👼ROZDZIAŁ 2👼
W szkole dowiedziałem się od Liama, że Scott postanowił zniszczyć Nemeton. Cieszyłem się, że podjął taką decyzję. Przecież nic złego się nie stanie!
Pozostaję tylko pytanie, jak to zrobić?
Ja raczej im nie pomogę, bo go nie widzę tak samo jak Allison.
Stałem więc aktualnie w lesie z przyjaciółmi i zastanawialiśmy się co dalej. Słońce chyliło się już ku horyzontowi.
- Stiles, zostaniesz tutaj z tego względu, że nie widzisz Nemetonu. Gdy będzie się coś działo to uciekaj albo pomóż. To zależy co się wydarzy. - oznajmił Scott.
- Albo nic się nie wydarzy. - wtrąciłem.
- Tego nie wiemy. - przypomniał - Allison, ty będziesz stała na straży w razie czego. Ja, Isaac, Liam, Theo i Lydia pójdziemy do Nemetonu i spróbujemy go zniszczyć. - kontynuował.
- Tylko jak? - spytał Isaac.
- Zobaczy się na miejscu. Deaton mówił, że coś powinno być pod nim. - odparł.
- To chodźmy to sprawdzić. - Theo wzruszył ramionami.
Scotty przytaknął i niedługo po tym, wszyscy oddalili się w głąb lasu, a ja zostałem sam.
Usiadłem na zimnym dywanie z suchych liści i zacząłem bawić się jednym z nich.
Nie wiem ile tak siedziałem, ale nim się spostrzegłem, niebo było już granatowe.
Wpatrywałem się w nie, szukając jakiejkolwiek gwiazdy, ale nie dostrzegłem żadnej. Może jeszcze jest za wcześnie i musi się bardziej ściemnić.
Wstałem z ziemi, otrzepując spodnie z liści. Nie mogę tak tu siedzieć i czekać nie wiadomo na co.
Ruszyłem w kierunku gdzie poszli moi przyjaciele. Mam tylko nadzieję, że się nie zgubie.
Co chwila robiłem to nowy krok na przód, szeleszcząc zaschnętymi liśćmi. Nagle zrobiło się widno. Nie było tak jasno jak w dzień, ale było jaśniej niż było przed chwilą. Zdziwiony przystanąłem i spojrzałem w górę. Na niebie utworzyła się biała kula. Znieruchomiałem się strachu, a serce zaczęło bić mi jak szalone. To chyba nie koniec świata, nie?!
Kula zmniejszyła się. Nastąpił błysk i nagle płonąca kometa runęła w dół. Usłyszałem głośny huk i dźwięk łamanych drzew. Uderzyła w moim pobliżu.
Zestrachany teraz już na maksa, powoli poszedłem w tamtą stronę. Mam tylko nadzieję, że to nie kosmici!
Przedarłem się przez gęste krzaki między dwoma powalonymi świeżo drzewami. To co zobaczyłem przechodziło blade pojęcie.
Na ziemi leżały pióra. Pełno piór. Uklęknąłem i wziąłem jedno do ręki. Białe piórko pokrywała krew. Serce znów zabiło mi szybciej, a jeszcze w tym samym momencie usłyszałem cichy jęk bólu gdzieś przed sobą.
Niepewnie podniosłem się i ruszyłem tam. Było ciemno, ale dostrzegłem kontur ubranej na biało postaci leżącej na ziemi. Tutaj było znacznie więcej piór.
Rozejrzałem się dookoła. Gdzie jest Scott i reszta w tej chwili?! Zawsze ich nie ma gdy są potrzebni!
Zwróciłem wzrok znów na człowieka na ziemi.
- Emm...hej, wygląda na to, że spadłeś z nieba. - powiedziałem pierwsze lepsze co przyszło mi do głowy.
Boże! Jakim ja jestem idiotą!
Nieznajomy na dźwięk mojego głosu, zerwał się z miejsca i skulił przy powalonym drzewie by być jak najdalej ode mnie.
- Spokojnie. Nie skrzywdzę cię. Jestem Stiles. A ty? - spytałem łagodnym głosem.
Sam nie wiem czemu byłem aż tak miły dla tego człowieka. Może dlatego, że przed chwilą spadł z nieba? Nie wiem. Wszystko wydaję mi się niedorzeczne w tej chwili.
Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Sam już nie wiedziałem co robić. A może go tutaj zostawić? Może miałem omamy i nikt z nieba nie spadł, a to tylko jakiś naćpany człowiek i nie wie gdzie jest oraz przy okazji rozszarpał poduszkę z piórami i poprzewracał drzewa w lesie?
- Ta. Miło było. Pa. - odwróciłem się i zamierzałem odejść, ale zatrzymał mnie nadzwyczaj piękny i melodyjny głos i jak najbardziej należący do chłopaka.
- Źle się czuję. Chyba coś jest nie tak. - wyszeptał cichutko.
- Mogę do ciebie podejść? - zapytałem, ale i tak nie czekałem na odpowiedź tylko powoli podeszłem do chłopaka skulonego pod drzewem.
Ukucnąłem przy nim. Jego twarz nabrała kształtu teraz gdy widziałem go z bliska. Zamarłem.
Nigdy jeszcze nie widziałem kogoś tak pięknego. Urocza buzia, ten niezwykły kolor brązu w jego oczach, blond włosy okalające jego śliczną twarz, wyglądał tak niewinnie przez to wszystko. Wyglądał jak dziecko, które potrafi skraść serce ludziom wokół w pięć sekund, a to tylko dzięki uroczemu wyglądowi.
- Newt. - wyszeptał.
- Co? - nie zrozumiałem, też częściowo przez to, że wpatrywałem się w jego twarz, a ten piękny widok mnie rozpraszał.
- Jestem Newt. - powtórzył.
- Newt? Co to za dziwne imię? - przechyliłem głowę na bok, zastanawiając się czy spotkałem kiedyś kogoś kto miał tak na imię, ale tylko na myśl przychodził mi Isaac Newton z lekcji w szkole.
- Twoje też jest dziwne. - zauważył.
Chłopak cały czas mówił szeptem, jakby się czegoś bał. Albo mnie.
- Mówiłeś, że źle się czujesz. Coś cię boli? - spytałem.
- Boli. I jest mi zimno. A nie powinno. Z którego poziomu jesteś? Ja z piątego. - powiedział.
Zrozumiałem tylko tyle, że coś go boli i mu zimno.
- Poziomu? - zdziwiłem się.
Teraz to on zmarszczył czoło, przez co wyglądał jeszcze bardziej uroczo.
Nagle jakby coś do niego dotarło, bo jego oczy zrobiły się większe i widziałem w nich przerażenie.
- Mówiłeś, że spadłem z nieba? - spytał i na czworaka poczołgał się w kierunku białych piór leżących w liściach - Nie. To nie prawda. - wyszeptał cichutko pod nosem, miętosząc w rękach pióra - Ja chcę do domu. - wymamrotał z rozpaczą.
Miałem już podejść do niego, ale usłyszałem szelest, a sekundę później znajomy mi głos.
- Stiles? - zza krzaków wyszedł Scott, a potem Theo i Liam.
Newt rzucił się w moją stronę i schował za mną. Trochę mnie to zszokowało.
- Kto to? - zdziwił się Liam.
- To Newt. Spadł z nieba. - odparłem niepewnie.
- Coś spadło z nieba, ale to raczej nie człowiek. Bardziej przypominało kometę. - stwierdził Scott.
- No nie wiem. - Theo wskazał na pióra na ziemi.
- Anioł? - niedowierzał Liam.
- Nie wiem. Chyba tak. - powiedziałem, po czym odwróciłem się w stronę blondyna - To moi przyjaciele. Nic ci nie zrobią. - obiecałem mu.
- Przez to, że zniszczyliśmy Nemeton, Anioł spadł z nieba? - układał sobie to wszystko Scott.
- A kogo on obchodzi! Spadł no i co? Najważniejsze, że możemy teraz pokonać Lestat'a. - zirytował się Theo.
- Ja chcę do domu. - Newt pociągnął mnie za rękaw.
- Theo, nie możemy go zostawić. Musimy dowiedzieć się czy czasami nie zniszczyliśmy czegoś jeszcze przy okazji. - upomniał go Scott.
- Jak chcesz. - wzruszył ramionami.
- Stiles, zabierz...emmm...jak on miał? - spytał Scotty.
- Newt. - odpowiedziałem.
- Zabierz go do kliniki. - nakazał.
Spojrzałem na blondyna. Był wystraszony. Widziałem to w jego oczach. Wydawał się taki bezbronny w tej chwili.
- Chodź za mną. - powiedziałem i zrobiłem parę kroków przed siebie, ale nie słyszałem, żeby za mną szedł, więc zerknąłem na niego przez ramię - No chodź. - powtórzyłem.
- Chcę do domu. - wyszeptał cichutko.
- Narazie chodź ze mną. - złapałem go za rękę, była lodowata.
Ktoś musi się nim zaopiekować. On jest jak dziecko. Małe, słodkie dziecko i trzeba się nim zająć, bo nie da sobie rady sam.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro