You can't sleep without a quilit wretched creature.
ROZDZIAŁ V
Sherlock wstał o 5:32 jak to miał w zwyczaju każdego wtorku. Bez pośpiechu podniósł się ze swojego łóżka i skierował do kuchni na poranną kawę. Zaplanował ten poranek co do minuty, zresztą tak jak każdy inny.
5:32- pobudka.
5:32 i 36'- dojście do kuchni.
5:33- wstawienie wody na kawę.
5:36- woda powinna być zagotowana. Można więc zalać nią ziarenka kawy.
5:37-6:37- spokojny cichy świt spędzony w samotności.
Cały ten jego harmonogram szlag trafił, ponieważ w kuchni spotkał nie kogo innego jak....
- Annabeth? Co ty tu robisz o tak wczesnej porze? - zdziwił się mężczyzna. Dziewczyna z reguły spała do późnych godzin przedpołudniowych, a czasem nawet potrafiła wstawać po obiedzie. Nic więc dziwnego, że widok jego współlokatorki o godzinie 5:33, nieco go zaskoczył. Poza tym widać było, że wstała już sporo wcześniej. Wcześniej od niego. W zasadzie był pewien, że to niemożliwe. Aż do tejże chwili.
- Nie mogę spać - odpowiedziała zachrypniętym głosem. Dopiero teraz przyjrzał się jej pozie. Siedziała na krześle z podkulonymi nogami. To akurat go nie zmartwiło, bo zawsze siadała właśnie w ten sposób. Niemal nigdy nie widział, aby siedziała w innej pozycji. No, chyba że byli w kawiarni, restauracji albo innym publicznym miejscu. Wtedy musiała się ogarnąć. Tym razem jednak było w jej sylwetce coś... przygnębiającego. Wyglądała na chorą. Zapewne tak było, ponieważ oddychała przez usta. - Poza tym prosiłam cię, abyś nie zwracał się do mnie "Annabeth". Nie znoszę tego imienia.
Sherlock spojrzał na nią z ciekawością. Nie chciał roztrząsać się teraz nad jej imieniem. Miał ciekawsze rzeczy do roboty niż jałowe pocieszanie brunetki. W istocie nawet podobało mu się jej imię. Nic do niego nie miał. Ot zwykłe imię. Zmarszczył, więc tylko lekko brwi i nie skomentował wypowiedzi Ann.
- A ty? - zagadnęła go. Popatrzył na nią z lekkim zdezorientowaniem. - Czemu już nie śpisz?
- Zawsze wstaję wcześnie. - wzruszył ramionami i wziął jej kubek do rąk.
- Ej! Oddaj - zaprotestowała. Mężczyzna bez słowa wykonał polecenie. Upiła sporego łyka. Powinien zaciekawić ją fakt, że napój jest słodszy niż zwykle, ale zbagatelizowała ten szczegół. Po chwili jednak poczuła wszechogarniającą senność.
- A niech cię ty... - mruknęła. Jej głowa zaczęła opadać na stół. Na usta ciemnowłosego powoli wkradł się chytry uśmiech. Jak można być tak bezmyślnym i nie przewidzieć tego, że ktoś może dosypać ci coś do napoju. Holmes chciał ten poranek spędzić w samotności i nic (ani tym bardziej nikt) mu tych planów nie miał prawa zepsuć.
Sherlock podszedł do niej i wziął ją na ręce. Nie wiedział dokładnie, czym był kierowany ten niby drobny gest. Poczuł nagle silną potrzebę zrobienia czegoś takiego. Tłumaczył to sobie tak, że nie chciał, aby spała na stole w kuchni, w której będzie przebywał. Stwierdził jednak, że to trochę naciągane i wolał nie rozmyślać nad tym zbyt długo, bo jeszcze obudziłyby się w nim uczucia. Jakiekolwiek.
- Pff uczucia, też mi coś. Niepotrzebny balast w balonie zwanym życiem. Najlepiej od razu się go pozbyć. - powiedział cicho sam do siebie, kładąc dziewczynę na łóżku. Już chciał odejść, ale spojrzał jeszcze raz na śpiącą już Ann. - Przecież nie możesz spać bez kołdry nędzna kreaturo - zaśmiał się cicho i przykrył ją kocem.
- Słyszałam to - fuknęła i odwróciła się na bok. Sherlock tylko uśmiechnął się w odpowiedzi na jej słowa i wyszedł z pokoju.
- No no, Sherlocku. Czegoś takiego się po tobie nie spodziewałam - zaszczebiotała pani Hudson, stojąca na schodach. Mężczyzna wyminął ją zręcznie i ruszył do kuchni. Miał nadzieje, że kobieta zostawi go w świętym spokoju, jednak ta poszła za nim, trajkocąc dalej. - Liczyłam, że przyprowadzisz jakiegoś kawalera, albo chociaż zaręczysz się z Johnem, a tu proszę. Dziewczyna! Najprawdziwsza.
Sherlock pozostawił jej wypowiedź bez komentarza. Niech sobie myśli co chce. Jego relacje z panną Wolf były czysto zawodowe. Nie było pomiędzy nimi nic niecodziennego. Nawet chyba się nie przyjaźnili.
- Nic pomiędzy nami nie ma - rzekł w końcu.
- Ach w takim razie, dlaczego mnie nie zanosisz do łóżka za każdym razem, ilekroć zasnę przed telewizorem na kanapie? - zapytała.
- Jest pani cięższa od niej. Biorąc pod uwagę moje zasoby siły, skończyłoby się na tym, że po kilku krokach leżałaby pani na podłodze, a mi doskwierałby ogromny ból kręgosłupa - wyjaśnił.
Staruszka pokręciła tylko głową i zaczęła schodzić po schodach.
- Jeszcze będę tańczyć na waszym weselu - krzyknęła z dołu.
- A ja potem na pani grobie - mruknął Sherlock i wziął do rąk swoje skrzypce. Musi się zrelaksować i przemyśleć to i owo. Wrócił, więc do grania na instrumencie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro