Thank God you alive!
ROZDZIAŁ XVIII
- Pieprzona obrończyni uciemiężonych. - mruknął ten, co ją spoliczkował. Nagle do pomieszczenia wszedł Jim Moriarty, we własnej osobie. Przywitał wszystkich śnieżno-białym uśmiechem. Podał każdej z kobiet kartkę do trzymania, a jedną z nich obwiązał zielonym sznurem.
To musi coś oznaczać. To jakiś element gry. Zaraz wyśle to nagranie Sherlockowi, a tę kobietę pozbawi życia.
Mężczyzna zaczął nagrywać filmik. Zachowywał się, jakby grał w szkolnym przedstawieniu, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że jest szalony. W pewnym momencie podszedł do kobiety związanej sznurem i zaczął ją bić. Ann zacisnęła powieki i starała się ignorować jej krzyki. Rozglądała się gorączkowo dookoła, aby znaleźć jakąś drogę ucieczki. Zauważyła okno. Za oknem były tory, możliwe, że to była zajezdnia.
Usłyszała głos odbezpieczanej broni. Zerknęła w stronę oprawcy. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Ciało pierwszej z nich opadło bezwładnie na krzesło, a krew ochlapała ścianę za nimi i siedzącą najbliżej niej kobietę. Wszystkie nagle, jak jeden mąż zaczęły krzyczeć i płakać. Ann wyprowadzało to z równowagi. Była przerażona, to fakt, ale to nie znaczy, że ma teraz zacząć się wydzierać. Nie skorzysta na krzyku, lepiej myśleć racjonalnie i opracować plan ucieczki.
Dobrze, a więc za kilka godzin będą znowu nagrywać. Wtedy będę mogła poinformować Holmesa. Oby ten pajac połączył kropki, zanim mnie zabiją.
Gdy filmik dobiegł końca, porywacze podeszli do roztrzęsionych kobiet i Ann. Jeden z mężczyzn chciał już złapać Wolf za ramię, jednak Moriarty go wyprzedził.
- Sam ją zaprowadzę. Mamy kilka spraw do omówienia. - zachichotał i złapał Ann za rękę. Zdziwiło ją, że nie założono jej worka na głowę jak pozostałym. Nie próbowała wyrwać się mężczyźnie, bo nie miało to najmniejszego sensu. Za każdym rogiem stał uzbrojony ochroniarz Moriarty'iego, więc szybko zostałaby złapana. Za próbę ucieczki pewnie by ją dotkliwie pobili, a okaleczone ciało nie przydałoby jej się do niczego. Szła więc posłusznie za mężczyzną, który szczebiotał coś bezsensownego, wybuchając co chwila śmiechem, szturchając ją ramieniem.
Otworzył drzwi od jej celi i rzucił ją na materac. Podszedł do niej bez pośpiechu. Na oczy opadł jej kosmyk włosów, który mężczyzna odgarnął. Wzdrygnęła się i odsunęła od niego.
- Co jest w tobie takiego wyjątkowego, co? - zapytał, przyglądając się jej twarzy, jakby szukając w niej odpowiedzi.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko śledziła każdy jego ruch.
- Czemu nieugięty, beznamiętny i bezwzględny Sherlock Holmes, zwraca na ciebie całą swoją uwagę?
Zmarszczyła brwi, wciąż milcząc.
- Od kiedy z nim mieszkasz, nie chciał grać ze mną w żadną z moich małych zabaw. Dopiero gdy mu cię zabrałem, to się zainteresował - westchnął. - chyba naprawdę musiał się w tobie zakochać.
Otworzyła szeroko oczy. Moriarty wreszcie zaszczycił ją spojrzeniem.
- Och nie próbuj mi wmawiać, że tego nie zauważyłaś. Mam swoich ludzi wszędzie i wiele z nich mi donosi, jak on na ciebie patrzy. Jak smaruje ci brzuszek, bo się biedactwo poparzyło. Jak przykrywa kocem, gdy zaśniesz na kanapie nad jakimiś papierami. Robiłby to, gdyby mu na tobie nie zależało? - zaśmiał się. - Ponawiam pytanie. Co takiego w sobie masz?
Myśli Ann przebiegały przez jej głowę w zawrotnym tempie. Nigdy nie przypuszczała, że dowie się o uczuciach Sherlocka od porywacza.
- No cóż, na pewno nie lubi cię za gadatliwość, bo raczej nie mówisz zbyt wiele. - wstał, otrzepując niewidzialny brud z garnituru i wyszedł, zamykając celę na klucz.
Ann usiadła na materacu. Nie może umrzeć, dopóki nie porozmawia o tym z detektywem. Szczególnie że po wyznaniu Moriarty'iego zaczęła wyobrażać sobie Sherlocka. Przywołanie jego obrazu ją uspokoiło. Pomyślała o jego cudownie niebieskich oczach, najpiękniejszych podczas śmiechu. Albo złośliwy uśmiech, gdy rzuci w jej stronę sarkastyczną zaczepką. Lub też śliczne, ciemne loczki, które wiecznie targa rękami, gdy nie może rozwikłać jakiejś zagadki. Ruchy jego ciała, gdy jest pochłonięty grą na skrzypcach. No i oczywiście jego genialny umysł, który nigdy nie przestanie jej zaskakiwać.
Och, nie mogłam się w nim zakochać! Nie umrę tutaj, dopóki z nim nie porozmawiam.
Jej wzrok przyciągnęły jej buty.
No tak! Obcas! Czemu wcześniej na to nie wpadłam?
Zdjęła but i oderwała go. Podeszła do drzwi i uderzyła w zamek. Rozległ się huk, który na pewno usłyszeliby porywacze, gdyby uderzyła mocniej. Przeszła przez pokój i wybiła szybę w okienku. To był błąd, bo do środka zaczęło wpadać zimne, grudniowe powietrze.
Zatrzęsła się z zimna. Po jej policzku spłynęła łza bezsilności. Szybko ją starła, bo wiedziała, że to nie jest czas, ani miejsce na chwilę słabości. Postanowiła, że rozklei się dopiero w ramionach Sherlocka, bo tylko tam będzie bezpieczna.
Zaczęła walić w cegły otaczające okienko.
Może powiększę dziurę i się wydostanę?
Przez godzinę starała się rozwalić ścianę. Szło jej to jak krew z nosa, ale nie narzekała. Przynajmniej odciągnęła myśli od Sherlocka i zajęła się pracą. Nagle usłyszała szczęk otwieranego zamka. Schowała pospiesznie obcas pod materac i zdjęła drugi but, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
- Włóż buty. - nakazał.
- Nie mogę. -rzuciła szybko, nawet się nie zastanawiając.
- A to dlaczego? -zaciekawił się.
- Bo strasznie puchną mi nogi - zaczęła szybko myśleć nad wymówką, której nie byliby w stanie sprawdzić. - Jestem w ciąży - uśmiechnęła się lekko, głaszcząc się po brzuchu.
- Och - spojrzał na nią, po czym wzruszył ramionami. - milej będzie mi cię katować, wiedząc, że mogę zabić dwie osoby naraz. Za mną.
Posłusznie udała się z nim do pokoju, w którym nagrywali poprzednio. Zauważyła, że w pomieszczeniu była tylko ona. Zaniepokoiło ją to. Gdzie są pozostałe dwie kobiety. Mężczyzna posadził ją na krześle, przypiął kajdankami i wyszedł. Ze zgrozą spostrzegła, że w pomieszczeniu nie ma kamery. Czyżby to był jej koniec?
Drzwi otworzyły się. Ukazał się w nich Moriarty. Wyjął z kieszeni telefon i połączył się z Sherlockiem przez kamerkę w urządzeniu. Następnie skierował się w stronę dziewczyny.
- Moriarty - w słuchawce odezwał się detektyw. Jego głos spowodował, że Ann zaszkliły się oczy. - Proszę, oddaj mi ją. Zrobię wszystko - jego głos się załamał, przez co dziewczyna zaczęła cicho szlochać. - Czy to jej głos? Błagam, daj mi z nią porozmawiać.
- Taki był mój plan. - powiedział naburmuszony Moriarty. Odpiął jedną rękę Wolf. - Tylko bez żadnych numerów, bo się pogniewamy. - podał jej telefon.
Na widok Sherlocka jej ciałem wstrząsnął płacz. Usłyszała także, ciche pociąganie nosem detektywa. Po jego policzkach spłynęło kilka łez szczęścia.
- Dzięki Bogu, że żyjesz. - uśmiechnął się przez łzy. - No nie rycz, niedługo się spotkamy.
- Sherlocku, jedyne co mnie trzyma przy życiu to piosenka mojej babci o pociągach w zajezdni. - powiedziała Ann. Detektyw spojrzał na nią zdezorientowany, jednak po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Haha. Pamiętam, jak śpiewałaś ją, gdy wybiłaś okno. - spojrzał na nią znacząco.
- Tak, odpadło nawet kilka płytek, pamiętasz?
- Tak, a pamiętasz gdy...
- Dosyć tego. Masz pięć godzin. Jeśli nie odezwiesz się za pięć godzin, z tym, o co się prosiłem, to znajdziesz ją za tydzień pod ziemią, albo pod drzwiami z wyprutymi flakami. Jasne?
- Moriarty czekaj! - krzyknął Sherlock, jednak na darmo, ponieważ przestępca znowu się rozłączył.
- No już chyba wiem, co go tak w tobie pociąga. - uderzył ją pięścią w brzuch. Zaczął ją okładać rękami. Dziewczyna zasłoniła twarz wolną dłonią, jednak to nie zdało się na wiele. Gdy wydawało jej się, że traci przytomność, poczuła szarpnięcie i po chwili była wleczona z powrotem do swojej celi.
Moriarty rzucił ją na zimną betonową podłogę i wyjął nóż. Podszedł i rozerwał jej koszulkę, odsłaniając brzuch. Powoli nacinał jej ciało. Ann wydała z siebie głośny krzyk bólu, co tylko zachęciło go do dalszego okaleczania jej.
Minęło kilka godzin, które dziewczyna spędziła w półprzytomności. Niby wiedziała, co się dzieje, ale nie była w stanie zapanować nad swoim ciałem. Postępujące zimno skutecznie wychładzało jej organizm, a krew powoli wyciekająca z jej rany doprowadzała ją do silnych mdłości.
Drzwi ponownie się otworzyły. Ann nie miała siły na kolejne tortury mężczyzny, więc udawała, że nie żyje. Rozpaczliwie starała się wstrzymać oddech, ale jej ciało nie miało ochoty z nią współpracować. Wyszarpnął jej dłonie i podciął jej żyły na obu nadgarstkach.
- Szkoda, że muszę cię zabić - przy jej uchu rozległ się głos Moriarty'iego. - Polubiłem cię, ale mi przeszkadzałaś. Tak więc żegnaj. - ucałował ją w czoło i wyszedł, zostawiając otwarte drzwi.
Moje życie nie było takie złe. Jedyne czego będę żałować, to tego, że nigdy więcej go nie zobaczę. - pomyślała Ann, powoli tracąc przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro