👼ROZDZIAŁ 9👼
Przebrałem się szybko po zajęciach z trenerem, po czym widząc, że Scott jeszcze się ubiera, ustałem za jedną z szafek i wyjąłem telefon. Zanim zdążyłem wybrać numer, usłyszałem krzyk nad uchem.
- Bilinski! - wrzasnął trener tak, jakbym był głuchy i miał nie usłyszeć z tak bliska.
- Stilinski. - poprawiłem.
Boże! Niech on stąd idzie! Muszę zadzwonić do Newt'a i sprawdzić czy wszystko w porządku! Zaraz umrę z tej niewiedzy i zmartwienia!
- Nie ważne! - stwierdził głośno - Prosiłeś ostatnio abym dał ci szansę zagrać w meczu. Myślałem nad tym. - oznajmił.
- Naprawdę? - ucieszyłem się.
- I wymyśliłem. Jesteś beznadziejny i nadal będziesz siedział na ławce rezerwowych. - powiedział i odszedł w kierunku swojego pokoju trenerskiego.
- To się pierdol. - wyszeptałem pod nosem.
- Stiles! - ochrzanił mnie Scott, który dzięki swojemu wilczemu słuchowi mnie usłyszał.
Przewróciłem oczami i wybrałem swój numer domowy. Miałem teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż jakieś głupie mecze.
W słuchawce rozbrzmiał jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty i tak dalej.
Rozłączyłem się i spróbowałem ponownie. Nadal nie odbierał.
Mój oddech przyspieszył ze strachu.
- Scott?! - podbiegłem do niego.
- Co jest? - zdziwił się, widząc moją minę.
- Powiedz, że źle się poczułem czy coś! - poprosiłem szybko i nim przyjaciel zdążył odpowiedzieć, wybiegłem z szatni.
Przebiegłem przez szkolny korytarz, potem wypadając z budynku jak burza. Szybko wyjąłem kluczyki od jeepa. Otworzyłem drzwi auta i wsiadłem do środka. Odpaliłem silnik. Na szczęście ten mój kochany złom zatrybił za pierwszym razem. Wyjechałem z piskiem opon z parkingu. Dopiero na drugich światłach zorientowałem się, że mam nadal plecak na plecach.
Idiota.
* * *
Wbiegłem do domu jak poparzony.
Rozejrzałem się po salonie, a potem po kuchni. Gdy nie znalazłem blondyna, ruszyłem schodami na górę. Wszedłem do jego pokoju. Był pusty.
W moich oczach zaczęły zbierać już łzy. Chyba nie wrócił do nieba, prawda? Zostawiłby mnie?
Stłumiłem płacz i wszedłem do swojego pokoju.
Wypuściłem głośno powietrze przez usta z ulgą, widząc śpiącego Newt'a w moim łóżku.
Podeszłem do mebla i usiadłem na brzegu. Wyciągnąłem rękę w stronę chłopaka, po czym przeczesałem palcami jego włosy, na co zamruczał i uchylił powieki.
- Stiles! - zerwał się do siadu i ku mojemu zdziwieniu, mocno mnie przytulił, chowając twarz w zagłębienie mojej szyi.
Uśmiechnąłem się szeroko i objąłem go ramionami, gładząc dłońmi jego plecy, a następnie zacząłem rysować na nich palcem różne wzory. I wcale to nie były serduszka!
- Tęskniłem. - wyszeptał cichutko, na co moje serce zabiło szybciej, a uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
- Ja też tęskniłem. - odpowiedziałem.
Newt odchylił głowę do tyłu by spojrzeć mi w oczy.
- To teraz pójdziemy do lasu? - spytał ze słodką minką.
Zaśmiałem się cicho, po czym pokiwałem głową.
- Oczywiście. Ale najpierw coś zjemy. - zdecydowałem.
- Czekoladę? - zapytał z nadzieją.
Złapałem go za rękę, co stało się dla mnie czymś naturalnym.
- Co tylko będziesz chciał, Aniołku. - uśmiechnąłem się do niego.
On chyba skradł mi serce.
* * *
- Okej. To gdzie dokładnie chcesz iść? Na jakąś polanę czy po prostu przed siebie? - spytałem gdy ustaliśmy przy skraju lasu, trzymając się za ręce.
- Polana. - powiedział cichym głosem.
Przyzwyczaiłem się do tego, że blondyn wszystko co mówi, mówi cicho, niepewnie i czasami z zawstydzeniem. Przez to, był jeszcze bardziej uroczy.
A sam jego głos był nieskazitelnie czysty i dzwięczny.
Ruszyłem naprzód, ciągnąc za sobą Newt'a. Po niedługiej chwili, wyszliśmy wprost na polanę. Odkryłem ją gdy chodziłem ze Scottym po lesie. Oczywiście po to by coś zbroić, ale nikt nie musi o tym wiedzieć. Scott zazwyczaj wygłupiał się, demonstrując swoje wilcze moce. I to złamane drzewo to nie nasze jakby co!
Blondyn puścił moją rękę i zaczął się rozglądać dookoła. Ja sam oderwałem wzrok od niego i skupiłem się na czubkach drzew gdzie zaczęły zbierać się ptaki. Było ich z dwadzieścia i nadal przylatywały nowe jakby coś je tu zwabiało.
- Dziwne. - mruknąłem pod nosem, odwracając się w stronę blondyna.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
Wychwycił mój wzrok i podniósł się powoli z ziemi.
- Co? - spytał.
- Co robisz? - zaśmiałem się.
- Zbieram kwiatki. - odparł uroczo, pokazując mi dłoń w której trzymał trzy małe, białe kwiatki.
Widziałem Newt'a już w wielu sytuacjach, ale z całym szacunkiem stwierdzam, że aktualnie ta jest najbardziej piękna.
Chyba się zakochałem, bo serce bije mi jak szalone, nie mogę oderwać oczu od jego twarzy, mam ochotę go przytulić i nigdy nie puszczać oraz jestem gotów zrobić dla niego wszystko.
Newt spojrzał na coś za mną i zachichotał.
Z niechęcią odwróciłem od niego wzrok i skierowałem go za siebie.
- O cholera. - wyksztusiłem przerażony.
Na polanie znajdowały się trzy sarny, dwa dziki, łoś, kilka biegających od drzewa do drzewa wiewiórek i parę zajęcy.
Zszokowany, usiadłem na ziemi, bo byłem za bardzo wstrząśnięty by uciekać.
Chłopak bez strachu podszedł do sarny i przejechał dłonią po jej pyszczku. Zwierzę stało w miejscu, wcale nie bojąc się blondyna.
Jeśli miałem jakiekolwiek wątpliwości, że Newt nie jest Aniołem, to właśnie znikły doszczętnie.
Chłopak zachichotał gdy wiewiórka wspięła się mu na ramię po ubraniu. Zdjął ją z siebie delikatnie i odłożył na ziemię, a ta pobiegła do lasu. Mógłbym tak patrzeć teraz na niego do końca świata i jeden dzień dłużej.
Odwrócił się po chwili w moją stronę, po czym podszedł i usiadł koło mnie.
Nadal patrzyłem tylko na niego.
- To jest...wow. - nie wiedziałem co powiedzieć - Te wszystkie zwierzęta się ciebie nie boją i...- urwałem gdy coś pociągnęło mnie za kaptur - Ej! - krzyknąłem, płosząc sarnę, która zaczynała jeść mi bluzę.
Newt zachichotał głośno i to był najpiękniejszy dzwięk na świecie.
- Chciała się przywitać. - wyjaśnił.
- Zjadając mi bluzę? - spytałem z powagą, wywołując jeszcze głośniejszy śmiech chłopaka obok.
Złapałem go za rękę, delektując się tą piękną chwilą.
- Stiles? - odezwał się po chwili znów tym swoim cichym głosikiem - Ten chłopak co ci przyniósł kartki...- zaczął.
- Theo. - domyśliłem się.
- On powiedział, że mi pokażesz tą rzecz z pudełka. - oznajmił.
Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc o co chodzi.
- Chyba nie rozumiem, Newtie. - pokręciłem głową.
- Tego pudełka z ekranem. - dodał cicho.
- Telewizora. Okej. To co mam ci pokazać z niego? - zapytałem.
Blondyn przez chwilę patrzył na mnie jakby się zastanawiając nad czymś. Nie wiedziałem o co mu chodzi.
Nagle w pewnym momencie Newt pochylił się i przycisnął swoje usta do tych moich. Otworzyłem szeroko oczy, by po sekundzie je zamknąć i położyć dłoń na policzku chłopaka. Odsunąłem się nieznacznie, przerywając pocałunek. Serce waliło mi tak, że chyba zaraz wysiądzie i sobie pójdzie w cholerę.
- To było...miłe. Mogę jeszcze raz? - poprosił Newt.
O kurwa, Theo! Coś ty odjebał?!
❤❤❤❤❤❤❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro