We are like fire and water.
ROZDZIAŁ XL
- Sherlock! - krzyczał Lestrade, biegnący za rozwścieczonym detektywem. - Niczego nie załatwisz kłótnią, uspokój się i obmyśl jakiś plan.
- Plan? - żachnął się Holmes. - A co ci dało planowanie, co? Mafia od dawna wie, że ją podsłuchujecie. Myślisz, że dlaczego Święty POWIEDZIAŁ werset, a nie zostawił? Pewnie podawali wam błędne informacje albo zgarnialiście, czy nawet pozbywaliście się niewygodnych osób. Jesteście żałośni. Więc proszę Gavin, nie mów mi nic o planowaniu, bo się na nim nie znasz. - Sherlock aż pluł jadem. Nie mógł nad sobą zapanować. Chciał jak najszybciej skonfrontować się z Ann. Jak mogła go oszukiwać? To robiła wieczorami, kiedy on zastanawiał się, co zrobił źle i martwił się o nią? Wykorzystała go do zdobycia informacji? Jak długo jest powiązana z mafijnym światem? Może w ogóle go nie kocha, może nigdy nie kochała, może współpracuje z Moriarty'im, i całe to porwanie było tylko zagraniem mu na nosie?
Sherlock gotował się ze złości, jednak postanowił sam, załatwić sprawę z Ann. Najgorszy był ból, który mężczyzna starał się ignorować za wszelką cenę. Wolf była jedną z najbliższych mu osób, poza nią nie miał nikogo. Mary już nie było, John nie chciał go znać, ostatnio nie układało mu się z Molly, a Lestrade był wyraźnie podirytowany jego zachowaniem. Jedyną osobą, która zdawało się, że lubi Sherlock była Ann, którą obecnie musiał przesłuchać, a następnie wsadzić do więzienia.
Może mam jakiś ukryty fetysz do niebezpiecznych kryminalistek? Dlaczego nie może podobać mi się Molly? Zwykła, prosta, cicha i miła kobieta...i oczywiście nudna. Nie pasujemy do siebie. Jesteśmy jak ogień i woda. Nie możemy istnieć, gdy drugie jest w pobliżu.
- Niech cię szlag trafi Wolf. - mruknął, uśmiechając się pod nosem. Mimo że był zły do granic możliwości, nie mógł ukryć podziwu. Oszukała samego Sherlocka Holmesa. Najwidoczniej uczucie do niej zaślepiło go na tyle, że nie zwracał uwagi na istotne szczegóły, które dostrzegał zawsze.
- Ann? - Sherlock krzyknął ze schodów. Zastał asystentkę siedzącą w JEGO fotelu z podkulonymi nogami i parującym kubkiem w dłoniach. Siedziała skulona, opatulona krzywo kocem, który spadał z jednej strony, przez co jej ramiona były odkryte. Włosy, zwykle wyprostowane, teraz wydawały się nieco krótsze i były poskręcane. Miała delikatnie zaczerwienione policzki, co dodawało jej uroku. Oglądała wiadomości z zaciętym wyrazem twarzy.
Sherlock zapatrzył się chwilę na ten obraz. To był ostatni czas, gdy widzi ją jako niewinną istotkę przykrytą kocem i zapadającą się w jego ogromnym fotelu. Żałował, że nie wykorzystał wspólnego czasu, jednak Wolf też ponosiła odpowiedzialność.
- Wiadomo coś, kto zabił tego człowieka? - wskazała na telewizor i spojrzała w stronę Holmesa. Mężczyzna z załzawionymi oczami celował do niej pistoletem. Wstała powoli i uniosła dłonie do góry w geście obronnym.
- Sherlock? Co ty wyprawiasz? - jej głos zadrżał, a tętno przyspieszyło z przerażenia. Detektyw powoli wyciągnął kajdanki z kieszeni płaszcza i rzucił w jej stronę.
- Myślałaś, że się nie dowiem, co zrobiłaś? - wyszeptał, a po jego policzku spłynęła łza. - Załóż je, nie chcę zrobić ci krzywdy.
- Sherlocku, to nie tak ja nic...
- Załóż je do cholery ! - mężczyzna strzelił w sufit. Dziewczyna pisnęła i rzuciła się na ziemię. Huk lekko ją ogłuszył i przez chwilę słyszała tylko piszczenie w uszach, a cały świat wydawał się ruszać pięć razy wolniej niż zwykle. Poczuła chłód metalu na nadgarstkach i ciche kliknięcie kajdanek. Usiadła chwiejnie na podłodze i spojrzała na detektywa.
Siedział, oparty plecami o kanapę i ocierał oczy wierzchem dłoni. Nie dawało to zbyt dużych rezultatów, ponieważ coraz więcej łez gromadziło się w kącikach jego oczu, uwalniając się stopniowo na policzki. Z oddali mogli usłyszeć wycie syren policyjnych. Zapewne sąsiedzi usłyszeli strzał i wezwali policję.
- Pewnie Lestrade zaraz tu będzie. - powiedziała zachrypniętym głosem.
- Dlaczego mi to zrobiłaś? - zapytał, wbijając uporczywie wzrok w podłogę. Wiedział, że jak na nią spojrzy, to nie wytrzyma i ją przytuli, pocałuje, albo uspokoi. Nie mógł tego zrobić. Musiała poradzić sobie z tym sama, on nie miał już siły.
- Dlaczego mi to zrobiłaś? - powtórzył pytanie. Powoli uniósł spojrzenie i przyjrzał się jej twarzy. Była dziwnie spokojna. Siedziała ze spuszczoną głową i skubała dywan. Do pokoju wbiegł Spencer i doskoczył do detektywów. Zapragnął zabawy, której żadne z nich nie mogło mu zapewnić. Pewnie był na zewnątrz podczas oddania strzału.
- Nie chciałam cię martwić - odezwała się w końcu Ann. - powrót do rodzinnych stron okazał się solidnym błędem. Nie powinna byłam tego robić. Nie powinnam była do niej wracać. - zaszlochała.
- Kiedy wreszcie będziemy ze sobą szczerzy?
- Możemy zacząć od nowa, Sherlocku kocham cię.
- Nie mów tak, nie wierzę ci już.
- Ale to prawda, nie wiedziałam, że przyjazd tutaj tyle zmieni w moim życiu. Dzięki tobie naprawdę żyłam, nie zabijaj mnie teraz. - dziewczyna dławiła się łzami. Łapczywie nabierała powietrza w płuca, ale płacz skutecznie utrudniał złapanie jej oddechu.
- Nie wierzę ci już. - wyszeptał i położył głowę na kanapie.
- Załóż tę czerwoną sukienkę, którą dostałaś od pani Hudson na święta. Chcę cię zapamiętać jak najlepiej. - westchnął. Dziewczyna pokiwała głową i wstała niezgrabnie z kolan. Sherlock poszedł w jej ślady i już po chwili delikatnie zdejmował z niej luźne, domowe ubrania, zamieniając je na materiał sukienki. Jeździł dłońmi po całym jej ciele, starając się zmusić je do zapamiętania każdego centymetra jej gładkiej skóry. Nie wiedział, czy nie będzie to ostatni raz, gdy ją dotyka. Chciał się tym nacieszyć. Ann westchnęła głęboko i przyłożyła dłonie do jego policzków. Mężczyzna syknął cicho i strząsnął jej ręce z twarzy.
- Nie mogę. - mruknął i zapiął z powrotem kajdanki na jej nadgarstkach. Zamknął oczy. Spędzili kilka chwil w ciszy, przerywanej jedynie szlochem Ann. Nagle rozległo się kilka ciężkich kroków na schodach i drzwi do salonu gwałtownie się otworzyły. Weszli przez nie policjanci celujący służbowymi broniami w detektywów. Sherlock wskazał głową na skutą kajdankami Ann.
Dziewczyna zaprzeczyła głową. Spojrzała przerażona na Sherlocka.
- Zabierzcie ją. - westchnął i otrzepał płaszcz.
- Sherlocku. - załkała.
- Dla ciebie panie Holmesie. - warknął i poszedł do kuchni. Mężczyźni wyprowadzili dziewczynę. Sherlock poczuł, że wraz z nią, pokój opuściła bezpowrotnie cząstka jego duszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro