Who are you?
ROZDZIAŁ XV
Przy Ann stało kilku mężczyzn. Podpinali jej wiele kabli, które łaskotały ją w plecy.
- Ann pamiętaj, że...
- Greg ostrzegam cię. Jeszcze raz coś powiesz, a cię zastrzelę. - warknęła dziewczyna. Mężczyzna tylko uśmiechnął się smutno i życzył jej powodzenia.
- Uwaga zaczynamy. - powiedział jakiś funkcjonariusz, stojący po jej lewej stronie. Inni policjanci pokiwali głowami i zajęli swoje pozycje. Lestrade poszedł do furgonetki, w której siedział już Sherlock.
No dobra. Przedstawienie czas zacząć. - pomyślała Ann, idąc w stronę restauracji.
6 godzin wcześniej
Ann zaczęła wprowadzać plan w życie. Napisała do Charliego wiadomość i umówiła się z nim na spotkanie. Miała czas do 16. Przez cały ranek w ich domu przesiadywał Lestrade. Ciągle powtarzał Wolf punkty planu i różnorakie procedury. Dziewczyna miała tego już po dziurki w nosie.
- John przyjedź do nas. To ważne. - odezwał się Sherlock. Od samego rana starał się namierzyć tego mężczyznę, o którego prosił go Mycroft. Jego umysł powoli nie wytrzymywał. Starał się jak najgłębiej w umyśle, ukryć swoje obawy o Ann. Krzyczał na siebie w myślach, że wszystko będzie dobrze, a nawet jeśli nie, to przecież dziewczyna nic go nie obchodzi.
Robił wszystko, żeby odszukać tajemniczego sabotażystę, jednak ten człowiek musiał mieć jakiś pakt z diabłem, bo detektyw nie był w stanie go odszukać. Miał nieodpartą ochotę coś zażyć. Nie dawał sobie rady na ,,normalnych obrotach" i musiał to w końcu przyznać.
- Ugh. Po raz ostatni powtarzam. Wszystko pamiętam, przestań truć Greg. - Ann wydała z siebie pełen zirytowania jęk.
- Nic nie poradzę na to, że się martwię.
- Pomartw się może o swoją żonę co? Dalej jesteście w separacji? - wtrącił Sherlock. Greg westchnął i wyszedł bez słowa. Ann spojrzała na Holmesa.
- Odbiło ci?
- Poszedł? Poszedł. Masz ciszę i spokój? Masz. Więc zamknij się i daj mi pracować.
- Jesteś dupkiem, wiesz? - powiedziała i wyszła z pomieszczenia, zamykając drzwi z cichym trzaskiem.
- Mam gdzieś twoją opinię. - mruknął mężczyzna, ponownie zanurzając się w stosie akt.
Ann spędziła kilka godzin w swoim pokoju. Starała się odprężyć, bo czekał ją ważny wieczór. Każda minuta trwała wieczność. Czas dłużył jej się niemiłosiernie. Stwierdziła, że zdrzemnie się kilka godzin.
Dobiegł ją głos Johna zza drzwi.
- Nie wchodź do niej - zatrzymał go Sherlock. - chyba śpi. Ma dzisiaj ciężki wieczór.
- No proszę. Kto by pomyślał, że doczekam dnia, gdy będzie ci na kimś zależeć.
- Nie dbam o nią. Nic mnie nie obchodzi. Jest tylko modelem do eksperymentu, wiesz tego, o którym ci mówiłem. Gdyby ją dzisiaj porwał ten cały Norton, to byłaby dla mnie tylko kolejną ofiarą do odszukania.
- Myślałem, że w końcu się zakochasz.
- Już ci mówiłem, że poślubiłem moją pracę. Nie mam czasu na jakieś głupie romanse.
Ann zakryła usta dłonią. Zaszkliły jej się oczy, a z jej gardła wyrwał się zduszony szloch. Poczuła, jak traci nad sobą kontrolę. Drżała na całym ciele. W końcu zmęczona płaczem zasnęła.
Około 15:30 rozległo się pukanie do drzwi.
- Ann, nie żeby coś, ale zaraz zaśpisz na prowokację - zaśmiał się detektyw. - masz 10 minut. Taksówkarz nie będzie czekał wiecznie.
Wolf natychmiast otworzyła drzwi. Jej oczy wręcz ciskały błyskawice, a ręce miała zaciśnięte w pięści. Była ubrana, uczesana i pomalowana. Wyglądała pięknie i nawet gdyby chciał, to Sherlock nie potrafił przestać na nią patrzeć. Włożył płaszcz, postawił kołnierz i zawiązał szalik na szyi. Jego asystentka nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Pospiesznie udała się w stronę wyjścia z budynku. Całą podróż taksówką odbyli w ciszy.
Wolf zerknęła na zegarek na nadgarstku. Dochodziła 16. Pchnęła drzwi do restauracji i rozejrzała się w poszukiwaniu Charliego. Dostrzegła go, siedzącego w rogu lokalu. Był ubrany w szare garnitur i czarne buty. Włosy, które miał krótsze, niż gdy widzieli się ostatnio, były szczelnie ukryte pod czapką z daszkiem, a na jego nos zdobiły okulary przeciwsłoneczne. Zakrywał się kartą dań.
- Wiesz, że jest już ciemno na dworze prawda? - powiedziała, odsuwając krzesło. Mężczyzna nic nie powiedział, nawet nie podniósł głowy.
- Chciałaś się ze mną spotkać. - wyszeptał. Zdziwiło to dziewczynę, ale postanowiła nie zwracać uwagi na jego niecodzienne zachowanie, dla dobra akcji.
- Tak. Bardzo zabolało mnie twoje kłamstwo. Myślałam, że oczekujesz czegoś więcej niż przelotnego romansu. - uśmiechnęła się zalotnie. Postanowiła grać napaloną idiotkę. Miała nadzieję, że to złamie mężczyznę i zacznie sypać.
Przez następne kilka minut bezskutecznie starała się go uwodzić, jednak Norton nie wykazywał żadnego zainteresowania, tylko uporczywie studiował menu. Wreszcie Wolf nie wytrzymała i spojrzała w stronę baru. Mrugnęła do kelnera. Był to ich podstawiony człowiek. Szybko zrozumiał sygnał i włączył telewizor. Na ekranie pojawiła się spikerka żywo gestykulująca. Opowiadała o sprawie, która wstrząsnęła całym Londynem, czyli o zaginięciu owych kobiet.
- Ach ludzie są niemożliwi. Przepraszam czy można podgłosić? -zapytała przechodzącego kelnera. - Hej Charlie, ty pracujesz w Scotland Yardzie. Masz może jakieś informacje co do tej sprawy? Wiesz, Sherlock nie chce się nimi ze mną dzielić, bo uważa, że to nie dla osób o słabych nerwach. Ale nie zna mnie, lubię takie mrożące krew w żyłach historie.
Charlie złożył kartę dań. Wolf przyjrzała mu się i z przerażeniem zauważyła, że ma zupełnie inne rysy twarzy. Norton powolnym ruchem ściągnął okulary. Zamiast błękitnych tęczówek, spoglądały na nią ciemne jak smoła oczy. To zdecydowanie nie był Charlie Norton.
- Kim jesteś? - spytała przestraszona Ann. Nieznajomy nic nie odpowiedział, tylko pstryknął palcami. Nagle restaurację opuścili wszyscy klienci. Powstało zamieszanie i hałas, który z powodzeniem zagłuszył słowa mężczyzny.
- Witaj, jestem Jim Moriarty. To ja odpowiadam za zaginięcia tych kobiet. Gwarantuję, że niedługo do nich dołączysz. - uśmiechnął się szalenie.
Nagle poczuła, jak ktoś przykłada jej do twarzy chusteczkę o niezwykle słodkim zapachu. Zaczęła robić się senna. Jedyne co zapamiętała to szeroki uśmiech Moriarty'iego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro