He paints Delilah without a shell now.
ROZDZIAŁ XXXIII
- Ann? Już czas. - Charlotte weszła do tymczasowego pokoju Wolf. Obrzuciła wzrokiem przyjaciółkę. Siedziała na łóżku z podkulonymi nogami. Zapewne wspominała stare czasy. Widząc spływającą po jej policzku łzę, domyśliła się, że głowę Ann zaprzątał Marcel. Pamiętała, jak straszliwy to był czas dla rodziny Wolf. Na pogrzeb przyszło chyba z pół miasta. Marcel Wolf był człowiekiem powszechnie lubianym. Był miły dla każdego, nawet jeśli ten wyrządził mu sporo krzywd, to nigdy nie odmawiał pomocy. Mało już na świecie takich ludzi. Charlotte jako osoba wierząca, była pewna, że Bóg miał plan co do Marcela, dlatego go zabrał do siebie. Wolała jednak nie dzielić się swoimi poglądami z Ann, gdyż ta była kategoryczną ateistką. Nie wierzyła w nic, dlatego strata mężczyzny zabolała ją szczególnie dotkliwie.
- Już idę. - szepnęła, ocierając policzek. Podniosła się i potarła dłońmi ramiona.
Już czas. - powtórzyła w myślach.
Richard Wolf siedział przy stole w jadalni. Zdecydowanie należał do osób zamożnych. Można było to stwierdzić nie tylko na podstawie jego ubioru, lecz także jego domu. Był wcieleniem luksusu i bogactwa w czystej postaci. To nawet nie był dom. To była rezydencja. Na lokalnym osiedlu przyjęło się powiedzenie : ,, Jeśli wydaje ci się, że jesteś bogaty, spójrz na rezydencję Richarda, a znów poczujesz się biedny." . Pan Wolf był nie raz zapraszany na różne bankiety, bale i gale, jednak nie lubił zbytnio na nich przebywać. Należał raczej do tych ludzi, którzy na imprezach podpierają ściany. Szczególnie bardzo nienawidził przemówień, czego oczywiście nigdy nie dawał po sobie poznać. Jako osoba o nerwach ze stali, potrafił poradzić sobie z każdą sytuacją.
Zmieniło się to po śmierci Marcela. Mimo że od tragedii minął już ponad rok, on wciąż nie oswoił się z jego brakiem. Jednego ranka obudził się obok miłości swojego życia, a wieczorem szedł spać sam. Tamtego dnia stracił dwie najważniejsze osoby w jego życiu, ponieważ niedługo po wypadku, Ann uciekła z domu bez słowa. Nie miał z nią żadnego kontaktu. Wiedział, że jeśli nie chciała być odnaleziona, to jej nie znajdzie. Pogodził się więc również i z jej stratą. Jego ból delikatnie się zmniejszył, gdy pewnego dnia zobaczył córkę w telewizji u boku samego Sherlocka Holmesa. Domyślił się, że jest bezpieczna, więc przestał się o nią martwić. Marzył jednak po cichu, że kiedyś się do niego odezwie.
Nie winił jej za śmierć Marcela. Wypadki się zdarzają. Chciał, tylko żeby wróciła i napełniła czymkolwiek ten pusty dom. Po odejściu Marcela, Richard zwolnił każdego pracownika, przez co jego posiadłość zaczęła popadać w ruinę. Nie miał siły na zajmowanie się domem i powoli oddawał się szponom depresji. Na początku regularnie odwiedzał go Jake i Charlotte, czasem wpadała Eleanor. Nawet ją przybiła śmierć Marcela. Z czasem przestali przychodzić. Chyba uznali, że sobie poradził, albo nie mieli już czasu dłużej go niańczyć. Nie miał im tego za złe. Był wdzięczny, że w ogóle się nim zajęli. Nie musieli przecież tego robić.
Wstał z łóżka, spoglądając na zegar, wiszący na ścianie.
14:19.
A on nawet nie ruszył się o centymetr tego dnia. Nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Pomyślał, że to pani Montgomery, nadgorliwa starucha z jego osiedla. Przychodziła co drugi dzień, żeby wydobyć go z domu na spacer. Znalazła w okolicy kilku wolnych kawalerów, którzy w jej mniemaniu byliby idealni dla niego. Nie pomagały usilne tłumaczenia, że nie pozbierał się jeszcze po żałobie. Ona się uparła i już.
Zszedł powolnie po schodach i przybrał stanowczy wyraz twarzy. Nie będzie dłużej jej wpuszczać. Dosyć tego.
- Tato? - odezwała się Ann, gdy otworzył drzwi. W pierwszej chwili pomyślał, że ma zwidy, albo jeszcze się nie obudził. Jednak, gdy spojrzał na zegarek na nadgarstku, okazało się, że jest 14:21.
Czyli, to nie jest sen. Co ona tu robi?
- Nie obraź się, ale wyglądasz strasznie. - szepnęła, nie spuszczając go z oczu. Patrzył na nią, jakby zobaczył ducha. - Mogę wejść? - zapytała.
Mężczyzna odsunął się, aby mogła przejść. Zdjęła buty i powiesiła płaszcz na wieszaku.
- Ogród jest bardzo zarośnięty. Czyżby Mark przestał pracować?
- Zwolniłem go. - uciął szybko. Dziewczyna pokiwała głową w milczeniu. Rozejrzała się po pomieszczeniach. Wszechobecny kurz drapał ją w gardło. Dziwił ją stan domu. Przecież mieli gosposię, panią Howardson. Nawet jeśli i ją by zwolnił, to jej ojciec był pedantem i uwielbiał porządek. Nie mogła uwierzyć, że dopuścił się do takiego stanu.
- Pani Howardson chyba dawno tu nie zaglądała, co? - zagadnęła go.
- Odeszła na emeryturę. Beth urodziła i Hilda musiała zająć się wnukami. - odparł. Zapadła chwilowa cisza. Richard postanowił ją jak najszybciej przerwać, gdyż czuł się nieswojo.
- Przepraszam, jeśli wyda się to nietaktowne, ale mogę wiedzieć, co tutaj robisz?
- Są święta i ludzie zazwyczaj spotykają się z rodziną. Ja spędziłam je u Holmesów. Sherlock zmartwił się tym, że nie odwiedziłam moich krewnych. Głupio mi było przyznać mu rację, wiesz, jaka jestem. Zawsze muszę mieć inne zdanie niż wszyscy. Jednak tym razem musiałam się zgodzić. Ja chciałam...-głos jej się załamał. - ja chciałam cię przeprosić. Odebrałam ci kogoś niesamowicie ważnego i nigdy w życiu nie chciałabym poczuć tego, co ty. Wiem, że nie da się nic zrobić, ale...- rozpłakała się na dobre. Nagle przygniótł ją ciężar z całego roku. Nie miała czasu, żeby odbyć żałobę, bo poznała Sherlocka i oddała się całkowicie pracy i relacji, jaka ich łączyła. Nagle odczuła brak Marcela. Pusty i cichy dom brutalnie uświadomił jej, że nie zobaczy go już nigdy więcej, że tego błędu już nie naprawi. Rana, którą zadała sobie i ojcu tamtego wieczora, nigdy już się nie zasklepi.
Ojciec podszedł do niej i otoczył ramionami. Wtuliła się w nie i zaczęła głośniej płakać. Po twarzy Richarda również zaczęły spływać łzy, które kapały na głowę Ann.
- Spokojnie skarbie. To nie była twoja wina. - załkał. - Na pewno jest teraz w lepszym miejscu i maluje Delilah bez skorupy. - uśmiechnął się i spojrzał na zdjęcie męża, stojące na kominku.
Dobiegł go cichy śmiech dziewczyny.
- Zrobię ci herbatę i opowiesz co u ciebie dobrze? - Ann pokiwała głową i otarła oczy dłonią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro