Ratatouille of course.
ROZDZIAŁ X
W T E D Y
— Chcę połowę firmy. Drugą możesz dać temu głąbowi. — wskazałam lufą na twojego męża. Ojciec roztrzęsiony wymamrotał, że nie ma takiej możliwości. Strzeliłam w okno, które rozbiło się z przeraźliwym hukiem. Ja jednak nawet nie drgnęłam.
— Następna kula będzie w środku twojego czoła.
— Spokojnie Moni...
— Nie nazywaj mnie tak. Jestem Monique.
— Dobrze Monique. Pójdźmy na ugodę. Dam ci kod do sejfu, a ty weźmiesz tyle pieniędzy, ile będziesz mogła unieść.
— Zgoda. Ale on idzie ze mną. — ponownie pokazałam na Eugene.
— Dobrze. Tylko proszę, nie rób mu krzywdy. To mój jedyny dziedzic.
— A ja to co? Duch Święty jestem? Mi się nic nie należy? — warknęłam donośnie, Czułam wtedy ogromną siłę i władzę. Jakby nikt nie był w stanie mnie zatrzymać, póki nie osiągnę swojego celu.
— Kochanie, gdybyś wyszła za mąż, ojciec dałby ci ogromny posag. Ale ty ciągle pleciesz te głupoty o teatrze, o aktorstwie i karierze. — zaczęła matka. Moje policzki przybrały kolor czerwony, ze złości, a w oczach pojawił się płomień, którego nic nie było w stanie zgasić.
— To, że ty potrzebujesz mężczyzny, aby tobą rządził, nie znaczy, że i ja jestem taka głupia.
T E R A Z
Ann stała na lotnisku, kurczowo trzymając w dłoni rączkę walizki. Sherlock poszedł kupić bilety. Martwiła się, że nie uda mu się ich zdobyć, jednak po chwili wrócił machając nimi, niczym zdobytą chorągwią. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
— Bardzo się cieszę, że tata zabrał babcię do siebie. — westchnęła.
— Muszę przyznać, iż również zachwycił mnie ten obrót spraw. Przynajmniej nie musiałem ich wyrzucać z naszego domu.
Ann przeszły ciarki po plecach. Naszego domu. Czyżby nie była postrzegana jako asystentka i współlokatorka?
Sherlock niespokojnie uderzał palcami w blat bufetu, obok którego stał. Właściciel patrzył na niego krzywo i z odrazą. W końcu jednak na tablicy pojawił się komunikat o tym, że można już udać się w stronę samolotu. Detektywi ruszyli więc pośpiesznie w wyznaczone miejsce.
Gdy już znaleźli się na pokładzie samolotu, Ann poczuła falę nadciągających mdłości. Zakrywając usta dłonią, pobiegła w stronę toalety. Ledwo zdążyła zamknąć drzwi, a silny odruch rzucił nią w stronę muszli klozetowej. Poczuła, że to nie koniec, więc szybko związała włosy, aby zapobiec ich ubrudzeniu.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
— Droga pani. Proszę udać się na swoje siedzenie. Wkrótce rozpoczniemy lot. Ann odkrzyknęła zza drzwi i szybko zaczęła przemywać usta i wycierać twarz. Po około pięciu minutach wynurzyła się z kabiny i pomaszerowała w stronę Sherlocka, który w tym czasie zajął jej miejsce przy oknie. Kobieta ciężko odetchnęła i usiadła na swoim nowym miejscu.
Podróż minęła im w miarę spokojnie. Ann zachwycała się widokami za oknem, a Sherlock mamrotał pod nosem, że widzą to samo od 40 minut, oraz że mu się nudzi i fajnie by było gdyby ktoś tu kogoś zamordował. Wolf tylko kręciła głową z uśmiechem i czochrała mu włosy, co jeszcze bardziej go denerwowało.
Wylądowali około 14. Udali się do kwatery, która znajdowała się na samej górze pewnej urokliwej kamieniczki. Sherlock w zastraszającym tempie pokonywał schody, co przerażało jego asystentkę, która wlokła się ociężale za nim na górę. Otworzyła drzwi i zaniemówiła. Jej oczom ukazało się wysokie wnętrze, o białych ścianach. Ogromne okna z ozdobną kratą wpuszczały olbrzymie ilości światła, a także pozwalały podziwiać uliczne życie i panoramę miasta. W centrum pokoju stały uroczy stolik z krzesłami, a nieopodal zawieszone druciane krzesło z wielką poduchą. Kobieta rozejrzała się w poszukiwaniu Sherlocka i dostrzegła go przy kuchennym blacie.
— Co robisz? — zapytała zdziwiona. Pierwszy raz widziała tego mężczyznę gotującego coś innego niż ludzkie części ciała.
— Gram na fortepianie — odrzekł złośliwie. — Gotuję jakiś obiad. Wyliczyłem wszystkie proporcje smakowe, idąc tutaj. Czemu tyle zajęła ci droga na górę? — odwrócił się w końcu w jej stronę, oblizując jakąś łyżkę.
Bo ten budynek ma z 8000 pięter.
— Bo jestem niższa od ciebie — odparła.
— No tak. Wyrzuciłem tę informację.
— Co będziemy jeść?
— Jesteś w stolicy Francji i o to pytasz? Ratatouille oczywiście.
— Nie wierzę, że umiesz to ugotować. Gdzie twój szczurzy pomocnik?
— Mój szczurzy co? Ann, czy masz gorączkę, czy zjadłaś moje ciasteczka, których kazałem ci nie ruszać pod żadnym pozorem?
Machnęła ręką z rezygnacją i wzięła swoją walizkę do sypialni. Zauważyła, że jest jedna. Nie wiedziała, czy Sherlock zrobił to specjalnie, czy nie było innych wariantów. Nie interesowało ją to jednak. Rzuciła się na pachnącą pościel i natychmiast zasnęła.
W T E D Y
Prowadziłam Eugene w stronę rodzinnego sejfu.
— Podzieliłbym się z tobą. — powiedział cicho.
— Zwykłam nie ufać lokalnym pijakom i bawidamkom. — warknęłam zgryźliwie i mocniej przyłożyłam lufę do jego pleców.
Gdy dotarliśmy do sejfu, ostrożnie wykręcił kod i po chwili miałam przed oczami cały dobytek mojej rodziny.
— Pakuj wszystko do tej torby. — rzuciłam mu przedmiot i przeładowałam broń ponownie.
W ciszy zabrał się do pracy. Zawahałam się. Zastanawiało mnie to, czy powinnam go zabić, żeby dać nauczkę ojcu, czy oszczędzić go i unieść się honorem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro