Część 3
Życie toczyło się powoli. Zawsze myślałem jakby to było mieć normalną rodzinę. Nie raz widziałem dorosłych chodzącymi razem z dziećmi do parku, na lody. One mają normalne dzieciństwo. W sumie tak mogło by się wydawać. Nigdy nie wiesz co kryje się za maską, którą przywdziewają ludzie, a oni... Mają całą masę masek.
Kochająca i troskliwa mama - po alkoholu znęca się nad swoimi dziećmi.
Ojciec posiadający żonę i trójkę dzieci, miła szczęśliwa rodzina - w domu wyżywa się na nich za najmniejsze błędy.
Popularna dziewczyna, z którą chciał by chodzić każdy z jej szkoły - tnie się pod prysznicem gardząc swoim ciałem i życiem.
Tak wiele masek... Nawet ja posiadam kilka w swojej kolekcji.
Leżałem na dachu jednego z budynków. Był tu na prawdę ładny widok na gwiazdy. Wiedział to też on.
~Tak myślałem, że cię tu znajdę. - powiedział cichy głos wyłaniający się z cienia.
Nie wysiłkiem się nawet by spojrzeć w jego kierunku, zamiast tego zacząłem spokojnie nucić melodię, która brzmiała mi w głowie.
~Ciekawa melodia. - przyznał przysiadając się obok mnie uśmiechnął się lekko po czym spojrzał w gwiazdy.
~Nie powinienem ci na to pozwolić, wiesz o tym... - powiedział już bardziej poważnie. Doskonale wiedział co planuje dziś zrobić.
-Nie powinieneś. Ale jak zawsze nic nie zrobisz. - przyznałem w końcu spoglądając na mężczyznę. Był to wysoki brunet o jasnej skórze. Można powiedzieć, że gdy tylko spojrzysz w jego szmaragdowe oczy kolana od razu ci miękną. Na mnie jednak to nie działało. Nie znałem czegoś takiego jak miłość, nikt nigdy mnie tego nie nauczył.
*Tik, tak, tik, tak, tik... tak*
Zegar wybił północ, a ja jakby nigdy nic podniosłem się do pozycji siedzącej.
- Miło, że wpadłeś, ale na mnie już pora. - mówiąc to stanąłem na nogi i spojrzałem w dół. Nie jedna osoba przestraszyła by się tej wysokości. Skoczyć? Czy jeśli skoczysz to wszytsko się już skończy? Przechylilem się lekko do przodu wpatrując się w przepaść i...
Bezwładnie lecę w dół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro