You have to come back little creature
ROZDZIAŁ XIV
- Sherlocku, ja już naprawdę nie mam innych pomysłów - jęknęła zmęczona Ann. Od samego rana detektyw katował ją tą sprawą. - Mówię ci, że najlepiej będzie, jeśli się mu wystawię. Okablujecie mnie, czym trzeba, nagram wszystko, będziemy mieli dowody i on pójdzie siedzieć. Przy okazji dowiemy się, co stało się z tymi kobietami.
- Nie ma mowy - zaprzeczył od razu Holmes. - To zbyt niebezpieczne. Nie zamierzam cię tak narażać.
Mężczyzna potargał swoje włosy, jak to miał w zwyczaju, gdy nie mógł czegoś wymyślić. Nie chciał tego przyznać głośno, ale plan Ann był najlepszym jak do tej pory. Rozległ się dzwonek telefonu. Ann wyjęła telefon z kieszeni.
- Znowu on? - zapytał.
- Tak. Równiutko co godzinę - powiedziała, wciskając zieloną słuchawkę. - Słuchaj. Nie boję się ciebie. Wiem kim jesteś i nie spocznę, póki nie będziesz się schylał po mydło w więzieniu. Czaisz? Więc przestań marnować mój i swój czas.
Sherlock był pod wrażeniem. Jeszcze kilka godzin temu dziewczyna była śmiertelnie przerażona, a teraz starała się go zastraszyć. Wiedział, że Wolf tylko gra nieustraszoną, bo tak naprawdę wciąż się boi, jednak nie komentował jej zachowania. Nie chciała współczucia. Widać było, że jej chwilowe załamanie przy nim mocno ją zawstydziło, więc musiała teraz pokazać swoją siłę. Nie zamierzał jej w tym przeszkadzać.
- Pogadam z Gavinem. Może on będzie wiedział co mamy zrobić z tym wszystkim - westchnął, idąc po laptopa. - Może coś wymyśli, bo ja już nie daję rady. Nawet w Pałacu nic nie mogę znaleźć. Potrzebuję jakiegoś odmóżdżacza, a Lestrade się nada.
Ann zaśmiała się cicho w odpowiedzi.
Minęła godzina i Lestrade pojawił się na Baker Street 221b.
- PRZESTAŃ DZWONIĆ! - krzyczała Ann do telefonu. - O cześć Greg.
- Kto to? - zainteresował się.
- Podejrzewamy, że to ten porywacz. Odbieram głuche telefony od kilku godzin i trochę zaczęło mnie to irytować. Jestem zła, że ten dupek gdzieś tam krzywdzi jakąś dziewczynę, podczas gdy ja siedzę tutaj bezpieczna.
- Na litość boską Ann! Mówiłem ci chyba, że nie wystawimy cię temu psychopacie. - odezwał się Sherlock.
- To nie jest taki głupi pomysł - wtrącił się inspektor. Chciał już coś dodać, jednak zobaczył minę Sherlocka.
- Nie zgadzam się. - zakomunikował.
- Nie masz tutaj nic do gadania! Greg daj mi to czego potrzebuję i przeszkol mnie czy coś. Ten wariat porywa i zabija z mojego powodu, nie zamierzam siedzieć z założonymi rękoma.
Późnym wieczorem Ann była już po generalnym szkoleniu. Holmes na czas jego trwania wyszedł z domu. Nie mógł po prostu na to patrzeć. Oszukiwał sam siebie przez cały ten czas, że dziewczyna nic dla niego nie znaczy, jednak wiedział w głębi duszy, że jest inaczej. Teraz gdy w grę wchodziło realne zagrożenie jej życia, po prostu rozsadzało go od środka.
Wyciągnął papierosa ze świeżo zakupionej paczki.
Chrzanię ten zakład.
Zaciągnął się. Poczuł jak dym przyjemnie wypełnia jego płuca i delikatnie drażni przełyk. Jego palce trzymające papierosa wreszcie wydawały się pełne. Delektował się nim, jakby miał być jego ostatnim.
- Zgaś to Sherlocku. - zganiła go pani Hudson, wychodząca z domu. - Paskudny nałóg.
- Mój mózg jest zdenerwowany, muszę się jakoś uspokoić.
- A czym się tak stresujesz? - Detektyw milczał przez chwilę, jednak po chwili odpowiedział kobiecie.
- Ann zamierza iść na bardzo niebezpieczną misję. Boję się, że tego nie przeżyje, a nawet jeśli to mocno się to na niej odbije psychicznie. Może sobie zgrywać odważną, ale oboje wiemy jak łatwo jest ją czymś przestraszyć.
- Sherlocku - uśmiechnęła się lekko staruszka. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak silną masz asystentkę. Jeśli ktoś ma iść na tę akcję, to zdecydowanie powinna być to Ann Wolf. Wyjdzie z tego cała i zdrowa. Nie musisz się o nią martwić, bo ona sobie poradzi.
- A jeśli nie? Jak ja poradzę sobie bez niej? - te słowa zaskoczyły kobietę. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć.
- Po prostu uwierz w nią. - poklepała go po ramieniu i weszła z powrotem do swojego mieszkania.
Mężczyzna odetchnął głęboko. Zgasił papierosa i wszedł na górę.
- Nie mogę wziąć broni! - dobiegł go podniesiony głos Ann. - Skoro nie daliście rady go złapać, to znaczy, że jest on wysoce inteligentną jednostką nieprawdaż?
- Chyba oszalałaś, że puścimy cię nieuzbrojoną!
- Ann ma rację - powiedział Sherlock, zwracając tym uwagę rozmówców. - Jeśli już zamierzasz wejść w paszczę lwu, to chociaż to porządnie zaplanujmy.
- Powtórz wszystko jeszcze raz. - nakazał Lestrade.
- Jutro dzwonię do Nortona, umawiam się na spotkanie. Jestem podpięta pod każde możliwe urządzenie nagrywające, więc mam ograniczone ruchy. Muszę tak kierować rozmową, żeby powiedział jak najwięcej. Po spotkaniu wracam bezpiecznie z nagraniami.
Gdzie te dane?
MH
Cholera jasna. Na śmierć zapomniałem, że on czegoś tam chciał.
- Pamiętaj, zero brawurowych akcji. Gdyby coś się działo masz natychmiast uciekać.
Napotkałem drobne opóźnienia. Będą jutro wieczorem.
SH
- Greg czy ty masz mnie za głupią. Dobra, jestem gotowa. - dziewczyna uśmiechnęła się do Sherlocka.
- Lestrade idź do domu. - powiedział Sherlock.
- Co, dlaczego?
- Jest późno Ann musi się przygotować do jutrzejszej akcji.
- Racja. Powodzenia. - pożegnał się, uściskał Wolf i wyszedł. Sherlock wpatrywał się chwilę w dziewczynę.
- Po co to robisz? - spytał w końcu. - Możesz siedzieć tutaj, całkowicie bezpieczna, a jednak wolisz się narażać. Po co ? Po to, aby uratować osoby, których nawet nie znasz?
- To moja wina, że je porwał. Nie mogłabym spać spokojnie wiedząc, że ktoś krzywdzi innych z mojego powodu. Przykro mi, że jesteś aż tak wielkim egoistą i tego nie rozumiesz.
- Ann. Ja po prostu nie chcę żebyś tam szła.
- Będziecie w pobliżu. Nic mi nie będzie. - podeszła do niego. Spojrzała mu w oczy. Delikatnie przytuliła mężczyznę. Początkowo Sherlock wzdrygnął się, a następnie przyciągnął ją i trzymał mocno w ramionach.
-Masz wrócić mała kreaturo, słyszysz?
- Oczywiście, że wrócę. W końcu muszę odebrać wygraną. Śmierdzisz tytoniem na kilometr. - zachichotała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro