Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

C H A P T E R T W E L V E

Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę.
Nie zwracajcie uwagi ;)

I nie zabijcie. Kocham was.

- O jejku, czy właśnie ty, Wielka [T.I] boi się broni ?.- zawtórował.- Nie, nie mam zamiaru w ciebie strzelić, ale nawet gdyby...to co by Ci się stało ? Przecież twoja krew ulecza wszelkie rany.

- Moje, szczególnie ostrzałowe niekoniecznie.- sprostowałaś, ale nagle ogarnęła cię panika.- W takim razie po co ci ten pistolet?.

- Nie martw się już o to.- podniósł agresywnie pistolet w twoją stronę, ale ty byłaś szybsza. Zrobiłaś unik tak, aby upaść na Aonung'a i wyrwać mu pistolet. O dziwo, bez większej trudności. Nagle pistolet trzelił, ale na szczęście w żadne z was.

- Pomocy! [T.I], PRZESTAŃ!.- zaczął krzyczeć.

Teraz już zrozumiałaś o co chodzi. To była pułapka.
Znajomi Aonung'a wyszli zza krzaków uśmiechnięci od ucha do ucha.

- Teraz nikt ci nie uwierzy.- uśmiechnął się przebiegle.

- Nie bądź taki pewny, idioto.

Zza krzaków wyszła Kiri, która z ciętą miną szła w waszą stronę.
Nie tylko ona. Już po chwili wszyscy zgromadzieni Metkayina i rodzina Sully przyszła zobaczyć co to za strzał i krzyki.

- Ten demon chciał mnie zabić!.- wykrzyczał.

- Nie prawda!.- Kiri stanęła w twojej obronie.

- Wiedziałem, że tak to się skończy.- wódz klanu Metkayina wraz z Ronal spojrzeli na ciebie z lękiem i gniewem.- Nie mogę w to uwierzyć, że pomimo tego, jak cię potraktowaliśmy, ty nas zdradziłaś.

- Mówię, że to nie prawda!.- krzyknęłaś bliska płaczu.- Neteyam...

Spojrzałaś na niego z bólem, ale...biła od niego obojętność. Czy on...serio ci nie ufał. Pokręcił głową na boki i zaczął odchodzić. Nie chciałaś tego, dlatego pobiegłaś w jego stronę, ale zostałaś złapana przez Na'vi.

- Neteyam!.- krzyknęłaś.

On stanął i powoli się do ciebie odwrócił.

- Dlaczego mi nie wierzysz ? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy ? Serio ?.- zaczęłaś płakać.

- Nie bądź naiwny!.- dodałaś.

- Byłem naiwny, ale z uczuciami co do ciebie.- powiedział równie blisko płaczu jak ty.- Cholera, czemu ?!.

- Manipuluje wami!.- krzyknęła Kiri.- A ty bracie, zastanów się. Stajesz po stronie chłopaka, który nienawidzi twojej ukochanej.- Kiri ewidentnie nie szczędziła jadu w głosie.

- Myślicie, że ja serio z nimi współpracuje?! Boże! Ja tam umierałam! Oni mnie bili! Traktowali jak śmiecia!.- wykrzyczałaś mu prosto w twarz.- Gdybym wiedziała, że będziesz mnie czas mnie podejrzewać, nigdy, ale to przenigdy bym z tobą nie uciekła.- syknęłaś.

-[T.I]...

Spojrzałaś na Kiri, która upadła.
Ty zaraz po niej.

~

Obudziłaś przywiązana do pnia. Chciałaś się uwolnić, ale nie mogłaś. Poczułaś potworny ból głowy.

[T.I], POMÓŻ!

Podniosłaś głowę.
Zaraz.
To się właśnie dzieje w twojej głowie.

RATUJ NAS!

Potrząsnęłaś głową. Głos Kiri, gdzie ona mogła być?!.
Wtedy ujrzałaś statek. W żyłach czułaś narastający strach, a jednocześnie adrenalinę.

- Oni właśnie chcą ciebie.

Spojrzałaś na Jake'a.

- Wierzycie mi ?.- zapytałaś.- Kto jak kto, ale wy powinniście.

- Wierzyliśmy ci od samego początku.- Neytiri zaczęła cię rozplątywać.- Jedziesz z nami, Jake, ty nie masz nic do gadania.

- Możemy pojechać helikopterem.- uśmiechnęłaś się zadziornie.

- Zbyt ryzykowne.- stwierdził.- Musimy ich zaskoczyć, z wody.

- Ale...

- Spokojnie, nic ci się nie stanie.- Neytiri złapała cię za rękę i razem pobiegliście w stronę wody, gdzie czekał na was Ślizgan.- Jake, Pilnuj jej. Ja lecę ikranem.

- Oczywiście. -Jake posadził cię przed sobą.- Myślę, że Ci się przyda.- podał ci broń.

- Dziękuję.- odsapnęłaś.

- Teraz się trzymaj, może być nieprzyjemnie.

I było. Ślizgacz nie był przyzwyczajony do ludzi.
Jake go szybko uspokoił i razem znaleźliście się pod wodą.

Byliście blisko statku.
Spojrzałaś na Jake'a, który kiwnął do ciebie, że w tym momencie masz uważać.
Wyskoczyłaś z wody robiąc salto i padając na równe nogi. Podniosłaś głowę i spojrzałaś z mordem w oczach na porucznika Milesa.

- Zostaw ich!.- wycelowałaś w niego bronią.

- Tak się zastanawiałem...gdzie podziała się córka niejakiej Trudy Chacon.- zaśmiał się.- Jakież to musiało być smutne, dziecko znalezione wśród stada Thanatorów, przy Eywie. Twój los był marny, dziecko.

- Był marny od chwili, kiedy mnie zabraliście i wykorzystywaliście.- warknęłaś.- A moja mama by żyła, gdyby...

- Gdyby nie ta banda dzikusów!.

Wystrzeliłaś. Nie trafiłaś, ale za to się zamknął.

- Gdyby nie takie demony, jak ty.- powiedziałaś szeptem.- Wiesz...po części do nich należę, skoro znaleźliście mnie przy Eywie...która sprawiła, że żyję.- Uśmiechnęłaś się i zardłowo zaczęłaś się śmiać.- Cholera jasna.

- Zostawimy ich, kiedy ty oddasz się w nasze ręcę. Inaczej będę musiał użyć broni.

- Cudownie, lubię się bawić. Marzę o tańcu z diabłem.

Ja...uciekam.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!
Miłego dnia/nocy!❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro