Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

E P I L O G U E

Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę. Nie zwracajcie uwagi ;)

Kiedy wiedziałaś, że już nic wam nie zagraża - jak na razie - zrozumiałaś, że wraz z rodziną Sully musisz opuścić klan Metkayna i wrócić do lasu Pandory. Z jednej strony się cieszyłaś ponieważ właśnie tam czułaś się pewniej. I nie musiałaś tam za bardzo pływać. 

–Za godzinę wylatujemy. Cieszysz się ?

–Ugh…nie wiem, chyba tak.- uśmiechnęłaś się do chłopaka.

–Nie cieszysz się ?

–Cieszę się, ale jakoś…nie wiem.- odwróciłaś się w jego stronę.- Po prostu poznaliśmy tutaj wiele kochanych osób i…

–Masz na myśli tego dupka Aonunga ?.- Neteyam podniósł jedną brew do góry.

–Do niego nie mam zamiaru się odzywać.

–A do Tsireyi ?

–Cóż…

Niedawno, kiedy jeszcze leżałaś po rytuale przyszła do ciebie. Powiedziała, że bała się ludzi z nieba przez pogłoski, jakie chodziły po jej wiosce. Rozumiałaś ją, w końcu to nie jej wina. 

–Z nią na pewno będę chciała utrzymywać kontakt.- uśmiechnęłaś się.

–Cieszę się, że się pogodziłyście.

–Uwierz mi, ja również.

–Tak w ogóle to przyszedłem tutaj ponieważ wódz Tonowari cię wzywa.

Spiełaś się.

–Dlaczego ?

–Sam nie wiem, ale masz do niego iść.

–Oh…no dobrze.

Wyszłaś z pomieszczenia i poszłaś w stronę namiotu wodza. Byłaś ciekawa czego od ciebie chciał. Miałaś podejrzenia, ale mogłaś się mylić.
Namiot był już tuż przed tobą. Wzięłaś parę głebokich wdechów i weszłaś do środka.

–Witaj, wodzu.

–Dobrze cię widzieć, [T.I]. Dziękuje, że przyszłaś.

–Nie chcę być niecierpliwa, ale o co chodzi, wodzu ?

–Chciałbym ci osobiście podziękować za pomoc. Gdyby nie ty i twoja doprawdy nadzwyczajna krew to podejrzewam, że większości z nas tutaj by nie było.

–Jestem doprawdy szczęśliwa, że mogłam się na coś przydać. Służę pomocą.

–Wiem, że twoja krew jest bezcenna i być może się ośmieszę, dając tobie tylko to, ale uważam, że zasługujesz na to bardziej niż mój głupi syn.

Próbowałaś się nie zaśmiać. Tak, niestety Aonung nie należał do najmądrzejszych. Cieszyłaś się, że widzi to jego ojciec.

Wódz podszedł do kawałka drewna, które służyło chyba za półkę i wziął z niej duży sztylet. Był przepiękny. Wysadzany morskimi diamentami oraz muszlami, które błyszczały w świetle dnia. 

–Chciałbym, abyś przyjęła ten oto sztylet. Przekazujemy go sobie z pokolenia na pokolenie, ale to sytuacja wyjątkowa. Musisz go przyjąć.

–Ja…nie mogę.- powiedziałaś od razu.- To zbyt wiele.

–Nalegam.- powiedział lekko agresywnie.

Cóż…nie chciałaś denerwować wielkiego wodza. Niepewnie wzięłaś od niego sztylet i dokładnie go obejrzałaś.

–Jest…naprawdę przepiękny.

–Drzemie w nim potęga. Naszego klanu. Dzięki niemu zabiliśmy naprawdę dużo istot. Nazywamy go “szczęściem klanu”.

–To tym bardziej nie mogę go przyjąć.- wypaliłaś. Wódz zmierzył cię surowym spojrzeniem.- Mam nadzieję, że i mi przyniesie szczęście.

–Na to liczę.

–Jeszcze raz bardzo dziękuje wodzu za dar. Mam nadzieję, że kiedy stanę się avatarem, będzie mi służył.

–Czyli to jest ostatni raz, kiedy cię widzimy w formie człowieka ?

–Chyba…chyba tak. Jestem ciekawa czy stracę moje właściwości krwi.

–Na pewno coś wymyślisz.

–Do zobaczenia, wodzu.- skłoniłaś się.

–Do zobaczenia, dzielny wojowniku.

***

Właśnie żegnałaś się z klanem na’vi. Czułaś lekkie ukłucie bólu, kiedy patrzyłaś na ich oddalające się twarze.

–Spokojnie.- odezwał się Neteyam.- Będziemy ich odwiedzać.

–Mam nadzieję, że tylko w dobrych warunkach.

–Ja również. A teraz idź spać. Wyglądasz marnie.

–Uznam to, jako dbanie o moje zdrowie…- powiedziałaś wrednie.

–Oczywiście, że jest tak, bo dbam o twoje zdrowie. Dla mnie jesteś najpiękniejsza.

Uśmiechnęłaś się i wtuliłaś się w jego klatkę piersiową. Miałaś nadzieję, że podróż szybko minie. Nie zdążyłaś się jeszcze przyzwyczaić do latania ikranem.

***

–[T.I], wstawaj.

–Hmm ? Co ?

–Już jesteśmy na miejscu.- powiedziała Kiri.- Możesz już wstawać.

–Tak szybko to minęło ?.- zapytałaś zdziwiona.

–Całą drogę przespałaś.

–Naprawdę ? Oh…

–Co powiesz na małe rozprostowanie nóg ? Chodź.- Neteyam pomógł ci zejść z ikrana i oboje poszliście w pewnej miejsce.
Spodziewałaś się, jakie to miejsce.

To była Eywa. Tak bardzo tęskniłaś za tym widokiem, że aż łza ci poleciała.

–Tak mocno tęskniłam...

–Ja również.

Oboje poszliście w jej stronę. Chłopak cały czas trzymał twoją rękę, do momentu, w którym cię podniósł.

–Nie musiałeś.- powiedziałaś, biorąc w ręcę kilka pnączy. Przyłożyłaś je sobie do twarzy. Były ciepłe.

–Lubię sprawiać, że się uśmiechasz.

Spojrzałaś na niego z góry. Przybliżyłaś się do jego twarzy, na co chłopak również tak zrobił. Nie wiedziałaś, co tobą kieruje, ale podobało ci się to.
Kiedy wasze twarze dzieliło milimetry, wpiłaś się w usta chłopaka. To było dziwne, może, ale nie obchodziło cię to. Delikatnie poruszałaś ustami, na co chłopak kilka razy westchnął z rozkoszy.

Kiedy zabrakło wam powietrza, odsunęliście się od siebie.

–Neteyam...jestem gotowa.

–Na co ?.- zapytał, nie rozumiejąc o co ci chodzi.

–Chce stać się na'vi.

***

Nie byłam pewna czy to dobry pomysł. Przez chwilę miałam wachania, czy aby na pewno dam radę przenieść swój umysł do na'vi, którego dla mnie zaprojektowano.
Jednak moją nadzieją był Neteyam.
Dla niego zrobiłabym wszystko i wiem, że również wszystko zrobiłby dla mnie.

Rytuał nie trwał długo. Mo'at, jako profesjonalistka w tych "rzeczach" wiedziała co robi.
Chyba.

Miałam obawy co do mojej krwi. Max zapewnił mnie jednak, że są szanse na 90 procent jeżeli chodzi o zachowalność właściwości mojej krwi, a moje ciało zostanie przechowane.

Byłam w dobrych rękach.

–Witaj, [T.I].

I tak oto powstałam.
Jako na'vi.

–Witamy na Pandorze. W twoim domu.

Mój dom.
Pandora.
Rodzina Sully.
To mój dom.

Odnalazłam go.

Płaczecie ?
Bo ja chyba tak...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro