57 |Portland|
*piąty
Amanda
Wakacje dobiegły końca, a jego wyjazd do Portland, no właśnie.. Właściwie to już jesteśmy w Portland. Spędziliśmy tu ostatni tydzień. Urządzaliśmy mieszkanie, a chłopaki rejestrowali się na studiach. Nie wiem czy powinnam zostawić ich tu samych sobie czy mogę tu być, ale ja sama nie chciałabym być nigdzie indziej.
Jestem w kuchni przygotowując nam śniadanie. Nie chce wracać do domu, cholera dlaczego nie mogę być o rok starsza i tu zostać?
─ Jeszcze tu jesteś?
─ Cześć i tobie Mike ─ podaje mu talerz z kanapkami, nie muszę być taka jak on, nawet jeśli on potraktuje to jak bym była jego gosposią, mam to gdzieś.
─ Co zrobimy bez ciebie gdy wyjedziesz? ─ dopiero teraz szeroko się uśmiecha.
─ Co tu się dzieje? ─ Luke pojawia się w drzwiach.
─ Rozmawiamy właśnie o tym, że Mike uwielbia moje kanapki ─ przyjaciel mojego chłopaka przewraca oczami. Luke podchodzi do mnie i skrada mi szybkiego całusa.
─ Ta, jasne.
─ Wcześnie wstałaś ─ po prostu codziennie piję przepyszną kawę Ashtona, a potem idziemy biegać. Potrzebowaliśmy z Luke'm trochę codzienności, dlatego dobrze jest wiedzieć, że nie przeszkadza mu to, że spędzam czas z Ashtonem. Wszystko jest dobre póki tu jestem.
─ To chyba ty wstałeś wcześniej, ja już zdążyłam być pobiegać ─ on przewraca oczami.
─ Podoba ci się tutaj? ─ podoba mi się, gdziekolwiek jesteś.
─ Jest w porządku, ale potrzebujemy czegoś do twojego pokoju.
─ Co? ─ lubię go zaskakiwać.
─ Zdjęcia! Musisz mieć moje zdjęcie w pokoju ─ całuję go w szczękę, a potem przysuwam się do jego ust ─ Wiesz, tak gdybyś miał kiedyś wątpliwości..
─ Mamy w ogóle jakieś zdjęcie razem?
─ Kilka z Cancun zrobione przez twoich braci i kilka z Pacyfic City, które zrobił Ashton. Wyglądamy na nich na zakochanych ─ Luke jęczy żałośnie ─ No co? Nie lubisz na takiego wyglądać?
─ Nie lubię kurwa myśleć, że zaraz ciebie tutaj nie będzie ─ przytulam się do jego boku.
─ Przyjadę w weekend, a potem ty przyjedziesz, damy rade ─ żadne z nas nie jest tego takie pewne.
Nagle odczuwam ból w brzuchu, aż mocno się za niego łapię.
─ Ugh ─ patrzę na Luke'a ─ Jesteś pewny, że ta pizza była wczoraj, dobra?
─ Tak, a co?
─ Boli mnie brzuch ─ gdy tylko kończę to mówić, wymiotuję do zlewu ─ Ugh ─ Luke odgarnia mi włosy z twarzy.
─ Hej, co jest.. ─ nie jestem w stanie odpowiedzieć, bo powtarzam to po raz kolejny.
Gdy kończę zażenowana, po raz kolejny, Luke dotyka mojego czoła.
─ Masz gorączkę, Amanda ─ to dlatego tak beznadziejnie poszedł mi dzisiaj bieg! ─ Idź wziąć prysznic, a potem do łóżka.
─ Ale mieliśmy iść dzisiaj zwiedzać Portland z twoimi przyjaciółmi..
─ Kurwa, jesteś chora, myślisz, że gdzieś pójdziesz, żeby co chwilę rzygać?
─ Przepraszam ─ kręci głową.
─ Naprawdę? Przecież to nie twoja wina.
– Mieliśmy plany – wchodzi za mną do łazienki i pomaga mi się rozebrać, mimo, że sama dałabym sobie świetnie radę.
– Cóż tydzień się jeszcze nie skończył – wchodzę pod prysznic, a on wychodzi z łazienki.
Wraca chwilę później ze swoją koszulką i bokserkami. Szybko wciągam na siebie jego rzeczy i idziemy do jego pokoju. Tak naprawdę oprócz łóżka, szafy i gitar, niczego tu nie ma. Przywiózł ze sobą tylko pare płyt i wszystkie ubrania.
– Boli mnie głową – szepczę opadając na łóżko. Luke poprawia poduszkę – Brzuszek też – Luke się uśmiecha.
– Amanda, nie masz dziesięciu lat – robię smutną minę, jestem marudna gdy jestem chora.
– Zrobisz mi herbatę? Potem możesz iść..
– Nigdzie nie idę. Powinienem iść do apteki?
– Na razie nie. Wystarczy mi ta herbata, którą kupił Ash - to on tutaj jest kucharzem.
– Dobra.
Wraca chwile później z gorącą herbatą, ale gdy tylko siada na łóżku, biorę poduszkę kładę ją na jego kolanach i układam się wygodnie na nim.
– Przepraszam – Luke zabiera mi gumkę z ręki i spina nią moje włosy.
– Przestań, kurwa – głaszcze mnie po rozpalonym policzku - Powinienem iść do apteki.
– Przecież przyniosłeś jakieś tabletki z kuchni... będzie okej – gdy chce odsunąć rękę, łapię go za nadgarstek i przysuwam z powrotem do swojego policzka – Tak dobrze...
– Na pewno w porządku?
– Tak, możesz iść.. – gdy znowu chce mi powiedzieć, że nigdzie nie pójdzie, drzwi od pokoju się otwierają.
– Gotowi? – pyta Mike.
– Nie idziemy – nawet na niego nie patrzę, nie mam na to siły.
– Co to kurwa znaczy?
– Amanda jest chora – i psuję im ich dynamikę grupy.
– To niech ona zostanie, a ty chodź.
– Kurwa, Mike, wiem, że nie wiesz jak to jest mieć dziewczynę, ale nie zostawię jej tu samej, bo masz taki kaprys – próbuję się uśmiechnąć, ale wtedy głowa zaczyna bardziej pulsować.
– Mam tego stary dosyć, serio – a potem trzaska drzwiami.
– Dziękuję – szepczę.
– Przestań, zachowywać się jakbyś była była dla mnie nieważna.
– Nie chcę ci psuć relacji z nimi.
– A ja nie chcę, żebyś była tu sama, gdy... – znowu zbiera mi się na wymioty, więc biegnę do łazienki – No właśnie.
Kocham go, bardzo, ale nic nie zmieni tego, że zaraz stąd wyjadę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro