I like 'The Walking Dead' too
ROZDZIAŁ XXXIX
- Dzwonisz? - po pokoju chodził zniecierpliwiony Mańkut. Eleanor przewróciła oczami.
- Zaraz wydepczesz dziurę Biedroneczko.
- Ugh wiedziałem, że pokazanie ci tej wysypki było błędem.
Kobieta zaśmiała się tylko i wzięła telefon.
- Ann? Witaj skarbie - usłyszała w słuchawce ciężkie westchnienie córki. - Dzisiaj mam wykonać zlecenie. Jakieś sugestie?
- Tak. Nie wykonuj go. - warknęła.
- Ależ kwiatuszku, dobrze wiesz, że muszę.
- Ile dali ci czasu?
- Do 2 w nocy - westchnęła dramatycznie, żeby wzbudzić w córce żal. - ta presja naprawdę źle działa na moje podwyższone ciśnienie. - pociągnęła sztucznie nosem, co Mańkut skwitował chichotem.
- No już spokojnie. Weź głęboki wdech. Dasz radę. Załatwię to i wszystko będzie dobrze. Zabarykaduj się w domu i w razie czego dzwoń do mnie, ja powiadomię, kogo trzeba.
Ann przetarła twarz dłonią i poszła zrobić sobie kawę. Nie wiedziała, którą już piła tego dnia, ale musiała po prostu dostarczyć sporą dawkę kofeiny. Męczyła ją ta sprawa, a jeszcze bardziej ukrywanie jej przed Sherlockiem. Na szczęście jeszcze tylko kilka godzin i będzie po wszystkim. Miała pięć godzin na wprowadzenie swojego planu w życie. Jako że skończyła studia prawnicze, znała wiele znaczących osób, które mogły oddać jej kilka dyskretnych przysług.
Przez pewien czas prowadziła dość niebezpieczne życie, dzięki czemu poznała Mike'a. Zabójcę na zlecenie lub jak kto woli, tajnego agenta. Nie do końca wiedziała, czym się zajmował i za specjalnie ją to nie obchodziło. Sprawa ma być załatwiona, jak należy, a Mike był idealną osobą do odwalenia brudnej roboty. Ostatnią misję miał w Monako, przez co bała się, że go nie złapie między zleceniami. Na szczęście dla niej okazało się, że zrobił sobie chwilowe wczasy w Anglii. W kilka godzin dotarł do Bath, a potem udał się od razu w umówione miejsce z Ann.
Asystentka Holmesa wiedziała, że porachunki z mafią to nie są żarty i gdy coś każą zrobić, to nie spoczną, póki praca nie będzie dokończona. Jedynym wyjściem było więc zabójstwo Stefano Martineza. Jej matka byłaby czysta, mafia zadowolona i Ann miałaby problem z głowy. Musiałaby potem brać jakieś leki uspokajające przez kilka miesięcy, żeby wyrzucić to z głowy, ale jeśli miała wybierać między własną matką, a jakimś obcym gościem, to zawsze wybrałaby rodzinę. Nie ważne, jaka by nie była, zawsze będzie i nic tego nie zmieni.
Niektóre sytuacje pchają ludzi do niewyobrażalnie niemoralnych czynów. Czasem, aby przetrwać, jesteśmy w stanie posunąć się do rzeczy, o których byśmy siebie nie posądzali, dlatego Ann targały dylematy. Czy powinna postąpić słusznie, ale skazać matkę, która nie była złym człowiekiem, na więzienie, w którym nie przeżyłaby kilku dni, czy też zabić niewinną osobę. Aby uratować Eleanor, musiała jak najszybciej przestać to roztrząsać i zapomnieć o tym, a zacząć kierować się instynktami.
Stefano Martinez mieszkał pod numerem 7 na Azure St. Tego wieczora jedyne co zamierzał zrobić, to maraton z ulubionego serialu. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Stefano szybko zamknął mikrofalę, aby zaczęła już prażyć popcorn, gdy on pójdzie otworzyć. W drzwiach ujrzał ubranego na czarno mężczyznę z bronią w ręku.
- Mam ci do przekazania cztery rzeczy. Pierwsza : to nic osobistego, moja znajoma jest w niebezpieczeństwie i no ty niestety za to płacisz. Druga: spoko spodnie, tyle kieszeni i w ogóle. Trzecia :,, Rozkazałeś sługom twoim: "Sprowadźcie go do mnie, abym mógł go zobaczyć". Czwarta : też lubię The Walking Dead. - mężczyzna uśmiechnął się i wymierzył strzał w głowę Stefano.
- Sherlock mamy trupa. - rozbrzmiał głos Lestrade'a w słuchawce.
- Gdzie?
- Azure Street 7.
- Będę za dziesięć minut. Muszę tylko zebrać Ann. Małe zwłoki dobrze jej zrobią - wcisnął czerwoną słuchawkę. - Ann? Ubieraj się, jedziemy na miejsce zbrodni, wiem że jest trochę późno, ale to ma związek z tym gangiem.
Odpowiedziała mu cisza. Rozejrzał się po pomieszczeniach, jednak nigdzie nie dostrzegł dziewczyny.
Pewnie poszła pobiegać.
Zawiązał na szyi szalik i pośpiesznie opuścił mieszkanie.
- To był nasz informator - zaczął inspektor, pochylając się nad zwłokami. - naprawdę w porządku koleś. Siedział w więzieniu przez rok za kradzież cennej biżuterii, jak się później okazało, zrobił to, żeby zdobyć pieniądze na leczenie swojej dziewczyny. Laska go oszukała, a on poszedł za to siedzieć. Był dobrym człowiekiem i nie zasługiwał na to.
- Tak z pewnością, możesz to wygłosić na jego pogrzebie, ale mi tego oszczędź, bo naprawdę mam to gdzieś. Czy to robota Świętego?
- Tak, ale jakoś dziwnie został zabity. Nie zostawił wersetu, tylko ten, który go zabił, powiedział to zdanie na głos. Cały dom Stefano był na podsłuchu, ponieważ kiedyś u niego wszyscy się spotykali. Ale nie po to cię tutaj sprowadziłem. Jest może z tobą Ann?
- Nie ma jej, a o co chodzi? - Sherlock zaniepokoił się.
- Chodź puszczę ci jedno z nagrań. Musisz sam to usłyszeć, bo mi byś nie uwierzył.
- Po czwarte, też lubię The Walking Dead. - padł strzał, a coś ciężkiego upadło na ziemię. Detektyw domyślił się, że było to ciało Martineza. Nagle rozległo się dziwne stukanie, które Holmes mógł sklasyfikować jako klawiaturę telefoniczną. - Halo? - mężczyzna odezwał się ponownie. - Tak zrobiłem. Uspokój się już za późno na ,, odwoływanie". Ann Isabelle Wolf, masz się w tej chwili uspokoić. - Sherlock pobladł i złapał się za głowę. Poczuł nagle ogromne ukłucie zazdrości, nie był w stanie jej opanować. - Bezpieczna już jest. Ten gość wygląda na typka spod ciemnej gwiazdy, więc pewnie tylko wyświadczyliśmy przysługę społeczeństwu. Nikt nas nie złapie.
Ja cię złapię i zmuszę cię, żebyś zostawił Ann w spokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro