There is no one like that.
ROZDZIAŁ XII
Znacie to uczucie, gdy w pomieszczeniu jest taka cisza, że aż piszczy? Po wyjściu staruszki zapadła właśnie jedna z takich cisz. Ann nawet nie trudziła się, aby ją przerwać. Sherlock zmieszany wcisnął się w przeciwległy kąt łóżka, aby znaleźć się jak najdalej od dziewczyny.
W pewnym momencie Wolf stwierdziła, że zaraz nie wytrzyma. Musiała coś powiedzieć.
- Ekhm. - zwróciła na siebie uwagę detektywa. - Jak długo mam czekać aż się wchłonie?
Po całym incydencie z maścią, oboje udawali, jakby nic się nie stało. Sherlock rozpaczliwie starał się powstrzymać wciąż uciekające w stronę dziewczyny myśli. Nakazywał swojemu umysłowi spokój, nawet kilkakrotnie odwiedził Pałac Myśli, aby się uspokoić, jednak nic nie przynosiło efektów.
Po południu zajmował się najnowszą sprawą. Policja wciąż nie miała żadnych poszlak, a i Sherlock nie mógł nic znaleźć na tajemniczego porywacza-mordercę. Uwielbiał sprawy, które nie były oczywiste na pierwszy rzut oka. Czasami Lestrade pisał do niego SMS-y z najgłupszymi sprawami, które detektyw rozwiązywał podczas porannej toalety.
Jednak ta różniła się od pozostałych. Była intrygująca, ponieważ nic o niej nie wiedział. Zazwyczaj, gdy wiemy o czymś niewiele, automatycznie nas to ciekawi, chcemy dociec prawdy.
Siedział w fotelu, a koniuszki jego palców stykały się, tworząc piramidkę. Udał się ponownie do Pałacu Myśli. Musiał przecież coś na niego mieć! Cokolwiek.
Wszedł frontowymi drzwiami. Rozejrzał się wokół. Nagle drzwi po jego prawej stronie uchyliły się. Zajrzał do znajdującego się za nimi pomieszczenia.
To dziwne. Nie było go tu wcześniej.
Pokój był biały, co mogło sugerować nowy rozdział, lub nową osobę w życiu Holmesa. Nie było w tym pokoju nic nadzwyczajnego. Jednak, gdy przyjrzał się bliżej, zauważył, że wygląda tak samo, jak sypialnia jego asystentki. Bardzo go to zaniepokoiło. John zasłużył na własną część pałacu, dopiero po kilku latach. Poza tym jego część była o wiele mniejsza niż Ann!
Co tu się do diabła dzieje?
Zaaferowany tym nowym miejscem w jego pałacu, zupełnie zapomniał, po co się tu udał.
-Sherlock? - dobiegł go jakby z oddali głos Ann. - Sherlock!
Pałac zatrząsł się w posadach.
Już czas. - nakazał swoim myślom Holmes.
Gdy uchylił powieki, jego oczom ukazała się Wolf. Nachylona nad nim trzymała obie ręce na jego ramionach.
- Znowu odwiedziłeś Zmyślony Pałac? - zapytała lekko zaniepokojona.
- Pałac Myśli ignorantko. - prychnął, strząsając jej dłonie ze swojego ciała.
- Znalazłeś coś ciekawego? - zapytała.
Mężczyzna potrząsnął głową. Włączył telewizję i nie odezwał się do Ann już ani słowem do końca dnia.
Ann czuła ogromną frustrację.
Jak można porwać 25 kobiet i pozostać niezauważonym! Jak oni mogli nie powiązać ze sobą tych wszystkich porwań? Dlaczego to zawsze Sherlock musi za nich wszystko robić?
- Policjanci to idioci. - mruknęła, robiąc kawę następnego dnia. Odwróciła się w stronę siedzącego przy stole Sherlocka, przyklejającego plastry antynikotynowe na przedramiona. - Woah. Zwolnij mistrzu. - mężczyzna uniósł jedną brew. - Od 6 plastrów będzie kręcić ci się w głowie. W ogóle nie powinnam ci pozwalać ich zakładać, a przynajmniej nie tak dużo.
- Daj spokój. Jak znowu mi zabierzesz plastry, to kupię gram hery.
- A nie mógłbyś niczego nie kupować? Jestem pewna, że nie wytrzymasz nawet tygodnia bez jakiejkolwiek używki. - uśmiechnęła się i upiła łyk kawy.
Sherlock wiedział, że dziewczyna go podpuszcza, jednak podobał mu się ten zakład. Tydzień bez używek to nic trudnego. Musiał tylko założyć się o coś wielce dla niego korzystnego. Nagle wpadł na znakomity pomysł.
- Brzmi jak zakład. - powiedział powoli. - Przyjmuję, ale skoro ja odstawiam to ty też. Tylko że ty pożegnasz się z kawą na tydzień.
To jest to. Albo się wycofa i da mi wygrać, albo podejmie zakład, który i tak wygram. Na szczęście ona o tym nie wie. Aczkolwiek jestem pewien, że się nie wycofa, bo uwielbia wygrywać, poza tym nie pozwoliłaby jej na to jej duma.
- Dobra. - odpowiedziała. - Pani Hudson!
Sherlock spojrzał na nią zdziwiony. Po chwili słychać było stękanie starszej pani na schodach.
-Tak skarbie?
- Musimy mieć świadka. No tak. - domyślił się wreszcie. Ann kiwnęła głową. Podała mu dłoń. Chwycił ją.
Znowu to samo. Dlaczego jakikolwiek jej dotyk wzbudza we mnie takie uczucie?
- Założę się, że nie wytrzymasz tygodnia bez używek, a ja wytrzymam tydzień bez kawy. Jeśli wygram - zamyśliła się na chwilę. - będziesz mi usługiwał przez tydzień i będziesz dla mnie miły.
- Jeśli ja wygram, odpowiesz mi na jedno pytanie całkowicie szczerze.
Ann zaskoczyła jego odpowiedź, ale nie zamierzała się poddać.
- Stoi. Niech pani przetnie nasze dłonie. - rozkazała staruszce.
- I tylko po to wołałaś mnie z samiuteńkiego dołu? - zapytała, gdy wykonała prośbę Ann. - Jesteście niemożliwi.
- Lestrade idzie do nas. - zauważyła Ann wyglądająca przez okno.
- Cudnie - klasnął w dłonie Sherlock. Podwinął rękawy koszuli po same łokcie i chwycił skrzypce.
Rozległ się dzwonek do drzwi, który ucichł po chwili. Asystentka Holmesa usłyszała ciężkie kroki Grega* na schodach i spojrzała w kierunku drzwi, czekając na mężczyznę.
- Jakiś przełom? -spytał Sherlock, zanim Lestrade zdążył się, chociażby przywitać.
- Poniekąd. Zauważyliśmy ogromne podobieństwo między...
- Między porwanymi! - wykrzyknął detektyw, odkładając gwałtownie skrzypce. - No tak przecież to było oczywiste. Wszystkie kobiety były w wieku zbliżonym do Ann i były do niej bardzo podobne z wyglądu!
Czyli to przeze mnie uprowadził te kobiety i zaczął je zabijać? O Boże.
Dziewczyna zbladła. Poczuła, że kręci się jej w głowie.
- Chyba muszę usiąść. - Ann opadła na fotel, trzymając się za głowę. Sherlock zauważył, że zdążyła wydedukować sama, to czego on nie dopowiedział. Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu.
Jednak nie wszystko trzeba jej tłumaczyć.
- Wolf. Kiedy umówiłaś się z Nortonem.
- Jakoś niedługo po tym, jak się wprowadziłam tutaj. Chyba nie sądzisz, że on mógł mieć z tym coś wspólnego? - przeraziła się.
- Och nie sądzę. Ja jestem tego pewien. - odparł, wzruszając ramionami. Odetchnął głęboko, zamykając oczy.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, kto to jest ten cały Norton? - zapytał zniecierpliwiony inspektor.
- Charlie Norton. Jest u was balistykiem. Mieliśmy mieć randkę, ale Sherlock odkrył, że gość mnie oszukuje, więc do niej nie doszło. - Lestrade zmarszczył brwi.
- Nie ma nikogo takiego w Scotland Yardzie.
*długo mi zajęło, zanim przypomniałam sobie jego imię. Byłam pewna, że nazywa się Gary hahah.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro