Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

My turn now.

ROZDZIAŁ XXXV

Ann była wściekła. Naprawdę myślała, że jej matka w końcu wyszła na prostą, a Eleanor znów ją zawiodła. Całą drogę do domu Charlotte klnęła na nią w myślach. Zapragnęła wrócić do Londynu. Chciała ponownie zapomnieć, o tym, że ma tutaj rodzinę.

Alkohol jeszcze dało się znieść, ale narkotyki? Ile ona ma lat do cholery?

Weszła do domu, trzaskając drzwiami. Zza framugi wychyliła się Charlotte i spojrzała na nią zdezorientowana. Wolf wydała z siebie pomruk niezadowolenia. Blondynka pokiwała głową i wstawiła wodę na kawę. Wiedziała, że był to jedyny sposób, aby choć trochę złagodzić gniew jej przyjaciółki.

- Bierze i sprzedaje dragi. Wyobrażasz to sobie? Moja matka! - Charlotte spojrzała współczująco na przyjaciółkę. Złapała ją za rękę i ścisnęła lekko, aby dodać jej otuchy.

- Co zamierzasz zrobić? 

- To oczywiste. Wracam do Londynu. Pogodziłam się z ojcem, więc będę go odwiedzać, tak, jak i was. A co do mamy, nie wiem. Na razie mam ochotę ją zabić, więc dla jej własnego dobra, nie radziłabym jej mnie spotkać.

Charlotte pokiwała głową. 

- Ann kochanie. Kiedy cię nie było, dzwonił Sherlock. Powiedział, że nie może się do ciebie dodzwonić i jak tylko wrócisz, to masz zadzwonić.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

O co może chodzić? Mam nadzieję, że nic mu nie jest.

Wyjęła komórkę z kieszeni i wykręciła numer Holmesa.

- Ann, nareszcie. Musisz wracać - jego głos drżał. - Nie daję sobie rady. Wiem, że jesteś u rodziny, ale potrzebuję cię. 

- Jasne, będę najszybciej, jak się da. Powiesz mi, o co chodzi? - zaczęła nerwowo skubać skórki wokół paznokci.

- To nie jest sprawa na telefon. Muszę kończyć. - rozłączył się, nim zdążyła go powstrzymać.

- Pomóż mi się pakować, wracam jeszcze dzisiaj. - Wolf zerknęła zaniepokojona na przyjaciółkę.





Podróż dłużyła jej się niemiłosiernie. Z niecierpliwością wyczekiwała swojej stacji. Wreszcie usłyszała komunikat, że pociąg dojechał do stacji King's Cross. Wyskoczyła na peron, nerwowo zaciskając szalik na szyi. Pobiegła w stronę postoju taksówek i złapała tę stojącą najbliżej.

- Sherlock? - zawołała zdyszana Ann. Jej walizka nie należała do najlżejszych i wbieganie z nią po trzeszczących schodach, nie było zbyt przyjemne. - Sherlock? Jestem już.

Otworzyła drzwi do salonu. Był pusty. Detektyw spędzał w nim większość dnia, więc jego nieobecność zaniepokoiła ją. Odstawiła bagaż do swojego pokoju, po czym zapukała do sypialni Holmesa.

- Sherlock? - weszła do pomieszczenia. Było ciemno, mimo że na dworze świeciło słońce. Okna przysłaniały brązowe zasłony, a w pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny odór alkoholu. Skierowała wzrok w stronę łóżka Holmesa. Leżał na nim, zawinięty kołdrą po same uszy. Dokoła niego porozrzucane po podłodze były butelki po różnych napojach wyskokowych. To nie pasowało do Sherlocka. 

Upijanie się?  Co jest z nim nie tak?

-  Co się dzieje? - podeszła do niego i odkryła materiał kołdry. Od razu tego pożałowała, gdyż okazało się, że detektyw zapaskudził wymiocinami prześcieradło i zasnął w nich twarzą. Ann skrzywiła się. Rozejrzała się po pokoju. Na stoliku leżało opasłe tomisko, jakaś encyklopedia lub słownik.

Nada się.

,, Upuściła" przedmiot na ziemię. Detektyw drgnął i podniósł się, mrużąc oczy. 

- Możesz mi powiedzieć, co się tutaj wyprawia? - założyła ręce na piersi. Detektyw przejechał dłonią po twarzy. Wyraźnie nie był zadowolony, że go obudziła.

- John się do mnie nie odzywa...

- I tylko po to wyrwałeś mnie z Bath? Ty sukinsynu! Z tym sobie nie możesz poradzić? Czemu jesteś taki dziecinny? - krzyczała. Sherlock zacisnął oczy i złapał za głowę.

- Nie odzywa się do mnie, bo zabiłem Mary. - mruknął, starając się uciszyć szumienie w uszach.

- Co? -  Do jej oczu napłynęły łzy. Oparła się o biurko i odsunęła krzesło. Cały świat wydawał się wirować, a ona nie mogła nic na to poradzić. Słowa Sherlocka gdzieś jej umykały. Nie słyszała lub nie chciała słyszeć. Patrzyła tępo w przeciwległą ścianę, starając się wyprowadzić umysł ze stanu zupełnego szoku. Informacja o śmierci Mary, jeszcze do niej nie doszła. Miała wrażenie, że wciąż jest z Johnem i Rosie w swoim domu i narzeka na zmienianie pieluch, czy humory małej.

-... wtedy padł strzał. Ja mogłem coś zrobić, ale stałem jak kołek. Ona rzuciła się przede mnie i osłoniła własnym ciałem. To ja powinienem zginąć. Do mnie wymierzono strzał. Ja byłem celem, nie ona. - detektyw rozpłakał się. Ann widziała go w tym stanie pierwszy raz. Cały dygotał i nie mógł mówić.

Wstała z krzesła i niezdarnie objęła go ramieniem. Oparł się o nią i zaczął uspokajać.

- Ja... przepraszam, że musisz oglądać mnie w takim stanie. Zaraz się ogarnę. - mruknął, ocierając szybko łzy.

- To nic złego, że okazujesz uczucia. Wiem, że była dla ciebie ważna, a i ty nie byłeś jej obojętny. Nie zabiłeś jej. To była jej decyzja. Nie musiała tego robić, nie kazałeś jej. Uznała, że tak trzeba i to zrobiła. - głos Ann był beznamiętny. Nie czuła zupełnie niczego, a zarazem czuła tak wiele. Życie niezależnie  jakie by nie było, jest niezwykle kruche i przekonywała się o tym na każdym kroku.

- Jak możesz być tak spokojna? - zapytał Sherlock, spoglądając jej w oczy.

- Przeżyłam wiele, jestem w szoku i  martwa w środku. Mimo że nie płaczę, to cierpię, naprawdę. Niektórzy płacząc, wyrażają swój smutek i rozpacz, a ja siedzę w ciszy. Upycham wszystko w środku, zakładam maskę z przyzwyczajenia. Jestem w tym przerażająco dobra. Psychologia i zawiłość ludzkich mechanizmów obronnych. Dam ci numer do Charlotte, to zapytasz. Poza tym ktoś z nas musi być silny. Ty byłeś wystarczająco długo. Teraz moja kolej.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro