The word ,,always" has a short life.
ROZDZIAŁ XXXII
Ann wstała rano mocno zestresowana. Ręce miała mokre od potu, a po plecach co chwilę przebiegał zimny, nieprzyjemny dreszcz. Spotkanie z ojcem napawało ją ogromnym niepokojem. Wiedziała, że będą musieli poruszyć ten temat. Nagle uderzyły ją wspomnienia tamtego wieczora.
- Ann! Ann? No, gdzie jesteś? Zaraz się spóźnimy, a twoja matka nas zabije - krzyczał Marcel, mąż Richarda Wolfa. - Ostatnio nie miała za wiele przesłuchań. To jej pierwsza poważna rola od wieków. Nie możemy się spóźnić, bo zaraz po spektaklu czeka na nas ten agent od nieruchomości.
Marcel Wolf był osobą roztargnioną, ale pogodną. Wiecznie nieogarnięty i wesoły. Nie raz zdarzyło mu się wyjść na ulicę z pędzlem za uchem lub z dłońmi grubo pokrytymi farbą. Zdecydowanie zaraził Ann malowaniem. Dziewczyna uwielbiała się przyglądać jego pracy, a i on lubował się w jej towarzystwie.
Spojrzała na zegarek na nadgarstku. Marcel miał rację. Jeśli się nie pospieszą, to z pewnością ominą występ mamy.
W pośpiechu związała swoje długie włosy w wysoki kucyk. Mimo że były spięte, sięgały jej prawie do pośladków.
Muszę w końcu iść do fryzjera. - pomyślała i założyła buty.
- Wiesz, chyba byś ładnie wyglądała w grzywce. - uśmiechnął się do niej Marcel.
- Nie wiem. Raczej nie jestem na tyle odważna, żeby ja sobie zrobić. Kto prowadzi?
- Ja mogę do teatru, a ty jak będziemy jechać na oględziny. - zaśmiał się z własnego dowcipu.
Ann tylko pokręciła głową, patrząc na mężczyznę.
Dojechali w kilka minut. Ich dom znajdował się w pobliżu centrum, więc do wszystkiego mieli blisko. Zaparkowali samochód i poszli oglądać przedstawienie.
- Byłaś niesamowita mamo! - Ann rzuciła się kobiecie na szyję po sztuce.
- Podobało ci się?
- No jasne, że tak! Cieszy mnie to, że wreszcie wychodzisz na prostą.
- Witaj Eleonor - uśmiechnął się serdecznie Marcel.
- Co on tu robi? - zdenerwowała się kobieta. Obwiniała go za rozpad jej małżeństwa. Wierzyła, że gdyby się nie pojawił, wszystko byłoby, tak jak zawsze. Dobrze.
- Daj spokój mamo. Marcel przyjechał, żeby podwieźć cię do domu i obejrzeć ze mną mieszkanie. Doceń to.
Eleonor nic nie odpowiedziała. Naburmuszona ruszyła w stronę auta.
Jak z dziećmi.
- No zapowiada się przyjemna podróż. - mruknął mężczyzna i ruszył za kobietą.
Ann dołączyła do niego, wsiadając za kierownicą.
- Tylko uważaj na wiadukcie, tym koło rzeki. Łatwo tam wpaść w poślizg, szczególnie w grudniu.
- Wiem, wiem. Ciągle mi to powtarzasz.
- I będę dalej, jeśli nie przestaniesz się popisywać. - burknął i odwrócił twarz w stronę okna.
Ann prowadziła przepisowo, przez większość czasu. Kiedy stanęli na światłach w równej linii z nimi, stanął czarny mercedes. Kierowca spojrzał wyzywająco na dziewczynę. Wystawiła mu język i mocniej zacisnęła palce na kierownicy. Uporczywie czekała na zmianę świateł, podczas gdy mercedes irytująco warczał. Przewróciła oczami.
- Ann uspokój się. Nie ścigaj się z nim. - Marcel rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Zerknęła na mamę w lusterku. Wiedziała, że kobiecie tez nie podoba się jej zachowanie, jednak zrobi wszystko, żeby nie poprzeć Marcela.
- Wyluzuj. Nic się nie stanie. - odparła beztrosko.
- Słuchaj, nie jesteś cholernym Lewisem Hamiltonem! - podniósł głos. Światła zmieniły kolor na zielony. Ruszyła z piskiem opon, zanim chłopak w mercedesie się zorientował. Zaśmiała się i wcisnęła mocniej pedał gazu. Mercedes dogonił ich, po czym wyprzedził, niebezpiecznie zajeżdżając drogę. Ann zahamowała gwałtownie. Samochód oddalił się, a ona zaczęła tracić panowanie nad pojazdem. Zaczęli niebezpiecznie zbliżać się do krawędzi drogi. Starała się hamować, jednak mimo jej usilnych prób, nie tracili prędkości. Auto wypadło poza drogę na pobliski nieużytek. Przekoziołkowało kilka metrów i zatrzymało się na dachu.
Ann usłyszała tylko krzyk Marcela, zanim stanęło w płomieniach.
Obudziła się z ogromnym bólem głowy w szpitalu. Miała w nosie jakąś rurkę i jak na złość zaczął ją swędzieć. Chciała się po nim podrapać, jednak nie była w stanie podnieść ręki. Nakazywała z całych sił, prosiła, krzyczała, jednak jej mózg nie pozwalał jej się ruszyć.
Cholera jasna. Co się właściwie stało?
Do sali wszedł Jake z Charlotte. Jej przyjaciółka rzuciła się do jej łóżka.
- Dzięki Bogu. Jak się czujesz? - złapała za jej dłoń i ścisnęła lekko. Ann otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - No tak. Mogłam się tego domyślić skarbie.
- Pewnie chcesz wiedzieć, co się stało. Mrugnij raz, jeśli tak, dwa, jeśli nie. - odezwał się Jake.
Ann mrugnęła.
- Jechałaś z ciocią Eleanor i wujkiem Marcelem i mieliście wypadek. Pamiętasz? - spojrzał na nią badawczo.
Nagle przypomniały jej się wydarzenia poprzedniego wieczora. Kaszlnęła i postarała się z całych sił coś powiedzieć.
- Czy... oni...- piekło ją w gardle, jednak musiała zadać to pytanie.
- Twoja mama wyszła praktycznie bez szwanku, jednak Marcel...- Jake nie był w stanie dokończyć.
Ann miała wrażenie, jakby cały świat nagle się zatrzymał. Przed oczami stanęły jej wszystkie chwile spędzone w jego towarzystwie. Jego piękny uśmiech i załzawione oczy od śmiechu. Albo to spojrzenie, gdy wpadał na szalony pomysł i prosił, żeby ubłagała ojca, by się zgodził. Pamiętała, kiedy znalazł małego żółwia na ulicy. Prawdopodobnie uciekł z pobliskiego sklepu zoologicznego, ale mężczyzna musiał go zatrzymać. Nazwał go Delilah i okrzyknął swoją muzą. Jak się później okazało był on samcem, ale żeńskie imię pozostało do końca. Potem ich salon roił się od obrazów żółwia w różnych finezyjnych, a niekiedy nieprzyzwoitych aktach.
Odczuwała wiele rzeczy w jednym momencie. Złość na siebie, że pozbawiła go życia. Smutek wiedząc, że bez niego nie będzie takie jak dawniej, życie będzie pozbawione barw. Strach,przed tym jak jej ojciec to zniesie, o ile w ogóle zniesie, bo jego serce nie należało do najlepiej pracujących. Zastanawiała się czy wytrzyma moment pochówku, gdy zobaczy trumnę i będzie wiedziała, że leży w niej osoba z którą spędziła ponad połowę swojego istnienia. Jeden z ważniejszych dla niej ludzi, będzie zjadany przez robaki, bo ona nie mogła odpuścić. Zginął przez jej dumę i bezmyślność.
Cholera ostrzegał mnie! - krzyknęła w myślach i nie wytrzymała już dłużej. Potok łez skutecznie zamazał jej rzeczywistość.
Odtworzyła w pamięci słowa Marcela, gdy pewnego dnia wróciła ze szkoły po kolejnej bójce.
,,Słuchaj rybko. Nie popieram tego. Ale skoro miałaś powód, bo jakiś śmieć podważył twoją wartość, dlatego że jesteś kobietą, to mu się kurwa należało. Tylko następnym razem przyjdź do mnie, to obmyślimy lepszą taktykę niż złamanie mu nosa. Zawsze będę przy tobie, gotowy by zabić każdego kto cię skrzywdzi."
Zaiste, słowo ,,zawsze" ma krótki żywot.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro