Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

S. P I Epilog

-Dlaczego nie ujawniłeś się wcześniej? Tylko wtedy, kiedy ktoś mi bliski został zabity?!-niebezpiecznie zmrużyłam oczy wpatrując się w wysokiego mężczyznę, który stał piętnaście stóp dalej-Valentine!-patrzyłam zszokowana jak moja przyjaciółka pada na kolana po tym jak mnie zasłoniła i dostała z magicznego ognia w najwrażliwszy punkt shinigamich.

Po moich czarnych oczach nie było śladu. Moje białka były czarne, a tęczówki były krwistoczerwone, które czasami zmieniały kolor na biały, kiedy byłam spragniona. Obok mojego odnalezionego ojca stała wysoka demoniczna kobieta, która wyglądem przypominała mi Chloe Yellowstone. Ale to niemożliwe, żebym ją widziała.
Widziałam sama jak ginie w walce z siostrami Ross - jedna z nich ją zdradziła, kiedy ta miała mnie zabić cztery lata temu.

Obok mnie stała wysoka czerwonowłosa kobieta, która była ubrana w biały mundur ze złotymi zdobieniami. Była to Elizabeth Ross i jak później się dowiedziałam, jej prawdziwe imię brzmi Ava Bloodfallen.
Była ona prywatnym ochroniarzem mojej matki, której ostatnie słowa były następujące: "Opiekuj się moim dzieckiem Ava, opiekuj się moim słoneczkiem, Soleil... To mój ostatni rozkaz Ava". Jej siostra, Bridget również była ochroniarzem Zoe Moonlight, ale zawiodła i musiała pracować w sierocińcu, gdzie to wszystko się zaczęło. Prawdziwe imię Bridget brzmi Avie Bloodfallen.

 -Czyż to nie Yellowstone?-usłyszałam głos mojej ledwo żyjącej przyjaciółki Valentine, która jako tako również mnie zdradziła, jednak jej wszystkie tajemnice wybaczyłam, kiedy mi je wyjawiła. Nie chciałam, żeby umierała. Ale istnieje takie coś jak przeznaczenie.

-Obiecałam twojej matce, żeby ciebie bronić za wszelką cenę... Dzisiaj to spełnię panienko Soleil-odkąd usłyszałam całą prawdę dotyczącą tajemniczej śmierci matki i jej rodowodu, zaczęła tak się do mnie odnosić.

- 3 lata temu -

-Soleil, chciałabym z tobą porozmawiać-usłyszałam głos Elizabeth Ross, kiedy wchodziłam do sierocińca po "wizycie" w szpitalu. Po tej całej akcji, rok temu. Kiedy Yellowstone próbowała mnie zabić, to właśnie zielonooka Ross mnie uratowała. Skutkiem tego była moja półroczna śpiączka i zamknięcie dyrektorki sierocińca w więzieniu. A przynajmniej tak Elizabeth i Bridget powiedziały tym dzieciakom, mediom. Tylko policja i rząd wiedział co się stało, ale nikt je nie winił za to co się stało z Chloe, było wręcz przeciwnie.

Kiwnęłam głową w odpowiedzi i poszłam za mundurową. Uśmiechałam się do każdego mieszkańca, który jak mnie widział to mnie witał z uśmiechem. Widać było, że cieszyli się z zamknięcia dyrektorki, która zatruwała nam życie - psychicznie i niekiedy fizycznie.
Kiedy już minęliśmy większość pokoi, zaczęłam wpatrywać się w plecy kobiety nie mając nic do roboty. Przez tydzień, po wybudzeniu się ze śpiączki, strasznie się nudziłam.

Weszłam za kobietą do jej gabinetu, który nie był za duży. Jednak na takie rozmowy, które chce ze mną przeprowadzić, nadaje się idealnie. Ściany były koloru zgniłej zieleni, a na niej czerwone kwiaty z łodygami, wokół których były owinięte węże. Panele były koloru hebanowego, więc nic zwykłego. Nigdy tu nie byłam. Usiadłam przed hebanowym biurkiem wpatrując się w obrazy przedstawiające anioły i demony walczące ze sobą.
Świetnie. Chciałam zapomnieć o tym co się stało tamtej nocy, a te obrazy bezczelnie mi o tym przypominają! Ugh... No nic. Z cichym westchnięciem spojrzałam w stronę właścicielki złotawych oczu, która usiadła naprzeciw mnie i spokojnie we mnie się wpatrywała. Coś czułam, że to nie będzie łatwa rozmowa. Tak przynajmniej przeczuwam, ale nie jestem w stu-procentach pewna.

-Więc... Czego ode mnie pani chciała?-kobieta na moje słowa niezauważalnie nerwowo się poruszyła, ale udałam, że tego nie widziałam, wolałam nie wiedzieć dlaczego tak zareagowała.

-Wiem, że się śpieszysz Soleil... Może herbaty?-zapytała z łagodnym uśmiechem i nawet nie czekając na moją odpowiedź, pstryknęła palcami i na biurku pojawiły się dwie filiżanki i porcelanowy czajnik. Palcem uniosła czajnik, który zaczął nalewać herbaty do filiżanek-Ile słodzisz?

-Dwie kostki-mruknęłam wpatrując się w to co robi. Od dawna podejrzewałam, że jest demonem (?) czy aniołem (?), ale chyba nie dowiem się kim lub czym tak na prawdę jest. Kobieta po usłyszeniu mojej odpowiedzi pstryknęła palcami u drugiej ręki i do mojej filiżanki wpadły dwie kostki cukru.

-Od czego by tu zacząć...-mruknęła złotooka zawzięcie bawiąc się uchem od filiżanki, nie patrzyła na mnie, patrzyła na swoją herbatę, w której było jej odbicie.

-Może od początku?-zaproponowałam widząc jak na swój sposób się stresuje. Nie winiłam jej za to, w pewnym sensie ją rozumiałam, sama się stresowałam, ale tego nie okazywałam.

-Ah tak! Bardzo mi przypominasz swoją matkę, ona również pocieszała ludzi na swój sposób. Niekiedy pokręcony sposób!-zaśmiała się czerwonowłosa, a ja nic nie odpowiedziałam-Zacznę od przedstawienia się panienko Soleil.. Jestem Ava Bloodfallen i byłam prywatnym ochroniarzem twojej matki, Lune BlackBerry-zdziwiłam się słysząc imię swojej matki, znalazłam o niej informacje całkiem niedawno, zanim trafiłam do szpitala.

-Jak zginęła?-zapytałam prosto z mostu, nienawidziłam jak ktoś przeciągał rozmowę, wolałam, żeby Elizabeth, a raczej Ava powiedziała wszystko na jednym wdechu. Bez owijania w bawełnę.

-Uhh... Taka sama...-kobieta parsknęła cichym śmiechem zupełnie ignorując moje słowa, a przynajmniej tak myślałam-Nie lubisz się cackać moja droga panienko Soleil... masz charakter po swojej matce ona również nienawidziła, kiedy ktoś przeciągał rozmowę... Ale musisz mi to wybaczyć panienko... Przez czternaście lat czekałam na to, aż wszystko ci opowiem co się stało w dniu twoich narodzin...

-Skoro tak ci zależy na tym i to ważne dla ciebie... Możesz odbiegać jak na razie od tematu... Także mi powiedz o mojej matce, później powiesz o okolicznościach jej śmierci-wymamrotałam pod nosem wywracając lekko oczami. Byłam pewna, że tym przypomniałam Bloodfallen moją matkę.

-Na Lucyfera! Serio jesteś podobna do swojej matki!-usłyszałam damski głos siostry Avy, która tylko wywróciła oczami-Przepraszam za to jak cię traktowałam panno Soleil-powiedziała czerwono oka. Nawet nie wiem, kiedy się pojawiła w tym pomieszczeniu. Kolejny "magik" do kolekcji...-Jestem Avie Bloodfallen, były prywatny ochroniarz Zoe Moonlight.

-Wracając do naszej rozmowy... Lune BlackBerry, co?-westchnęła kobieta podpierając podbródek o dłoń, palcem wskazującym gładziła skórę policzka zapewne w zamyśleniu-Była wspaniałą kobietą i przede wszystkim prawie ludzką... W rodzinie BlackBerry ilość "ludzi" liczyła tysiąc... Jeśli się nie mylę oczywiście-powiedziała spokojnie, u wolnej ręki kiwnęła dwoma palcami ułożonymi w tak zwane królicze uszy czy znak Victory co oznaczało "niby".

-Nie byli ludźmi?-podejrzewałam, że sama nie byłam człowiekiem, moje zachowanie na to nie wskazywało, Valentine mi opowiedziała o pewnej sytuacji, kiedy straciłam nad sobą panowanie po jednym słowie mojej przyjaciółki. Nie zachowywałam się normalnie.

-Byli wampirami Soleil, prawdziwymi wampirami!-Avie przerwała swojej siostrze, która nawet nie zdążyła się odezwać.

-Jak Avie powiedziała. Byli wampirami... Rodzina BlackBerry byli i są rodziną pełną wampirów... Zostałam wynajęta, żebym chroniła córkę głowy rodziny, twoją matkę... Lune nie była zbyt silnym wampirem, jej ciało łapało ludzkie choroby... Niesamowicie słaba, ale piękna... Dziewiętnaście lat temu poznała twojego ojca, zwykłego człowieka, który parę tygodni później stał się demonem... Twoim ojcem jest Ciel Phantomhive... Szumowina jakiej nigdy nie spotkałam... My, demoniczni ochroniarze zawsze trzymamy się na uboczu, ale jesteśmy czujni. Twój ojciec był podejrzanym gościem...-wyznała kobieta wpatrując się w moje oczy i czułam że wpatruje się w moją duszę.

-Jestem... mieszańcem?

-Tak, masz w sobie krew wampira i demona, choć podejrzewam, że masz w sobie odrobinę krwi człowieka...-powiedziała spokojnie, a ja aż otworzyłam zaskoczona usta. Nie każdy dowiaduje się o swoim prawdziwym pochodzeniu po czternastu latach-Rodzice Lune nie byli zadowoleni ze związku twojej matki z demonem, który niegdyś był człowiekiem... Uspokoili się, kiedy na świat przyszłaś ty... Twój dziadek Severus BlackBerry obawiał się, że urodziłaś się martwa, a to przez twoją trupio bladą skórę... To normalne dla mieszańców. Twoja babka Ange BlackBerry była wyrocznią. Każdy wampir ma jakąś moc... Opowiadała mi o przyszłym życiu Lune, więc wiedziałam czego się spodziewać. Soleil, twoja matka nie umarła przy porodzie.-zdziwiłam się.

 -Jak to?

-Otóż-

-Ava, pozwól, że ja powiem... Moja historia, którą opowiem... Jest złączona z tą sytuacją! Jak zapewne wiesz byłam ochroniarzem Moonlight, która była aniołem i przyjaźniła się z twoją matką... Nie umarła w wypadku, zabiła ją ta sama osoba co twoją matkę...-powiedziała Avie opierając się o ścianę przy drzwiach, wpatrywała się w obraz przedstawiający latające albo leżące na puszystych chmurach anioły-W dniu twoich narodzin, wyszła z piekła Lionelle Lion, lepiej znana dla ciebie jako Chloe Yellowstone... Wyczuła ona mieszaną duszę, wyczuła ciebie. Przybyła do domostwa BlackBerry z zamiarem pożarcia twojej duszy. Moja pani ochroniła twoją matkę, jednak przypłaciła to utratą duszy, ale bez niej anioł może żyć, jednak staje się zwykłym śmiertelnikiem. Yellowstone zabiła twoją matkę-powiedziała spokojnie. Jak można być takim spokojnym?! Czułam jak po moich policzkach leciały łzy, na które nie miałam żadnego wpływu.

-Jeszcze powiedźcie, że wszyscy moi przyjaciele wiedzieli prócz mnie?!

-Przepraszam panienko Soleil-powiedziała Ava zjawiając się przy mnie. Nawet nie widziałam jak wstała z krzesła. Kobieta przytuliła mnie do siebie gładząc uspokajająco po włosach-To było konieczne. Twoje bezpieczeństwo dla nas było najważniejsze... Chronienie ciebie było trudniejsze, kiedy ONA stała się tu dyrektorką...

- Teraźniejszość -


-Więc powiedziałyście szczeniakowi o wszystkim?-bardziej zapytała siebie niż nas. Postać Lionelle była owiana mrokiem i dziwną mgłą. Jednak mimo to widziałam jej czerwone długie włosy i błyszczące szmaragdowe oczy, które były przepełnione nienawiścią do ludzkiego świata-Cztery lata tkwiłam w piekle regenerując się... Wciąż pamiętam ten ból, kiedy mnie obdarłyście ze skrzydeł!

-Cóż, to nie była nasza wina, mogłaś uważać na to co robisz-Avie była ubrana w czarny skórzany kombinezon z świecącymi na fioletowo zdobieniami, na głowie miała czarny kaptur, wokół którego również znajdowały się świecące fioletowe zdobienia, który był częścią kombinezonu. Z jej ramion zwisał płaszcz, który był przedzielony na dwie części. Na płaszczu również były świecące na fioletowo zdobienia. Była dziwnie ubrana, nieludzko.

-Avie... Zdradziłaś mnie...-syknęła demonica robiąc krok w naszą stronę, jej dalsze kroki powstrzymał mój ojciec, który na mnie patrzył dziwnie łagodnym wzrokiem. Takim ojcowskim.

-Wystarczy Lion, odejdź... Dość narobiłaś w ludzkim świecie-powiedział Ciel spokojnie do zdenerwowanej demonicy, która słysząc słowa mojego ojca, wkurzyła się jeszcze bardziej. I po prostu go zabiła. Nie wiem czemu, ale nie było mi smutno, kiedy go zabiła.

-PRZESTAĆ?! NIE PO TO PRZYSZŁAM PO CZTERECH LATACH, KIEDY ZOSTAŁAM ZMUSZONA DO ODEJŚCIA DO PIEKŁA!-warknęła demonica odpychając rękę martwego już Ciela i ruszyła w naszą stronę szybkim krokiem.

-Zdenerwowała się sis, co robimy?-zaśmiała się Avie, była dziwnie odprężona, a to dziwne. Nikt normalny nie zachowywałby się tak w obliczu nieuniknionej śmierci.

-Na początek... Soleil zawołaj Damona, pomoże ci z Valentine-powiedziała spokojnie mundurowa nie patrząc w moją stronę.

Posłuchałam się jej i zawołałam Damona, z którym polepszyły mi się relacje zaraz po moim wyjściu ze szpitala. Starszy z rodzeństwa Sutcliffów, wziął na ręce nieprzytomną Valentine. Odeszliśmy spory kawał stąd. Tak dla naszego bezpieczeństwa.
Damon był ubrany jak jakiś lokaj. Nie miał jedynie marynarki, którą najwyraźniej musiał zdjąć. Zdjął białe rękawiczki z rąk i po odłożeniu ich do kieszeni zaczął leczyć ranną Valentine.

Czułam, że chłopak był na mnie wściekły. Nie winiłam go za to. Ja też byłabym wściekła, gdybym musiała leczyć kogoś za kim nie przepadam. Westchnęłam cicho i zaczęłam patrzeć na sytuację rozgrywającą się przede mną.

-Myślisz, że nam się uda ją pokonać?-Avie nie była przekonana do walki jak siostra, ale widziałam, że była gotowa zginąć. Zginąć za mnie.

-Nie dowiemy się dopóki nie spróbujemy-Ava, naucz mnie jak być spokojną! Patrzyłam uważnie jak zrezygnowana Avie wystrzeliła jak z procy w kierunku czarnowłosej demonicy, która się tylko zaśmiała.

Lionelle uniknęła ciosu wymierzonego w jej brzuch. Siła ciosu zniszczyła część podłoża. Uśmiechnęłam się lekko widząc tą walkę. złotooka Ava wykorzystała skupienie Lionelle i ją dość szybko unieruchomiła. To było za łatwe zadanie. Stanowczo za łatwe!

-Nie myślałam, że dasz się nabrać na taką tanią sztuczkę... Ale muszę to wykorzystać-mruknęła mundurowa przyciskając wcale nie za delikatnie ciało Lion do ziemi.

-Masz rację sis. To było za ła-uśmiechnięta starsza Bloodfallen nie dokończyła zdania przez zmuszenie się do wyplucia krwi z ust. Zszokowana patrzyłam jak brzuch "Bridget" został przebity przez złoty trójząb, który teraz był pokryty jej czarną demoniczną krwią.

-AVIE!-przerażona zielonooka patrzyła na umierającą siostrę, która również była zszokowana tym, że została trafiona. Niestety wiedziałam coś o tej pierdolonej broni. Ava mi opowiadała, że trójząb jest nasączony święconą wodą, która była szkodliwa dla demona. Żeby zabić demona, potrzeba dużą dawkę tej wody, jednakże kiedy opowiadała, dodała, że trójząb trudno wyjąć z ciała demona. Avie umrze.

-Damon! Zrób coś!-krzyknęłam do blondyna, który pusto wpatrywał się w Lionelle, która śmiała się jak jakiś szaleniec.

-To ty... Moja mała siostrzyczka... Zabiłaś ją... Moje słoneczko... Światełko w tunelu... ZABIŁAŚ JĄ!-drgnęłam wystraszona, kiedy ziemia pod wpływem głosu Damona zatrzęsła się, który był wkurwiony jak nigdy. Nigdy go takiego nie widziałam.

-Oj? Dopiero się zorientowałeś? Moja tajemnica się wydała?-wciągnęłam powietrze przez nozdrza i wyczułam znajomy zapach kawy pomieszanej z różami na ciele "Chloe Yellowstone". Już wiedziałam dlaczego Damon się wkurwił. Ta sucz zabiła Sarah!

-Mów jak ją zabiłaś.-Damon chciał się nakręcić, znałam go nie od dziś. W ciągu tych trzech lat widziałam jak się bawi, kiedy walczy z ofiarami. Opowiada jak zabijał poprzednią ofiarę. Tak się właśnie nakręcał, ale teraz... Teraz jest zupełnie inaczej.

-Oczywiście, że opowiem złociutki~ Natknęłam się na nią zupełnie przypadkowo-mówiła kobieta unikając niewidzialnych ataków, które chyba były śmiertelnie niebezpiecznie skoro ich unikała. Damon się nie ruszał. Więc skąd te niewidzialne ataki?-Miałam na pieńku z waszymi ojcami, więc ich dzieci powinny zapłacić za wszystko, prawda?-Damon drgnął, a ona kontynuowała wyraźnie zachęcona. Pierdolona sadystka-Mmm~ Jej krzyki były podniecające. Wołała swojego ukochanego braciszka, ale wiesz co? Nikt się nie zjawił-zadowolona oblizała się, dopiero zauważyłam, że miała strasznie długi język.

-Zadarłaś z nie właściwym mieszańcem, złotko-usłyszałam zachrypnięty głos Damona, którego oczy świeciły rażącym blaskiem. Zaczyna się.

-Damon, dołączę się-usłyszałam cichy głos już jedynej Bloodfallen. Spojrzałam na nią i jej siostrę. Zobaczyłam tylko ją. Trzymała w ramionach skórzany kombinezon, który tuliła do siebie mając szeroko otwarte oczy. Przyjrzałam się i zobaczyłam... pył, pozostałości po Avie Bloodfallen.

-Działasz pod wpływem emocji-zauważył Sutcliff nawet nie zerkając na Avę, która warknęła ze wściekłości. Nie mogła pomścić siostry i była z tego powodu załamana.

-Dam... Pozwól jej... Będzie się obwiniać do końca życia, jeśli jej nie pozwolisz-usłyszałam głos Valentine, która stała koło mnie. Wiedziałam o czym mówi. Wie co to znaczy stracić kogoś bliskiego.

Chłopak westchnął i kiwnął głową. Obok niego stanęła Avie, która tłumiła w sobie wściekłość. Pewnie nie na długo. Znam ją i wiem, że nie potrafi tłumić wściekłości na długo.
Yellowstone zaśmiała się rozkładając ramiona. Bezczelnie zapraszała ich do siebie. Bloodfallen warknęła i z przyjemnością przyjęła zaproszenie. Zaatakowała zabójcę swojej siostry!
Z gardła Damona wydobyło się mruknięcie przyjemności. Pieprzony sado-maso. Bloodfallen odcięła ręce i nogi siostrobójscy z szerokim uśmiechem. Patrzyłam zainteresowana na tryskającą krew lecącą z oderwanych kończyn. Wspominałam, że uwielbiam widok czyjeś krwi? Nie? To teraz wspominam. Kocham krew.

-Odrażająca.-Damon starł ze swojego policzka czarną jak noc krew. Krew demonów zawsze pali. Bycie mieszańcem posiada ogromne plusy.

-To będzie nieprzyjemne uczucie Soleil, zabierz stąd Valentine i teleportuj się tam gdzie czujesz aurę Roxane, Alexandra, Angel i Aarona-powiedziała zadziwiająco spokojnie Ava, która patrzyła głodnymi oczami w bezsilną Yellowstone, która się ruszała gwałtownie, sprawiając, że krew leciała z odciętych kończyn jeszcze bardziej i szybciej.

Westchnęłam cicho i zniknęłam im z pola widzenia wraz z moją przyjaciółką Valentine Creaven. Kiedy zniknęłam najpewniej odetchnęli z ulgi. Nie musieli się o mnie martwić.
Przymknęłam się powieki skupiając się na wyczuciu lawendowej woni. Tak pachniał Aaron. Angel pachniała różami. Alexander pachniał wodą kolońską i mocnymi perfumami, z kolei Roxane zalatywała słodyczami. Od pewnego czasu potrafię wyczuć czyiś zapach. Podobno sama pachniałam kawą i truskawkami.

-Co tam się dzieje?-po wejściu do willi, dostałam w twarz dymem od peta, którego obecnie palił Aaron. W ciągu tych czterech lat zmienił się. Zapuścił włosy, które mu teraz sięgały do klaty. Włosy miał upięte w niechlujnego koka. Nawet jeszcze bardziej przypakował, jednak przypakowani faceci mnie nie kręcili, aż tak bardzo.

-Witaj Phantomhive-powiedział lekko uśmiechnięty czerwonowłosy mężczyzna. Poprawił opadającą na czoło grzywkę i odebrał ode mnie Valentine, która nawet się nie sprzeciwiała.

-Leją się a co-wywróciłam oczami, kiedy Angel parsknęła śmiechem słysząc moje słowa. Spojrzałam na kobietę, która niezbyt się zmieniła. Obcięła włosy, które teraz sięgają jej za ramiona.

-SOLEIL!-do moich pleców przytuliła się czarnowłosa Knox, której wygląd zmienił się, odkąd ostatni raz ją widziałam... Otóż, wcześniej była rudzielcem, a z tego co pamiętam to shinigami rzadko zmieniają coś w swoim wyglądzie.

-Ciebie też miło widać Knox-mruknęłam z lekkim uśmiechem i lekko się wyrwałam się z jej ramion. Poszłam do salonu domowników i usiadłam na białej kanapie od razu przytulając do siebie puchatą czarną poduszkę.

-Z Creaven jest spoko, obecnie śpi-mruknął Alex schodząc po schodach, patrzył na mnie uważnym wzrokiem. Jak na kogoś kto zranił mu bliską osobę. Czyżby...? Hehe~

-Co się z wami działo?-zapytałam "przyjaciół", którzy zaśmiali się z tego co powiedziałam. Powiedziałam coś śmiesznego? Serio?

-Może ja zacznę... Yellowstone, zamknęła mnie w psychiatryku, kiedy poczuła, że będę jej zagrażał. Angel zaginęła w momencie, kiedy mnie odwiedziła. Porwała ją Yellowstone i zamknęła gdzieś w Japonii. Po paru tygodniach wydostałem się z ośrodka i spotkałem Damona, kiedy znalazłem się na ulicy Long Acre. Nie było to za wesołe spotkanie, ale nie mogę go winić za to co się stało. Sam go zaatakowałem. A potem wiesz co się dalej działo-mruknął nałogowy palacz siedzący w fotelu. Obie nogi miał zarzucone na szklany stolik.

 -Ja się nie wypowiem-mruknęła siostra palacza, Angel siedziała obok mnie więc mogłam przyjrzeć się jej wyrazowi twarzy. Jej twarz wyrażała przerażenie. Po tym stwierdziłam, że jej wspomnienia nie są za kolorowe, więc nie naciskałam.

-Spędziłaś ze mną tyle czasu, a chcesz poznać co się ze mną działo? Chyba śnisz Phantomhive-wrócił stary Chamber! Już się martwiłam, że zachorował czy coś. Moja teoria jak na razie się sprawdza~

-O! A może ja opowiem? Yellowstone kłamała... Po części-powiedziała Roxane poprawiając okulary-A może o tym nie wspominała... Wiem, kiedy Sar zginęła...-powiedziała poważnie wpatrując się w nas.

-The fuck? Damon ci nie daruje, kiedy to usłyszy-mruknął młody Landers-Tak samo tego nie darujemy jego ojcu, że on zabił naszego-warknął palacz przymykając oczy-Kontynuuj panno Shinigami.

-Dzięki Aaron... To było wtedy, kiedy zaatakowałeś Damona. Kiedy byłyśmy w jej pokoju, Sarah i ja usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi. Myślała, że to jej brat wrócił i pobiegła go przywitać... Wybiegłam, kiedy usłyszałam jej krzyk, kiedy zobaczyłam Yellowstone, przepraszam... Lionelle, byłam przerażona! Po raz pierwszy od wielu lat widziałam demona... Kiedy popatrzyłam na Sarah... Zobaczyłam na jej miejscu... Proch!-wyznała ruda i zauważyłam, że zaczęła płakać, próbowałam ją jako tako uspokoić, ale odtrąciła moją rękę. Doskonale ją rozumiałam-Do dziś mam koszmary związane z jej śmiercią... Nie uratowałam jej... Mogłam zginąć za nią...

-To nie twoja wina Rox-powiedziała uśmiechnięta Angel. Przytuliła do siebie młodszą od siebie dziewczynę i Roxane automatycznie się do niej przytuliła godząc się na dotyk. Roxane nienawidzi za bardzo się tulić-Damon ci wybaczy, jestem tego absolutnie pewna... 

Kłamałam... Damon jej nie wybaczył...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro