki nie znajdziemy klucza do kolejnej ścieżki. Póki co chodźmy do środka. Zapowiada się na burzę. - objął mnie ramieniem i zaprowadził do wnętrza skromnego domku na drzewie.
Z góry był piękny widok na część posiadłości. Domek na drzewie był sprytnie połączony z dolnym tak zwanym parterem.
Byłam wręcz zachwycona otaczającym mnie widokiem. Jednakże dręczyła jedna myśl. Coś może się stać.. Czuję to. Wciąż nie mogę uwierzyć co robimy w tak odległym cywilizacyjnie miejscu.
- Podoba Ci się tutaj? - spytał Marc kładąc rękę na mym ramieniu.
Pokiwałam głową twierdząco. Obróciłam się i uśmiechnęłam do niego.
Oczami Marca
Agata stała na balkonie i oglądała otaczający Ją pejzaż, jak dźwiękiem malowany. Podszedłem do niej.
- Podoba Ci się tutaj? -spytałem, kładąc rękę na Jej delikatnym ramieniu. Agata odwróciła się do mnie i pokiwała głową twierdząco. Uśmiechnęła się do mnie i popatrzyła w moje oczy. Przez chwilę panowała zupełna cisza. Nasze oczy jakby rozmawiały ze sobą. Tylko lekki wiaterek kołysał nas jakby nucił jakąś pieśń. Moglibyśmy trwać w tej chwili dłużej. Jednak wiedziałem, że misja na nas czeka.
- Pięknie tu jest, ale wiesz co mamy zrobić. - powiedziałem po dłuższej ciszy. Blondynka diametralnie zmieniła wyraz twarzy. Nie do końca tego chciała.
- Wiem Marc. - odparła ze smutkiem jakby całkowicie straciła humor i chęci na wszystko. - Idę się przejść.
- Ej, czekaj. Gdzie się wybierasz?
- Przed siebie!- odparła nie odwracając się do mnie. Po chwili zawieszenia podążyłem jej śladami. Nie chciałem aby coś się stało kruchej istotce jaką ona jest.
Oczami Agaty
Gdy usłyszałam słowa "wiesz co mamy zrobić", od razu włączyła mi się lampka. Chodzi o misję. Nie do końca byłam na nią gotowa. Szczególnie, że burza miała być za niedługo. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego co powiedział.
-Wiem Marc.- powiedziałam smutna. Nie chciałam już wyruszać na misję. Nie w tej chwili. Muszę sobie wszystko przemyśleć. Nie jestem osobą dość spontaniczną aby już wyruszać szukać pierwszego tropu. Nie potrafię tak funkcjonować.
- Ej, czekaj!- zawołał chłopak. Zignorowałam jego słowa. Wciąż szłam przed siebie. - Gdzie się wybierasz?- spytał.
- Przed siebie! - odpowiedziałam nie zwracając uwagi na to jaka będzie Jego reakcja. Może zostać tutaj a może mnie śledzić. Wszystko mi jedno. Teraz liczą się ja i moje myśli.
Udałam się do pobliskiego lasu. wysokie drzewa otaczały mnie jakby chciały uchronić przed złą pogodą, która z każdym krokiem była widoczna.
Burza grzmiała coraz głośniej jakby wylewała swoje zarzuty ziemi. Wiatr stawał się potężniejszy co sprawiało, że drzewa zaczęły rytmicznie się poruszać. Sceneria wyglądała, jakby matka natura przygrywała lokalnym roślinom, a one odprawiały taniec. Mimo wszystko, brnęłam dalej.
Burza dla jednych jest inspirująca, dająca wiele przemyśleń. Dla drugich jest przerażająca w swej istocie i nie warto się wybierać gdziekolwiek gdy jest w pobliżu. Ja zaliczam się do tych pierwszych. Dzięki temu, mój mózg więcej analizuje niż kiedykolwiek.
Szłam przed siebie przyglądając się koncertowej aurze aż do momentu, gdy zobaczyłam rozwidlenie ścieżek. Na samym środku pojawiły się znienacka fioletowe drzwi. Wyróżniały się z tła jak niepasujący element układanki. Gdy chciałam otworzyć je, usłyszałam znajomy głos.
- Agata, czekaj! - usłyszałam krzyki Marca. No masz jak wierny piesek przyleciał tu. Odwróciłam się do rozmówcy który już dobiegł na miejsce.
- Agato, chciałem Cię przeprosić. Nie powinienem od razu mówić o misji. Zachowałem się jak egoista. Każdy inaczej pokazuje swą gotowość. Zrozumiałem to jak przechadzałem się po okolicznej naturze. Wybaczysz mi. - spytał i spojrzał mi głęboko w oczy. Widziałam w nich skruchę i żal za czyny. Zastanawiałam się czy wybaczyć. Zrobiłam minę myśliciela.
- Zastanowię się. -opowiedziałam z uśmiechem na twarzy. Może trochę go podręczę. Niech się domyśli- a teraz chodź mi tu pomóż- powiedziałam podając mu rękę. Złapał ją i bliżej podeszliśmy do tajemnych drzwi.
- Skąd one się tu wzięły? - spytał mój towarzysz.
- Sama się zastanawiam. - odpowiedziałam spoglądając szczegółowo na drzwi. Były zrobione z pocharatanego dębu. Na obwódce kwiaty zawijały się o ramę. Chyba mam zwidy, gdyż mały tulipan pomachał nam i skierował swoje płatki do klamki. Chyba że wiatr tak go skierował. Tylko dlaczego reszta stoi w miejscu i nie poruszyła się choć na minimetr.
- Czy mi się zdaje, ale ten tulipan wskazał nam klamkę? - spytałam ze zdziwieniem mojego partnera.
- Hmm.- to były jedyne słowa na ten temat. Skupił się i zmrużył oczy jakby chciał prześwietlić dany obiekt. Po jakimś czasie odparł: możliwe, że tak było. To jak próbujemy? - spytał po chwili namysłu.
- Jak nie spróbujemy to się nie dowiemy. - odparłam. Wspólnie rękami otwarliśmy wrota. Przyglądaliśmy się temu co jest po drugiej stronie. Wyglądało jakby to był dalszy ciąg lasu. Przeszliśmy powoli przez bramę. Poczuliśmy jakby las ciągnął się w nieskończoność. Po paru minutach spaceru i obserwacji, usłyszeliśmy jakieś dudnienie.
https://youtu.be/6b6FBneAENQ
Wyglądało na to, że ktoś robi imprezę. Lecz kto normalny robi ją w środku lasu? Pobiegliśmy czym prędzej do źródła tej muzyki. Zauważyliśmy pewną osadę. W środku byli ludzie innej kultury i maści. Marc dyskretnie zeskanował populację specjalistycznym sprzętem. Okazało się, że to ludność Nukuʻalofa*.
- Marc możesz sprawdzić GPS? - spytałam nagle mego towarzysza
- Czemu teraz?
- Proszę Cię. Mam pewne przeczucia...
Chłopak szybko wystukał dane i przekazał mi GPS czym prędzej
- wyspa Tongatapu - odparłam - tak jak przypuszczałam.
- Skąd wiedziałaś? - spytał z niedowierzaniem mój towarzysz
- Coś czułam, iż jesteśmy w innym miejscu.
Gdy weszliśmy dyskretnie, każdy na nas spoglądał podejrzanym wzrokiem. W pewnym momencie muzyka przerwała się. Każdy z mieszkańców zaczął się kłaniać do ziemi. Gdy ujrzeliśmy człowieka przyozdobionego szatą z piór i liści, również ukłoniliśmy się. Mężczyzna podszedł do nas i uważnie się przyglądał jakby analizował historię naszej ludzkości. Po chwilowej ciszy przedstawiciel spytał:
- ktoś wy?- spytał donośnym głosem.
- Panie! Jestem Marc a to moja przyjaciółka Agata. Przybywamy z dalekich stron! - oznajmił mój towarzysz. Lekko się podniósł aby dorównać rozmówcy.
Jeden z ludu- jego prawa ręka oznajmił z kim mamy zaszczyt rozmawiać. Tak jak myślałam to wielki wódz lokalnej wioski. Zwany "Seanis" od siły żywiołu- wody. Był wysoki o mieszanej maści. Możliwe, że mógł mieć częściowo korzenie europejskie i indyjskie. Wódz nic nie odpowiedział. Obserwował nas jeszcze przez chwilkę, która wydawała się trwać wiecznością. Poprosił swoją wierną asystenta o podejście. Powiedział coś do niego w swoim języku. Od razu podszedł do nas.
Schowałam się za ramiona Marca. Przy nim czułam się bezpieczna. Zazwyczaj nie potrzebowałam wsparcia, ale nie wiedziałam co dalej będzie. Stanął przed nami. Już wyciągnął rękę z ubrania. Obawiałam się najgorszego. Okazało się, że nie było czego. W swych rękach trzymał mały błyszczący przedmiot. Był to malutki diamencik odbijający się kolorami tęczy. Spojrzałam na reakcję Marca. Stał nieruchomo jakby wrósł w ziemię. Po chwili otrząsł się i wziął delikatnie minerał. Zaczął się niemu przyglądać. Wskazał mi ręką jakiś napis.
"Wszystko przed drogą zawarte, tajemnicze i wszystkiego warte"
Zastanawiałam się nad tym co może oznaczać ta zagadka. Assin (tak zwano na prawą rękę wodza) podał nam dłoń abyśmy za nim podążali. Tak zrobiliśmy. Wódz zaprosił nas do swojego szałasu, a ludowi odparł aby kontynuowali zabawę. Wszyscy wrócili do imprezy. Jakby się nic nie wydarzyło. Usiedliśmy skrzyżowani na dywanie na przeciwko wodza.
- Co do was sprowadza przybysze z północy? - spytał spokojnym głosem. Zastanawiałam się skąd wie o naszym pochodzeniu.
- Jestem wodzem i wiem wszystko moja droga agentko. - odparł.
Co mnie jeszcze zaskoczy?-pomyślałam.
- Przybywamy z daleka z ważną misją. Jak już wielki wódz wspominał, jesteśmy agentami. Poszukujemy kogoś kto pomoże nam znaleźć trop do dalszej misji. Długa historia jak się tutaj znaleźliśmy.- odparł z uśmiechem na samo wspomnienie. Wódz wyczuł radosną aurę i pokój z ich ludem. Wiedział, że ta para nie ma żadnych złych zamiarów.
- Dobrze trafiliście. - odparł po chwili czasu. Zdziwiliśmy się trochę. Czy aby na pewno dobrze trafiliśmy na trop? - Assin dał Wam diament. Zwróćcie uwagę co na nim widnieje. -odparł. Jeszcze raz przeczytałam daną sekwencję.
-Tylko... O wielki wodzu.. Nie jesteśmy w stanie pojąć sensu tych słów.- powiedziałam spoglądając rozmówcy w oczy
- Te słowa stanowią wskazówkę gdzie dalej macie się udać. Wspominano mi, że będę miał gości. Nie sądziłem, że tak dociekliwych i upartych. - odparł ze śmiechem. Ze względu na status wodza było to dość nietypowe.
Przez chwilę zastanawiałam się nad sensem tych słów.
- Może to wam uzmysłowi pewną rzecz. - odparł i podał pewien przedmiot. Był to kapelusz, lecz nie byle jaki. Słynny kapelusz "Indiany Jones".
- Agata, wiesz co to oznacza? - spytał unosząc znacząco brwi. Miałam kolejne mieszane przeczucia.
C.D.N
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam wszystkich czytelników po długiej przerwie!
Powracam z nowym rozdziałem :) Bardzo długo mnie nie było, ale to się zmieni. Dalszy ciąg przygody zobaczycie za tydzień. Jak myślicie? Gdzie teraz się udadzą? Co na nich będzie czyhać? Tego dowiemy się już niebawem...
Pozdrawiam Serdecznie wszystkich wiernych czytelników.
Claireska.
*elvish: oczywiście
*Vaiaku- stolica Tuvalu, małego kraju leżącego na zachodniej Polinezji
*Nukuʻalofa- oficjalnie : stolica Tonga, położona na wybrzeżu wyspy. Jednak na potrzeby opowieści uznajmy iż, to tamtejsza nazwa ludności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro