Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Witaj

Szedłem chodnikiem nieopodal rzeki. Wokół mnie panował mrok, a na mej twarzy obojętność wobec świata. Zostałem skrzywdzony, dla czego więc inni nie mogą zostać skrzywdzeni...? Na mojej twarzy pojawił się mimowlnie uśmiech, a zęby zacisnęły się. Nigdy im nie wybacze... wszystkim, całej rasie ludzkiej... Odpowiedzą za moje cierpienia.
*Dziewięć lat wcześniej*
- Tato! Tato proszę! Nie będę już! Juz będę grzeczny! - Krzyczałem klęcząc na ziemi, zwiazany. Mój ojciec stał na przeciwko, tyłem do mnie. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
-Tato... - jęknąłem bezsilnie, a on nic. Stał tak jeszcze chwilę, a gdy się odwrócił zostałem uderzony w twarz i kopnięty w brzuch. Kaszlnąłem krwia, burdząc podłogę.
~I co?! Dla czego to nadal nie działa?- Warknął do siebie.
~ Zasłużyłeś na karę... nie wykonałeś mojego rozkazu... - powiedział, po czym złapał mnie za włosy, unosząc moja głowę do góry. Zmusił mnie do patrzenia sobie w oczy.
- Tatusiu... - wyjąkałem.
-Ale on... nic nie zrobił... - To prawda. Dziecko które kazał mi zabić zostało wyciągnięte z sierocińca, tylko po to bym je zabił. Po mojej odmowie został zastrzelony...
~ No i co z tego? Kazałem ci go zabić, nie prawdaż...?
- Tak... ale...
~ Nie ma żadnego " ale ". Wiesz co się dzieje gdy nie wykonujesz poleceń..-warknął ciągnąc mnie za włosy do innego pomieszczenia, złego pomieszczenia...
- Tato! Już nie będę! Obiecuje! -zacząłem krzyczeć zrozpaczony. Ten jednak nie odpowiadając przypiął mnie do stołu chirurgicznego nie zważając na moje błagania. Nie trzeba było długo czekać na pana doktora, który na rozkaz mojego ojca zaczął rozcinać moje ciało. Dosłownie wycinał po kawałku mojego ciała, od tak, dla zabawy i by sprawić mi ból. Moje krzyki były jak melodia dla jego uszu. Chyba najgorsze w tym było to, że robił to aż moje ciało przestawało się regenerować, a ja nie miałem siły by ruszyć choćby palcem.
Tak było codziennie... Mój ból i strach rósł. Nie raz byłem gwałcony, nie tylko przez dorosłych, ale i inne " obiekty laboratoryjne ".
Ośrodek do badań na ludziach ukrywał się pod szpitalem psychiatrycznym, nie, on był tym szpitalem. Szpitalem i więzieniem, gdzie nawet zdrowi przechodzili niewyobrażalne katusze. Dostawałem w pierdol za każdym razem gdy nie wykonałem rozkazu. Mój horror trwał przez sześć lat, aż nie osiągnąłem trzynastki i moja moc nie wzrosła, zniewalając mojego ojca. W pewnym momencie, gdy znów bylem karany, a mianowicie miałem przyjąć czterdzieści biczy, nie wytrzymałem. Zerwałem więzy i zabiłem, zabiłem wszystkich, nawet niewinnych. Na koniec zająłem się ojcem... Poczułem wielką ulgę gdy ten leżał martwy, cały we krwi. Przed śmiercią ostateczną pozwoliłem mu poczuć mój ból, wycinanie kawałków ciała, biczowanie, topienie, rozszarpywanie przez zdziczałe psy, postrzelenia. Na reszcie czułem się wolny... spełniony, ale i smutny. Mimo wszystko był moją jedyną rodziną. Chyba tylko dla tego tak długo się powstrzymywałem...
Uciekając z ośrodka musiałem radzić sobie sam.Nie ufałem nikomu. Nie chciałem być znów zraniony... A jak trzynastoletnie dziecko poradzilo sobie samo na ulicy? Odpowiedź jest prosta. Nie było to zwykle dziecko. Ja, Hiro Nakate jestem mieszanka wampira z demonem. Nie byłem taki od urodzenia, uzyskałem to po pobycie w tym okropnym miejscu.
Jeszcze tego samego dnia gdy uciekłem z piekła przygarnął mnie jeden z większych kryminalistów w Japonii. Wychowałem się w jego gangu, jednakże przez wydarzenia z przeszłości stałem się szalony. Mężczyzna był bardziej moim kumplem, ale w gangu i tak wszyscy jesteśmy rodziną.  Mimo wszystko raczej nikomu nie pozwolilem poznać swojego wnętrza, tego małego dziecia, który nadal cierpi. Teraz mam już szesnaście lat i chodzę swoimi ścieżkami niczym kot.
Stanąłem widząc przed sobą pare osób, które najwyraźniej nie były przyjaźnie nastawione.
~ I co leszczu? Myślałeś, że Cię nie dorwiemy? - spytał jeden, podchodząc do mnie i lapiac mnie za kołnierzyk. Mój uśmiech juz dawno zniknął a jego miejsce zajęła obojętność.
~ Zadałem pyt... -steknął, czując przeszywający jego ciało ból, spowodowany sztyletem w brzuchu. Puścił mnie i upadł na ziemię, a ja zabrałem nóż, który utkwił chwilowo w jego ciele.
>Sz.. szefie...- wystekał jeden z jego towarzyszy a drugi z groźbą rzucił się na mnie. W jednej chwili wykonałem unik, przecinając jego gardło. Wywołało to strach w jego znajomych, którzy ruszyli na pewną śmierć, sądząc, że są lepsi od swojego poprzednika.
Mała potyczka nie trwała długo, bo zaledwie kilka minut, a wszyscy mężczyźni leżeli martwi.
-Nie ma sensu was nawet gryźć...-stwierdziłem, wiedząc, że w ich żyłach płynie krew ze szkodliwą substancją, narkotyki i tym podobne. Przekopałem ich ciała do rzeki, otrzepując ręce, których w ogóle do tej czynności nie użyłem. Po chwili mogłem ruszyć dalej. Do mojego domu było juz niedaleko, a po małej bójce została tylko małą rana na policzku. Nikt nie powinien mnie zobaczyć teraz, całego we krwi. Nawet jeśli to nic, nie obchodzi mnie zdanie innych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro