Rozdział 4
— A więc czego dotyczy wasz projekt tym razem? — Lillian przechyliła głowę w bok kucając przy jednej z większych skrzyni jakby instynktownie wyczuwając, że to właśnie w niej jest najbardziej wartościowy pakunek. A może jednak już wcześniej zrobiła rekonesans i tylko udawała, że nie wie? Obie opcje były równie prawdopodobne.
Na twarzy Huey'ego pojawił się zmartwiony wyraz jawnie dający znak o jego wątpliwościach względem tego czy powinni pokazywać dziewczynie co było w środku, a tym bardziej to tłumaczyć. W końcu w każdym razie jej intencje względem tego co chcieli zaprezentować mogły się bardzo szybko zmienić gdyby sobie na oko chociażby wyliczyła wartość już samych kartek z badaniami nie licząc już faktycznej maszyny. Chciał pozostawać optymistyczny pod jej względem jednak świdrujące przeczucie w żołądku świadczące o tym, że niedługo wydarzy się coś złego nie dawało mu żadnego spokoju, z minuty na minutę tylko się nasilało i obawiał się, że się ono sprawdzi.
Fenton i Grenda za to byli wniebowzięci zainteresowaniem dziewczyny, zwłaszcza, że na przyjęciach takich jak te pojawiały się zazwyczaj persony z naprawdę dużymi jak nie ogromnymi zasobami gotówki, nawet jeśli byli to naprawdę młodzi ludzie. Zachowali jednak ostrożność nawet jeśli nie wiedzieli komu towarzyszyła dzisiejszego dnia. Już nie raz byli ofiarami próby kradzieży i nie zamierzali opuszczać gardy nawet jeśli kaczka wyglądała na szczerą z jej intencjami i ciekawością. Wymienili się krótkim spojrzeniem, które jednak nie zdołało ostudzić ich entuzjazmu po czym brązowy kaczor odchrząknął wyciągając teatralnym ruchem z górnej kieszeni w garniturze poręcznej karty po czym przeszedł koło niej by przykucnąć zaraz przed nią i szybkim ruchem przyłożyć ją do czytnika. Zamek po momencie kliknął, a wieko uchyliło się automatycznie, do góry wzniosła się mgła, która nadała całej sytuacji bardziej dramatycznego wyglądu. Lillian jednak nie wyglądała na specjalnie pod wrażeniem tej sztuczki przez co ramiona mężczyzny nieco opady. Zaraz jednak pozwolił zadowoleniu ponownie dać mu wzlecieć i wyciągnął ręce by wyciągnąć przedmiot. Dopiero wtedy dziewczyna westchnęła z zachwytem.
— Czy to jest klejnot królowej Wiktorii? — Oczy wręcz się jej zabłyszczały niebezpiecznie, a ręka wręcz automatycznie poleciała powoli do przodu. Zdała się jednak opanować ten odruch i od razu zabrała wyciągnięte już do pochwycenia kamienia palce na bezpieczną odległość uśmiechając się szeroko zapewne mając nadzieję na uspokojenie ich. — Myślałam, że ten klejnot zaginął jakieś siedem lat temu — przechyliła głowę w bok.
Czerwone lampki zapaliły się z wzmocnionym echem w głowie Webby kiedy jej spojrzenie gwałtownie i niekontrolowanie spoczęło na krótko obciętej kaczce. Klejnot Wiktorii był jedną z większych zagadek rodu McDuck. Pojawiał się i znikał niekontrolowanie w każdym miejscu na świecie, a czas przenosin nigdy nie był jednakowy nawet jeśli chodziło tylko o sekundy. Zaginął jednak na dobre, a przynajmniej tak się wydawało, siedem lat temu, kiedy podczas jego poszukiwań natknęli się na Goldie we własnej osobie, która również próbowała go przechwycić. Skończyło się jednak na tym, że się zmierzyli w małym pojedynku, a w momencie w którym Dewey już miał pochwycić kamień ten zniknął. Od tamtej pory nie był już widziany ze względu na fakt, że niespodziewany gość nie pozwolił im na dokonanie porządnych obliczeń. A skoro już raz nie udało im się ustalić gdzie będzie, można się było spodziewać, że z każdym kolejnym razem będzie coraz trudniej. Ta historia odbywała się na odludziu więc oczywistym było, że prasy nie było widać przynajmniej na odległość mili od najbliższego większego miasta. Oni sami nie poinformowali nikogo poza rodziną o swojej porażce, a Goldie pewnie również nikomu tego nie wyjawiła przez niepowodzenie swojego zadania chyba, że albo uznała, że podczas nauczania studentki wiedza o tym będzie dla niej konieczna, albo sama była zaangażowana w incydent. Ale czy przypadkiem ona sama nie mówiła, że zaczęła naukę u kobiety niedawno? Oczywiście mogła kłamać, musiała brać to pod uwagę, ale wydawało się, że była w tamtym momencie szczera.
— Cóż, tak się składa, że dopiero niedawno udało nam się go odnaleźć — wypiął pierś dumny, że może odpowiedź na pytanie nie wiedząc w tym nic złego, w końcu nie wiedział, że tylko zamknięte grono wiedziało o jego zaginięciu. Nie miała jednak jak sekretnie dać mu o tym znać więc niestety musiała patrzeć z rozczarowaniem w oczach na to jak ten ujawnia jej informacje. — Właściwie tak naprawdę był to przypadek, jakimś cudem jedna z naszych nieudanych maszyn go wyczuła — zaśmiał się niezręcznie tracąc od razu pewność siebie gdy przyznał się, że było to dzieło losu.
— Ekstra — powiedziała tylko w ciszy przyglądając się zawartości pudła. — Ale czy to nie ryzykowne przynosić go akurat tutaj? Nie lepiej by było go gdzieś monitorować na wypadek kolejnych przenosin?
— Pewnie tak jednak dostaliśmy zezwolenie od pana Scrooge'a by pokazać go na prezentacji jako jedno z zasilaczy. Będziemy go mieli cały czas na oku więc nie trzeba się raczej martwić o ten konkretny aspekt. A nawet jeśli, raczej zdołamy go znaleźć.
W tamtym momencie zegarek kaczora zaczął migać na czerwono oraz wydawać pojedyncze piski. Od razu przycisnął guzik na jego boku by go wyłączyć po czym wyprostował się biorąc głęboki oddech, jak na zawołanie Grenda do niego podeszła chwytając go za dłoń w uspokajającym i pocieszającym geście, chcąc mu przekazać, że mimo wszystko jest tutaj z nim. Młodsi się tylko temu przyglądali nic nie mówiąc. Huey podszedł do Lillian kładąc rękę na jej ramieniu, a gdy ta uniosła głowę dał jej znak głową w stronę wyjścia jasno informując ją o tym, że powinni zejść ze sceny. Kiwnęła tylko głową na znak zrozumienia po czym z gracją, która wydawała się być zbyt idealna, wyprostowała się, a następnie ruszyła do zejścia z podestu dołączając do Webby'egi i Dewey'a którzy już na nią czekali. Huey za to zszedł na drugą stronę nie krocząc w stronę rodzeństwa ze względu na jego obowiązek w pomocy przełożonym.
— Czyli to odbędzie się teraz czy to miał być alarm o ostatecznych przygotowaniach? — Zapytała ubrana na zielono z spokojnym uśmiechem na ustach.
— Ostateczne przygotowania, znam plan imprezy na pamięć — wyprostowała się dumnie — i ich prezentacja będzie dopiero po skończeniu tańców, które sąąąą... O tam! — Wskazała palcem przestrzeń gdzie faktycznie było sporo par okręcających się wokół własnej osi, po raz pierwszy od ich spotkania za to dziewczyna się skrzywiła z niezadowoleniem co Webby musiała koniecznie odnotować w swojej pamięci. Nawet jeśli nie było to szczere trzeba było się liczyć z faktem, że to zrobiła. — Coś się stało? — Próbowała brzmieć jakby w ogóle tego nie dostrzegła.
— Nie, po prostu nie przepadam za tańcem, nie ważne jak próbowałam nigdy nie mogłam zapamiętać kroków i się plątałam we własnych nogach — uśmiechnęła się nieśmiało?
Dewey spojrzał na nią zaskoczony. Odkąd tylko ją zobaczył sprawiała wrażenie jakby wiedziała i umiała wszystko, było to na tyle silne uczucie, że nie przeszło mu nawet przez myśl, że ta czegoś nie potrafiła zrobić co było głupie. W końcu koniec końców była tylko człowiekiem, a ludzie nie umieją wszystkiego. Wyjątkiem oczywiście były roboty, a dokładniej pewien konkretny robot jednak tego nie brał pod uwagę w swoich obliczeniach.
— Wiesz, mogę cię poprowadzić jeśli chcesz — zaproponował, a kiedy to zrobił dziewczyna wyraźnie się zacięła patrząc w jeden konkretny punkt.
— Heh? — Skierowała na niego głowę zaskoczona taką propozycją, a kiedy nie zabrał swojej ręki spłoszyła się bardziej czego winę przypisał jej słabej umiejętności do tańca, Webby za to uznała to za znak, że ta mogła ich okłamać i teraz chciała się wymigać żeby nie ukazać swoich prawdziwych możliwości. — Nie, nie sądzę by był to zbyt dobry pomysł. Nie chcę torować innym parkietu, a sama zbytnio nie przepadam za takimi rzeczami, zwłaszcza na oficjalnych imprezach — próbowała się wykręcić czując w kościach, że będzie to naprawdę zły pomysł. Nie mogła jednak starszym wyjawić przyczyny jej zmartwień.
— Nie musisz się obawiać, może i wyglądam na imprezowicza, i taki właśnie jestem, ale nie zmienia to faktu, że tak czy siak potrafię co nieco. Pani Beakley i wujek Donald nas nieco przymusili do nauki — chwycił ją ciągnąc delikatnie, mimo wyraźnej niechęci szła za nim, a na końcu sytuacji pilnowała Webby.
Co prawda miała naprawdę okropną chęć by opuścić swoją gardę i cieszyć się wydarzeniem, a potem znaleźć tatę i spędzić z nim trochę czasu jednak podświadomie nadal była spięta w obecności dziewczyny mimo faktu, że przy każdym innym razem przy innych potencjalnych wrogach czuła się jak ryba w wodzie. Nie potrafiła natomiast wyłapać z tego wszystkiego co sprawiało, że tak było. Nie wyglądało w żaden sposób by ta miała jakiś w sobie szczególny czynnik, który mógł ją denerwować. Przynajmniej tak próbowała sobie wmówić od kilkunastu minut. Kształt oczu i rysy twarzy, naturalna tonacja głosu oraz uformowanie dzioba. Nie mogła nawet myśleć o pozbyciu się tego dziwnego uczucia osadzającego się jej na żołądku widząc ją obok Dewey'a i Huey'a. To jak podobnie wyglądała do rodzinny McDuck było wręcz nieprawdopodobne. Ostatnim razem gdy się tak czuła stała w ramię w ramię z June i May i przyglądały się swojemu odbiciu, były identyczne, jedynym co je odróżniało była długość i ułożenie włosów oraz ubranie, ale gdyby założyły coś podobnego ktoś nie znający ich zbyt dobrze mógł ich pomylić. Był to ten nieprzyjemny rodzaj deja vu który wolała ignorować, będzie musiała po prostu przez następny tydzień jeszcze dalej zagłębić się w historię klanu, nie było to coś czego nie mogła zrobić.
— Webby! — Krzyk za nią rozległ się nagle i był na tyle niespodziewany, że obróciła się w najszybszym tempie jakim mogła i przybierając przy tym postawę bojową przez co goście obok niej zaczęli również rozglądać się dookoła zaniepokojeni.
Szybko jednak straciła jakiekolwiek wrogie intencje gdy dostrzegła osobę, która wolała jej imię. Lena stała koło Violet machając w jej stronę z szerokim uśmiechem, kiedy Violet przynaglądała się temu wszystkiemu w ciszy przeglądając podręczny notatnik. Mimo wszystko pomachała w jej stronę sygnalizując żeby podeszła czego nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Mimo iż zdawała sobie sprawę z tego, że był to nie mniej niż okropny pomysł by zostawić nieznajomą sam na sam wręcz ciągnęło ją w stronę przyjaciółek, a złe myśli same wyleciały spod jej czupryny zastąpione ekscytacją. Jak na zawołanie natychmiast pojawiła się koło nich z dziobem rozciągniętym w szerokim wyrazie wesołości.
— Lena! Violet! Miałam nadzieję, że się jeszcze złapiemy — podskoczyła jednym ruchem w ich stronę niemal się przepychając pomiędzy tłumem. Stanęła przed Leną nie za bardzo wiedząc co powiedzieć gdy jej żołądek przewrócił się na drugą stronę w ciągu sekundy. Kruk tylko westchnęła i najwyraźniej postanowiła wybawić ją z opresji ponieważ zamknęła książeczkę i spojrzała się za jej ramię.
— Kim jest ta dziewczyna z którą poszedł Dewey? — Uniosła brew nie wydając się jakoś specjalnie tym zainteresowana.
— Oh. Oh! Kurde — odwróciła w tamtą stronę głowę jednak już nie była w stanie dostrzec pary. Uderzyła się z zrezygnowanie dłonią w twarz i jęknęła z prawdziwą irytacją w głosie. — Głupia Webby — skarciła się, a siostry spojrzały na siebie zmartwione.
— Webby, co się dzieje? — Lena położyła jej rękę na ramieniu ze zmartwieniem w oczach wyraźnie chcąc jej pomóc w miarę swoich możliwości. Niższa opuściła głowę zawstydzona niemal widząc jak jej twarz przybiera odcień brzoskwini.
— Nic, po prostu... — zacięła się na chwilę po czym chwyciła je obie za ręce i pociągnęła w mniej zaludnioną stronę pomimo krzyku przyjaciółek. W pewnym momencie zatrzymała się i wciągnęła ich za róg. — Dobra, słuchajcie bo musimy być szybcy. Ta dziewczyna z którą był Dewey ma na imię Lillian i jest uczennicą Goldie O'gilt.
— Chwila moment, tej O'gilt? Jakim cudem? — Violet spojrzała na nią zaskoczona.
— Nie wiem, zajmiemy się tym później. Chodzi mi o to, że mam do niej naprawdę złe przeczucia i zostawiłam ją samą z Dewey'm i eeeee — zaczęła łapać się za włosy jednak zanim ktokolwiek zareagował ona już się wyprostowała z determinacją. — Ona tak naprawdę nie zrobiła nic złego i naprawdę wydaje się, że nie ma wobec nas złych intencji, ale... Po prostu proszę pomóżcie mi ją znaleźć. Nie chcę żeby stało się coś tylko dlatego, że czegoś nie dopilnowałam.
— Webby, cokolwiek będzie nie stanie się to przez ciebie. W końcu nic złego nie zrobiłaś — Lena uśmiechnęła się w jej stronę pocieszająco. — Czasem mam wrażenie, że praktycznie wcale się nie zmieniałaś przez te lata, nawet wzrost masz prawie ten sam.
— Dzięki — odwzajemniła uśmiech na razie ignorując zniewagę.
— Nie masz za co — dodała Violet. — To co mamy robić?
— Webby! — Kaczka odwróciła się w tył i zamrugała zaskoczona słysząc głos swojego taty. Odwróciła głowę w bok widząc jak ten biegnie w jej stronę z laską w ręku nie za bardzo przejmując się etykietą i ewentualnym porwaniem swoich ciuchów podczas bardziej gwałtownego ruchu mimo iż zostały do tego przystosowane. Zatrzymał się przy niej biorąc głęboki wdech. — Dobrze, że cię znalazłem, gdzie są chłopcy?
— Huey pomaga Fentonowi i Grendzie z ich wynalazkiem, a Dewey jest z.... Lillian — dokończyła z ociąganiem krzywiąc się.
— Cholera. Musimy ich znaleźć, zwłaszcza Dewey'a.
— Tato, co się dzieje?
— Wyjaśnię później, teraz chodźcie.
Ruszył ręką sygnalizując im gdy ruszył dalej żeby dorównały mu kroku, a trójka dziewczyn spojrzała na siebie, wzruszyła ramionami i pobiegła za nim.
———
— Nie idzie ci tak źle — Dewey zwrócił się z uśmiechem do dziewczyny, która z ociąganiem go odwzajemniła.
Znajdowali się aktualnie gdzieś po środku parkietu przez co mniej więcej mogli znajdować się w środku uwagi osób dookoła. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Lillian całkowicie nie była znana w towarzystwie na tym kontynencie, a Dewey był aż nazbyt rozpoznawalny przez fakt, że był siostrzeńcem samego Scrooge'a McDucka, najbogatszej kaczki na świecie. Takie połączenie było wręcz interesujące, nic dziwnego, że ludzie byli zaintrygowani ich obecnością. A to było dokładnie coś czego Lillian chciała uniknąć jak najdłużej tylko się dało, jednak wyraźnie można było zobaczyć, że było to raczej niemożliwe. "Gdzie co cholery jest Goldie? Miała się pojawić jakieś - spojrzała na zegar za głową chłopaka - piętnaście minut temu".
— To pewnie dlatego, że mam tak dobrego prowadzącego — przymusiła się do uśmiechu mimo wszystko wiedząc, że oboje ssali jeśli chodziło o taniec oficjalny i jedynym co ich ratowało był fakt, że zdołała, nawet jeśli w ciągu tylko paru sekund, podejrzeć jak robili to inni. — Swoją drogą, została tylko godzina do północy. Jak myślisz, jak zakończy się przyjęcie?
— Jak zakończy się przyjęcie? — Zmarszczył brwi ze względu na fakt, że nie było to zbyt częste zadawane pytanie. Postanowił jednak mimo wszystko odpowiedzieć. — Myślę, że będzie dobrze.
— Miło mi to słyszeć — uśmiechnęła się lekko uspokojona mimo iż on tak naprawdę nie znał kontekstu tego pytania. — Mam nadzieję, że nie narobię wam jakiś okropnych kłopotów.
— Dlaczego byś miała? — Zaśmiał potykając o swoje własne nogi. — Mam na myśli, jesteś bardzo miłą osobą. Nie jesteś zła i szczerze mówiąc nie rozumiem dlaczego współpracujesz z Goldie. W sensie rozumiem, że może tego potrzebujesz, ale czy nie skończyłaś studiów? Na jakim kierunku byłaś?
— Archeologia — odpowiedziała z ociąganiem. — To była prawdziwa udręka, uwierz mi.
— Na serio? Ja bym dał sobie spokój już w pierwszym tygodniu szczerze mówiąc — spojrzał na nią zaskoczony. — Wiesz, jeśli byś chciała to mogłabyś czasami z nami pracować, co ty na to? Ktoś z takim wykształceniem byłby niezastąpiony na różnych przygodach — zaproponował jej.
— Wielkie dzięki, ale może lepiej nie. C-Goldie by mnie ukatrupiła gdybym ją zdradziła w taki sposób — zaśmiała się niezręcznie poraz drugi wypadając z roli, starszy nie zdawał się jednak zwracać na to uwagi za co dziękowała Bogu w którego nie wierzyła. Uniosła głowę do góry, a jej oczom ukazał się lekko zdobiony sufit z kilkoma jasnymi kolorami przeplatającymi się oraz wielki żyrandol, który na jej gust produkował nieco zbyt dużo światła jak na fakt, że niedaleko było ich jeszcze około dwa nie licząc ich ilości na całej sali gdzie przebywali goście.
— Wiesz, przypominasz mi — zaczął przechylając nieco swoją głowę w bok, a jej serce podskoczyło w miejscu — mojego-
— Panie Dewfordzie, tak się nie godzi — odezwał się głos którego za żadne skarby nie chciała usłyszeć. — Swoimi okropnymi umiejętnościami do tańca towarzyskiego zawstydza pan tą piękną panienkę. Pozwoli pan, że ją odbije dobrze? — Zanim zdarzyła się zorientować jej ręce zostały pochwycone w znacznie większe oraz bardziej spocone, a kącikami jej oczu zauważyła niebieską plamę odepchniętą na bok. Uścisk stał się pewniejszy tak samo jak kroki jednak jednocześnie bardziej niekomfortowy i zdecydowanie można było wyczuć jak aura napina się bardziej. — Odbijam — powiedział tylko kierując ją w przeciwną stronę gdy ona była na tyle zaskoczona, że nie była w stanie zbytnio niczego powiedzieć. Dewey z to przyglądał się temu wszystkiemu z podłogi przez brak wyczucia równowagi. Otworzył szerzej oczy po czym zagryzł zęby. — Nie tym razem — podniósł się, kiedy sam został niecnie wplątany do tańca przez kobietę, z którą przed chwilą tańczył sam Doofus.
***
— A więc moja pani, jesteś przyjezdna czyż nie? — Miliarder się jej zapytał, a ona tylko pokiwała niezręcznie głową.
To była już trzecia piosenka podczas której jej nie puszczał i zadawał coraz to nowsze pytania w których zaczynała się gubić. Wolałaby już robić z siebie pośmiewisko z Deweym niż być w jego uścisku. Nie zamierzała jednak robić żadnych scen i tylko w miarę spokojnie poczekać aż ten się znudzi i ją puści. Sposobem na to na przykład było to żeby odpowiedziała tylko i wyłącznie na jego pytania i nie dodawała niczego od siebie by nie dawać mu kolejnych podkładów do ciekawości jej osobą. Odkąd tylko postawiła stopę na parkiecie regularnie spoglądała na ogromny czarny zegar z wskazówkami ozdobionymi na jej oko diamentami (była w stu procentach pewna, że to nie Scrooge go kupił tylko został tu przytargany przez Beakley lub w sekrecie przez Webby i Dewey'a) przez co czuła tylko większe podenerwowanie. Okręcił ją wokół własnej osi przez co jej sukienka zakręciła się wokół niej, a następnie znowu została przyciągnięta do niego bliżej.
— Wydajesz się być niezbyt rozmowna dzisiejszego wieczoru, co? — Zapytał śmiejąc się pod nosem na co przeszedł ją dreszcz.
— Wybacz, zgubiłam się z moją ciotką. Nie jestem przyzwyczajona do takiego tłumu — uśmiechnęła się nie robiąc już sobie wiele z tego żeby jak najszybciej się mu znudzić. Jeśli coś już sobie upatrzył nie było już mowy żeby zostawił ją całkowicie w spokoju.
— Oh tak? Mogę ci pomóc jeśli potrzebujesz — zaproponował. — Oczywiście jeśli chcesz oraz — zrobił małą przerwę — zostaniesz moją towarzyszką na resztę wieczoru. Chociaż muszę przyznać, że preferuje cię w garniturze.
Zatrzymali się w miejscu, a ona mogła dostrzec błysk przewagi w jego oczach. Momentalnie zrobiło jej się całkowicie zimno i zastygła w bezruchu widząc zwycięstwo pojawiające się w jego szerokim uśmiechu. Źrenice się jej zwęziły jak u wystraszonego zwierzęcia. Nadal trzymał ją za jedną dłoń w miażdżącym kości uścisku.
— Nie wiem o czym-
Krzyk rozległ się na całą salę przez co oboje obrócili głowy w jego stronę, a ona wykorzystała okazję by zabrać swoją dłoń i zrobić krok w tył widząc ogromnego jelenia z prawdziwą wściekłością rozkładającego się dookoła. Kiedy natrafił na jej oczy nawet nie zastanawiał się ani sekundy po prostu rzucił się w jej stronę. Ta zamiast biec w przeciwnym kierunku skierowała się w jego stronę dezorientując go przez co nie zwolnił. Kiedy była na tyle blisko, że o chwila moment mogła w niego uderzyć rzuciła się na podłogę przez co przebiegł nad nią. Kiedy miała już odetchnąć z ulgą i się podnosić poczuła jak coś uderza ją od tyłu co najpewniej było kopytem przez co przeleciała na najbliższą ścianę uderzając w kilka niedobrze przymocowanych kolumn.
— Kurwa! — Przelknęła swoją głupotę, która podpowiedziała jej, że to się uda. Chwyciła się za bolącą nogę. Spojrzała na bok na moment po czym wróciła tam tęczówkami jeszcze raz widząc jak coś się rusza. Widząc, że jest to kolumna uniosła głowę do góry czując suchość w ustach. — Goldie w coś ty mnie- — przerwała w połowie krzykiem, kiedy kamień zwalił się na ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro