Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Where is Ann huh?

ROZDZIAŁ XVI

- Witaj, jestem Jim Moriarty. - po usłyszeniu tych słów, Sherlock wbił tępo wzrok w monitory zamontowane w furgonetce. Nie dotarła do niego pozostała część wypowiedzi jego wroga. Nie słyszał także krzyków inspektora, który wydzierał się na policjantów, aby jak najszybciej przedarli się przez tłum i weszli do restauracji. Wiedział, że to na nic. Jeżeli Moriarty chciał kogoś uprowadzić, to jego plan był zawsze dopracowany w każdym szczególe.

Opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach. Nie było nikogo poza nim. Miał ochotę czymś rzucić. Albo kogoś zabić. Najlepiej na początku Moriarty'iego, potem Lestrade'a, a na końcu Ann. Miała uważać! Jak mogła się nie zorientować, że nie rozmawia z Nortonem, tylko Moriarty'im.

Poczuł jak ktoś, kładzie mu rękę na ramieniu. Podniósł głowę i zobaczył Lestrade'a.

- Sherlocku...

- Powiedziałeś, że wszystko jest pod kontrolą! - detektyw gwałtownie strząsnął jego dłoń. - Że nie mam się o co martwić, bo wiesz, co robisz. Obiecałeś, że nic jej nie będzie! - krzyczał. Inspektor pochylił głowę i wbił wzrok w czubki butów. Czuł się paskudnie. Był odpowiedzialny za przebieg tej akcji.

- Gdzie jest Ann co? No gdzie?! Miała wrócić cała i zdrowa. - ostatnie zdanie wypowiedział tak cicho, że inspektor ledwie zrozumiał jego sens. - Wiesz, jakie były jej ostatnie słowa skierowane w moją stronę? - jego głos załamał się, ale detektyw szybko odkaszlnął. - ,, Jesteś dupkiem." Nie wybaczę sobie, jeśli to będą jej ostatnie, które do mnie powiedziała, rozumiesz?

- Znajdziemy ją.

- Och, czyżby? Już raz ci zaufałem i nie popełnię tego błędu po raz drugi.

Mężczyzna wyszedł z pojazdu, gwałtownie trzaskając drzwiami.



Ann otworzyła oczy. Pierwsze co zauważyła to dziwny jasny obiekt naprzeciw niej. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, a obraz się wyostrzył, okazało się, że to małe prostokątne okienko. Było o wiele za małe, żeby mogła się przez nie przecisnąć.

Podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała po pokoju. Było to coś w rodzaju betonowego schronu. Zapach był wyjątkowo odrażający. W rogu pomieszczenia stało metalowe wiadro.

To jest chyba jakiś żart.

Wstała z materaca, na którym siedziała. Czuła tępy, pulsujący ból w skroniach, ale starała się go ignorować. Musiała rozprostować bolące ją nogi.

- Widzę, że już się obudziłaś - do pokoju wszedł Moriarty. - Masz tutaj jedzenie, bo jak na razie jesteś mi potrzebna żywa.

Ann spojrzała na tackę trzymaną przez mężczyznę w dłoni. Leżała na niej niewielka sucha kromka czerstwego chleba i szklanka mętnej wody. Od samego patrzenia robiło jej się niedobrze, a co dopiero po zjedzeniu.



Sherlock chodził w kółko po salonie na Baker Street 221. John przypatrywał mu się zaniepokojony. Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział przyjaciela w takim stanie. Był jednak pewien, że nie mylił się co do tego, że dziewczyna jest dla niego niezwykle ważna. Ty bardziej chciał mu pomóc ją odszukać.

- Dobrze Johnie. Skupmy się. Moriarty na razie będzie ją trzymał przy życiu. Gra w coś ze mną, jednak jeszcze nie znam zasad jego gry. Chce czegoś ode mnie, więc będzie wykorzystywał szantaż, aby nakłonić mnie do współpracy. Przyznał się, że stoi za porwaniem tych kobiet. Nie sądzę, że Norton miał z tym coś wspólnego. Chciał, żeby był on pierwszym podejrzanym. Możliwe, że jest jego wtyką w policji.

Watson przyglądał mu się i starał nadążyć za jego tokiem rozumowania, ale okazało się to zbyt trudne, więc odpuścił i po prostu słuchał monologu Holmesa.

- Wiedział, że szybko policja połączy ich zniknięcie, bo są do siebie podobne. Zastanawia mnie fakt, dlaczego prawie żadna z 25 rodzin nie zgłosiła zaginięcia. To są młode i atrakcyjne kobiety, na pewno miały kogoś bliskiego. Ale mniejsza o to nie interesują mnie one tylko Ann - John spojrzał na niego z delikatnym uśmiechem. - to znaczy. Nie chcę szukać nowej asystentki, a Wolf całkiem nieźle sobie radzi.

Sherlock wyjął telefon i napisał kolejnego SMS-a do Grega z pytaniem o nowe tropy. Po pierwszych 10 inspektor cierpliwie mu odpisywał, jednak później nawet ich nie odczytywał.

- Jeśli jest, jak mówisz - zaczął John. - Musimy czekać, aż Moriarty się odezwie.

- Niestety muszę ci przyznać rację. - telefon mężczyzny zaczął wibrować w jego kieszeni. - Tak? Mhm. Rozumiem. Dobre i to, będę za 20 min.

- Znaleźli coś?

- Muszę jechać pod tamtą restaurację. Nie jesteś mi już potrzebny, możesz wracać do domu.



- Znaleźliśmy nagrania z monitoringu, właściwie to Sally je wyciągnęła siłą od personelu. - powiedział Lestrade na przywitanie. - Ann prawdopodobnie została przewieziona gdzieś jednym z wozów dostawczych. Ekipa zajmuje się sprawdzaniem miejskich kamer.

- Tylko po to tutaj jestem? Żeby pogratulować sierżant Donovan? - zdenerwował się Sherlock.

- Nie. Wezwaliśmy Nortona i o dziwo zjawił się tutaj, zamiast jechać do Scotland Yardu, więc jeśli chcesz wydobyć od niego jakieś informacje, to wiesz mogę wyłączyć kamery, albo wpisać w raporcie, że Norton zjawił się na przesłuchanie dotkliwie pobity.

- Dziękuję Gavin. Chętnie skorzystam z możliwości skrzywdzenia go. - detektyw ruszył w stronę pokoju, gdzie miał przebywać Norton. Otworzył drzwi i zobaczył źródło swojego cierpienia. Gdyby Ann nie spotkała tego człowieka, to do niczego by nie doszło, a ona wciąż byłaby z nim. Przed oczami przelatywało mu wiele wersji wymyślnych tortur, jakie mógł na nim zastosować. Podszedł do niego i zamaszystym ruchem kopnął w krzesło, na którym siedział. Mężczyzna upadł na podłogę. Sherlock kopnął go w brzuch, przez co Norton zgiął się w pół. Złapał go za gardło, podnosząc do góry, tak że zaczął on wierzgać nogami w powietrzu

- Gdzie jest Ann? - wycedził każde słowo. - Po co ją wplątywałeś pomiędzy mnie, a Moriarty'iego?

- Kazał mi. - wydusił. Sherlock puścił go, przez co Charlie ponownie zderzył się z podłogą. - Posłuchaj, ona nawet nie jest w moim typie. Mam narzeczoną, jak sam wtedy powiedziałeś. Któregoś razu, gdy wychodziłem z pracy, podszedł do mnie mężczyzna z bronią w ręku. Było późno, więc nikt nie mógł mi pomóc. Powiedział, że wie, gdzie mieszkam i jeżeli chcę, aby moja dziewczyna dożyła naszego ślubu, to mam zrobić to o co mnie prosi.

- A o co cię prosił?

- Abym spotkał się z Ann, za wszelką cenę. Dlatego nalegałem wtedy na to spotkanie.

W co ty do cholery grasz Jimie Moriarty?





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro