Thank God it's Christmas
ROZDZIAŁ XXVI
24 grudnia zawsze był dla Ann dość osobliwym dniem. To właśnie wtedy działy się najdziwniejsze rzeczy, które potem wspominano przy kolacji. A to, że ktoś coś przypalił, a to wylał barszcz na biały dywan. Jednym słowem maskara.
Mimo to Ann lubiła ten dzień. Zawsze korzystała z okazji, żeby się z kogoś pośmiać, a złość innych to idealny temat do żartów.
Jednak Wigilia na Baker Street była wyjątkowo spokojna. Przede wszystkim dlatego, że nie spędzali jej w domu, tylko u rodziców Holmesa. Mieli być na kolacji i nocować u nich, a wrócić dopiero następnego dnia rano.
Chwilę przed wyjściem z domu, Wolf siedziała ubrana na kanapie, wyłamując ze zdenerwowania palce. Nie chciała tego okazywać, ale wizja wizyty u państwa Holmes bardzo ją stresowała.
- Hej spokojnie, moi rodzice nie są tacy jak ja - zaśmiał się Sherlock, całując ją w policzek. - Są gorsi. -zachichotał.
Ann pobladła lekko. Wstała z kanapy i udała się wraz z mężczyzną do taksówki.
Pierwsze co zauważyła, wysiadając, to śliczny, schludny domek.
Dobra dedukuj. Dom jest porządny, a więc i jego właściciele są zorganizowani. Sherlock jest w takim razie czarną owcą w rodzinie. Dobrze spokojnie, dasz radę coś jeszcze wymyślić.
Złapała detektywa nerwowo za rękę.Holmes ścisnął ją delikatnie, aby ją uspokoić. Zapukali do drzwi i poczekali, aż pani domu im otworzy.
W drzwiach niemal natychmiast pojawiła się mama Sherlocka. Staruszka zauważyła najpierw swojego syna, lecz gdy Ann wyłoniła się zza jego pleców, a kobieta dostrzegła ich splecione dłonie, na jej usta wpłynął ogromny uśmiech. Ucałowała ją w oba policzki. Ann odwzajemniła uśmiech i dała się poprowadzić kobiecie w stronę kuchni.
Holmes wszedł za nimi do mieszkania. Zabrał od Ann płaszcz i uśmiechając się krzywo, poszedł w stronę ojca i brata siedzących przy kominku.
- Masz? - mruknął do brata.
- Tak, ale nie dla ciebie. - warknął Mycroft. Sherlock domyślił się, że brat wciąż ma mu za złe, to włamanie.
- Jak tam twoja dieta? - zapytał złośliwie.
- O właśnie, Mycroft ile ostatnio zrzuciłeś? - zaciekawił się Timothy Holmes. Sherlock tylko zachichotał i spojrzał na brata, który mierzył go nienawistnym spojrzeniem.
Tymczasem Ann siedziała w kuchni i popijała kawę, zrobioną przez panią Holmes. Kobieta krzątała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu, jak to powiedziała, tego rondelka. Dziewczyna chciała jej pomóc, jednak Wanda Holmes kategorycznie jej zabroniła.
Staruszka była naprawdę kochaną osobą. Ann od razu ją polubiła, a fakt, że i ona przypadła kobiecie do gustu, napawał ją dumą. Nie miała pojęcia, po kim mężczyźni stali się tak chłodni wobec innych, ale była pewna, że na pewno nie wdali się w matkę.
Gdy tylko weszły do kuchni, pani Holmes od razu nastawiła wodę na kawę. Zlustrowała Ann od góry do dołu, stwierdzając z zadowoleniem, że jest śliczna i jej syn ma dobry gust. Spodobały jej się także maniery dziewczyny i chęć do pomocy, czego nie mogła powiedzieć o swoich synach i ich ojcu.
- Ann kochanie, powiedz mi, skąd jesteś? - zapytała, mieszając coś w garnku.
- Jestem z Bath.
- Ojej, to strasznie daleko od Londynu. Powiedz skarbie, co cię tutaj przywiało? - zaśmiała się.
- Pewne komplikacje rodzinne i chęć zmiany. Miałam dość mojego otoczenia, było dosyć toksyczne, więc któregoś dnia spakowałam się i wyszłam, nie mówiąc nic nikomu. Ciągnęło mnie do Londynu, od kiedy pamiętam, toteż postanowiłam tu zamieszkać. Poznałam Holmesów i zamieszkałam z Sherlockiem. - ostatnie zdanie wywołało lekki uśmiech na jej twarzy, który błyskawicznie dostrzegła kobieta.
- Mówię ci, dawno nie widziałam Sherloczka takiego szczęśliwego. Chyba mi go zaczarowałaś. - pogroziła jej palcem.
- Haha, też mnie o to podejrzewa.
Niedługo później rozpoczęła się kolacja i wszyscy zasiedli przy stole. Sherlock z ochotą opowiadał rodzicom najnowsze sprawy. Jego gadatliwość i otwartość zaskoczyła Ann, jednak w pozytywny sposób. Rozumiała, że wśród swoich zawsze czujemy się swobodnie i chcemy im opowiedzieć co się u nas ciekawego dzieje.
Nagle coś posmyrało ją w nogę. Podskoczyła z piskiem na krześle. Pan Holmes roześmiał się głośno, biorąc na ręce puchatego, grubego kota. Był rudy i miał tylko jedno oko. Łypnął ślepiem na Ann, fukając na nią cicho.
- Przestań Rudolfie. Takie zachowanie nie przystoi przy stole, w obecności dwóch znakomitych dam. - napomniał kota Timothy. Zwierzę spuściło łebek i ułożyło wygodnie na kolanach mężczyzny, mrucząc cicho.
Ogień wesoło trzaskał w kominku, wypełniając chwilową ciszę przy stole. Słychać było jedynie dźwięki sztućców, uderzających o talerze i ciche pochrapywanie kota.
- Skarbie - zwróciła się Wanda do Ann. - nie wiedziałam, że przyjedziesz. Oczywiście nie jest to dla mnie problemem i jedzenia też wystarczyło, bo nie jesz zbyt wiele - kobieta pokręciła zmartwiona głową. - jednak przyszykowałam, tylko jedną sypialnię.
- Mogę spać na kanapie. - zaproponował szybko Sherlock.
- Nie, no coś ty. Nie wygłupiaj się. Jestem gościem w waszym domu, nie mam prawa się rządzić. Jeśli Sherlockowi to nie przeszkadza, możemy spać razem. - zaczerwieniła się lekko.
- No jasne, że nie. - posłał w jej stronę łobuzerski uśmiech. Dziewczyna przykryła policzki włosami, aby zakryć rumieńce.
- Mówię ci, będą z tego wnuki. - mruknął Timothy do żony.
Mycroft odkaszlnął, aby zwrócić na siebie uwagę rodziców.
- Jak już mówiłem, ostatnie akcje poszły w górę...
Zaraz po kolacji Mycroft udał się na spoczynek, twierdząc, że musi wcześnie wstać do pracy. Ann podejrzewała, iż między braćmi doszło do jakiegoś sporu i postanowiła wypytać później Sherlocka.
Rozmawiali jeszcze z państwem Holmes o wielu rzeczach. Pani Holmes chciała dowiedzieć się jak najwięcej o dziewczynie, a pan Holmes starał się uspokoić żonę, aby nie narobiła im wstydu. Dziewczynę bardzo bawiła ta sytuacja, natomiast Sherlock miał ochotę zapaść się pod ziemię.
- Muszę wyjść się przewietrzyć. - szepnął, wstając. Podszedł do wieszaka, włożył płaszcz i wyszedł.
Pani Holmes zaczęła ją zasypywać pytaniami, co zaczęło męczyć dziewczynę. Było to zabawniejsze, gdy Sherlock siedzący obok niej się irytował, a teraz bez niego, ta zabawa straciła urok.
- Wie pani co, Sherlock nie wziął szalika - powiedziała, podnosząc się szybko z fotela. - pójdę i go okryję, bo się jeszcze biedaczek rozchoruje.
Dobiegło ją ciche szczebiotanie Wandy i mniej wesołe pomruki Timothy'ego.
Chyba w niego wdali się synowie. - Ann zaśmiała się do własnych myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro