43 |Zamknięci|
Amanda
Gdy budzę się rano, nie ma go w łóżku. Jestem przerażona, że może uciekł i wrócił do domu, cholera nie wiedziałabym, co wtedy zrobić. Nie chce za nim gonić, ale jednocześnie nie chce bez niego żyć.
Na szczęście znajduję go na dole. Siedzi w kuchni z moim tatą.
– Ale się opaliłaś, dziecko – tata całuję mnie w czubek głowy – Rozmawiamy sobie właśnie z Luke'm o zasadach panujących w tym domu.
– Są jakieś zasady? – siadam obok taty, a naprzeciw Luke'a.
– Jesteście dorośli, więc tak was traktuję, ale boję się, że daje wam za dużo zaufania. Rozmawiałem już z Luke'm o sytuacji z Lexi. Rozmawiałem też z Lexi i przyznała, że to nie do końca było tak jak wszyscy myśleli. Ale to ty musisz z nią porozmawiać, Amanda. Pójdziemy na obiad do domu.
– Tylko nie to!
– Minęły trzy miesiące, ona zaraz wyjeżdża na studia. Musicie oczyścić atmosferę. Jesteście siostrami, a to do czegoś zobowiązuje. Ty masz Luke dwóch braci, prawda?
– Między nami jest inaczej. Jesteśmy bardziej podobni niż różni, więc spędzamy razem czas bez problemów.
– Wy dwie zawsze się kłóciłyście.
– Wiem, że to co zrobiłam było złe, zdaję sobie sprawę, że spotka mnie za to karma – nie mówię tacie, że już spotkała – Ale nie do końca żałuję, że Luke tu jest – nie potrafię spojrzeć na mojego chłopaka.
– To są ciężkie decyzje i trudno sobie z tym poradzić. Powinnyście usiąść i porozmawiać przed jej wyjazdem.
– Dobrze – mimo wszystko to moja siostra, prawda?
– W przyszłym tygodniu pójdziemy na obiad – dopiero teraz patrzę na Luke'a, który i tak cały czas patrzy na mnie. Nic nie mówię, bo nawet nie wiedziałabym, co powiedzieć.
Wiem, że to może być głupota, wybrać go ponad siostrę, ale Lexi nigdy nie wybierała mnie. Nigdy nie była moją przyjaciółką, a czasem nawet nie była moją siostrą.
Kilka godzin później siedzimy z Luke'm w ogrodzie. Właściwie to nie rozmawiamy za dużo. Po prosu jesteśmy obok siebie i to jest tak samo dobre jak wszystko inne z kim.
– Muszę pojechać do domu po świeże rzeczy i zobaczyć się z braćmi – mówi nagle– zawsze przyjeżdzają na początku wakacji, więc pewnie już są w domu.
– Ile cię nie będzie? – to nie tak, że nie znajdę sobie zajęcia bez niego. Mam swoje pływanie, więc to zawsze dobra opcja.
– Chciałaś ich poznać – czuję, że nie mogę oddychać – To twoja okazja.
– Dlaczego zmieniłeś zdanie? – wzrusza ramionami.
– Myślę, że to ci da lepszy obraz tego kim jestem i dlaczego nie chciałem, żebyś ich poznała.
– Wiesz co? – siadam mu na kolanach – Kocham cię pomimo twojej przeszłości, pomimo twoich wahań i pomimo wszystkiego przez, co inni by uciekli. Twoja rodzina też tego nie zmieni.
– To nigdy nie miało być tak – jestem zdezorientowana.
– Zawsze mówisz rzeczy, które mnie ranią – nie powinnam mówić tego na głos.
– Kurwa, ty nic nie rozumiesz. Zrozumiesz dzisiaj.
– Nie zrazisz mnie do siebie – prosta prawda.
– Myślisz, że to by coś zmieniło? I tak bym cię nie puścił – kolejna prawda.
Dwie godziny później siedzimy w jego samochodzie, jadąc do jego domu. Nie wiedziałam, co na sobie ubrać. Przeszło mi przez myśl, że powinnam ubrać się dosyć wyzywająco jak przy naszym pierwszy spotkaniu, ponieważ chce, żeby zrozumieli, co we mnie widzi, ale potem zdaję sobie sprawę, że moja buntownicza strona to tak naprawdę nic wielkiego. Jestem tym kim jestem i zdecydowanie to nie jest ktoś pasujący do niego, a na pewno nie do tego kogoś, kogo widzę przy znajomych.
Luke kładzie dłoń na moim kolanie.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie – mówiąc to nie patrzy na mnie – Idziesz tam, bo ty tego chcesz, więc nie możesz obwiniać mnie za gówno, które się tam wydarzy.
– Chyba przesadzasz – więc dlaczego przełykam gulę w gardle?
Byłam tu tylko dwa razy. Raz na imprezie gdzie go uwiodłam, a drugi raz żeby się wyspać za nim wrócimy do szkoły. Teraz wszystko wyglada inaczej. Gdy wysiadamy z samochodu, przechodzi mi przez myśl, żeby się za nim schować, ale on po prostu chciał mnie nastraszyć.
Luke wchodzi do domu i od progu krzyczy.
– Gdzie jesteście ludzie?! – nikt nie odpowiada, więc Luke idzie wgłąb domu.
Wchodzimy do kuchni, a tam siedzi trzech Hemmingsów. Od razu widać, że są rodziną, wszyscy są zbyt do siebie podobni, żeby w ogóle ktoś mógł to zakwestionować.
– W końcu kurwa jesteś – jego ojciec jest dokładnie taki jaki się spodziewałam – W ogóle nie bywasz w domu.
– Byłem nad oceanem, a ty o tym wiesz – stoję tam, ale czuję jakby mnie tam nie było.
– Z tą uroczą dziewczyną? – zakładam kosmyk włosów za ucho.
– Słuchajcie – nie wiem dlaczego robi taki duży wstęp – To moja dziewczyna.
– O kurwa – oczy całej trójki są wielkie jak spodki. Nie wiem, co zrobić. Luke staje za moimi plecami, a ja automatycznie się cofam i na nie wpadam.
– Czyli Antoni miał racje – mój tata – Nie wierzyłem mu, no bo to się nigdy nie zdarzyło, a teraz ona tu jest.
– Jak masz na imię, ślicznotko? – pyta wyższy z braci.
– Trzymaj kurwa łapy przy sobie, Jack – to zaskakuje ich jeszcze bardziej. Nie jestem kimś kogo można dobie podawać z rąk do rąk.
– Taki zaborczy, to uroczę – obracam głowę w kierunku Luke'a. Nie wiem jak się zachować.
– Jestem Amanda, miło mi was poznać – boje się, że zacznę się jąkać – Bardzo chciałam was poznać...
– Serio? Luke o nas mówi? Jesteście wtedy nadzy?
– Czy ty kurwa się nigdy nie umiesz zamknąć? To nie jest dziewczyna w stylu tych dziewczyn – mówi Luke.
– Napijmy się – mówi jego ojciec.
– Jestem Jack, ślicznotko, a ten co tylko się ślini to Ben – kiwam głową.
– Naprawdę cieszę się, że mogłam was poznać.
Męski świat to coś, co jest dla mnie zupełną nowością. Zawsze żyłam wśród samych kobiet. Oczywiście chyba, że liczyć małego Bena i mojego ojczyma. Ale oni nigdy nie odgrywali dużej roli, to zawsze matka rządziła. Tęsknie za nimi, po raz pierwszy to poczułam.
Tutaj wszędzie tryska testosteron i jednakowy uśmiech.
– Chodźmy usiąść w salonie – wszyscy się zgadzają.
Wychodzę pierwsza i to był głupi ruch, bo zostaje sama z dwoma braćmi gdy ojciec Luke'a trzaska nam drzwiami przed twarzą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro