Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

57 |Portland|

*piąty

Amanda

Wakacje dobiegły końca, a jego wyjazd do Portland, no właśnie.. Właściwie to już jesteśmy w Portland. Spędziliśmy tu ostatni tydzień. Urządzaliśmy mieszkanie, a chłopaki rejestrowali się na studiach. Nie wiem czy powinnam zostawić ich tu samych sobie czy mogę tu być, ale ja sama nie chciałabym być nigdzie indziej.

Jestem w kuchni przygotowując nam śniadanie. Nie chce wracać do domu, cholera dlaczego nie mogę być o rok starsza i tu zostać?

─ Jeszcze tu jesteś?

─ Cześć i tobie Mike ─ podaje mu talerz z kanapkami, nie muszę być taka jak on, nawet jeśli on potraktuje to jak bym była jego gosposią, mam to gdzieś.

─ Co zrobimy bez ciebie gdy wyjedziesz? ─ dopiero teraz szeroko się uśmiecha.

─ Co tu się dzieje? ─ Luke pojawia się w drzwiach.

─ Rozmawiamy właśnie o tym, że Mike uwielbia moje kanapki ─ przyjaciel mojego chłopaka przewraca oczami. Luke podchodzi do mnie i skrada mi szybkiego całusa.

─ Ta, jasne.

─ Wcześnie wstałaś ─ po prostu codziennie piję przepyszną kawę Ashtona, a potem idziemy biegać. Potrzebowaliśmy z Luke'm trochę codzienności, dlatego dobrze jest wiedzieć, że nie przeszkadza mu to, że spędzam czas z Ashtonem. Wszystko jest dobre póki tu jestem.

─ To chyba ty wstałeś wcześniej, ja już zdążyłam być pobiegać ─ on przewraca oczami.

─ Podoba ci się tutaj? ─ podoba mi się, gdziekolwiek jesteś.

─ Jest w porządku, ale potrzebujemy czegoś do twojego pokoju.

─ Co? ─ lubię go zaskakiwać.

─ Zdjęcia! Musisz mieć moje zdjęcie w pokoju ─ całuję go w szczękę, a potem przysuwam się do jego ust ─ Wiesz, tak gdybyś miał kiedyś wątpliwości..

─ Mamy w ogóle jakieś zdjęcie razem?

─ Kilka z Cancun zrobione przez twoich braci i kilka z Pacyfic City, które zrobił Ashton. Wyglądamy na nich na zakochanych ─ Luke jęczy żałośnie ─ No co? Nie lubisz na takiego wyglądać?

─ Nie lubię kurwa myśleć, że zaraz ciebie tutaj nie będzie ─ przytulam się do jego boku.

─ Przyjadę w weekend, a potem ty przyjedziesz, damy rade ─ żadne z nas nie jest tego takie pewne.

Nagle odczuwam ból w brzuchu, aż mocno się za niego łapię.

─ Ugh ─ patrzę na Luke'a ─ Jesteś pewny, że ta pizza była wczoraj, dobra?

─ Tak, a co?

─ Boli mnie brzuch ─ gdy tylko kończę to mówić, wymiotuję do zlewu ─ Ugh ─ Luke odgarnia mi włosy z twarzy.

─ Hej, co jest.. ─ nie jestem w stanie odpowiedzieć, bo powtarzam to po raz kolejny.

Gdy kończę zażenowana, po raz kolejny, Luke dotyka mojego czoła.

─ Masz gorączkę, Amanda ─ to dlatego tak beznadziejnie poszedł mi dzisiaj bieg! ─ Idź wziąć prysznic, a potem do łóżka.

─ Ale mieliśmy iść dzisiaj zwiedzać Portland z twoimi przyjaciółmi..

─ Kurwa, jesteś chora, myślisz, że gdzieś pójdziesz, żeby co chwilę rzygać?

─ Przepraszam ─ kręci głową.

─ Naprawdę? Przecież to nie twoja wina.

– Mieliśmy plany – wchodzi za mną do łazienki i pomaga mi się rozebrać, mimo, że sama dałabym sobie świetnie radę.

– Cóż tydzień się jeszcze nie skończył – wchodzę pod prysznic, a on wychodzi z łazienki.

Wraca chwilę później ze swoją koszulką i bokserkami. Szybko wciągam na siebie jego rzeczy i idziemy do jego pokoju. Tak naprawdę oprócz łóżka, szafy i gitar, niczego tu nie ma. Przywiózł ze sobą tylko pare płyt i wszystkie ubrania.

– Boli mnie głową – szepczę opadając na łóżko. Luke poprawia poduszkę – Brzuszek też – Luke się uśmiecha.

– Amanda, nie masz dziesięciu lat – robię smutną minę, jestem marudna gdy jestem chora.

– Zrobisz mi herbatę? Potem możesz iść..

– Nigdzie nie idę. Powinienem iść do apteki?

– Na razie nie. Wystarczy mi ta herbata, którą kupił Ash - to on tutaj jest kucharzem.

– Dobra.

Wraca chwile później z gorącą herbatą, ale gdy tylko siada na łóżku, biorę poduszkę kładę ją na jego kolanach i układam się wygodnie na nim.

– Przepraszam – Luke zabiera mi gumkę z ręki i spina nią moje włosy.

– Przestań, kurwa – głaszcze mnie po rozpalonym policzku - Powinienem iść do apteki.

– Przecież przyniosłeś jakieś tabletki z kuchni... będzie okej – gdy chce odsunąć rękę, łapię go za nadgarstek i przysuwam z powrotem do swojego policzka – Tak dobrze...

– Na pewno w porządku?

– Tak, możesz iść.. – gdy znowu chce mi powiedzieć, że nigdzie nie pójdzie, drzwi od pokoju się otwierają.

– Gotowi? – pyta Mike.

– Nie idziemy – nawet na niego nie patrzę, nie mam na to siły.

– Co to kurwa znaczy?

– Amanda jest chora – i psuję im ich dynamikę grupy.

– To niech ona zostanie, a ty chodź.

– Kurwa, Mike, wiem, że nie wiesz jak to jest mieć dziewczynę, ale nie zostawię jej tu samej, bo masz taki kaprys – próbuję się uśmiechnąć, ale wtedy głowa zaczyna bardziej pulsować.

– Mam tego stary dosyć, serio – a potem trzaska drzwiami.

– Dziękuję – szepczę.

– Przestań, zachowywać się jakbyś była była dla mnie nieważna.

– Nie chcę ci psuć relacji z nimi.

– A ja nie chcę, żebyś była tu sama, gdy... – znowu zbiera mi się na wymioty, więc biegnę do łazienki – No właśnie.

Kocham go, bardzo, ale nic nie zmieni tego, że zaraz stąd wyjadę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro