Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

C H A P T E R N I N E

Z góry przepraszam za wszelkie błędy ortograficzne, literówki czy korektę.
Nie zwracajcie na to uwagi ;)

Przez płacz nie spałaś całą noc. Dopiero, kiedy zaczęło wschodzić słońce zrozumiałaś, jak bardzo jesteś zmęczona. Czułaś się, jakby ktoś cię najpierw pobił, potem zjadł i wypluł.
Bawiłaś się bronią swojej matki. Oglądałaś ją z każdej strony dokładnie po kilka razy.

- Wyglądasz źle.

Twoją uwagę przykuł Lo'ak, który usiadł obok ciebie na korze.

- Dziękuje za uroczy komplement w moją stronę.- sarknęłaś.

- Musimy porozmawiać...

- Lo'ak, bez urazy, ale nie czuję się na siłach, aby rozmawiać z kimkolwiek.- przerwałaś mu bo wiesz, o czym on chce rozmawiać.
A właściwie o kim.

- No właśnie myślę, że teraz jest idealny moment na rozmowę.- obrócił cię w swoją stronę.- Słyszałem o waszej kłótni.

- Skąd ?.- ożywiłaś się.

- Tuk i Kiri akurat tędy przechodziły i...jakoś tak wyszło, że mi powiedziały.- wyglądał na zadowolonego.- Słuchaj, to, że nie jesteś Na'vi, nie znaczy, że wasza miłość jest od razu przekreślana.

- Skąd takie pozytywne myślenie ?.- mruknęłaś.

- Zapomniałaś, jak mój ojciec został Na'vi ?.

Faktycznie. Nie pomyślałaś o tym. Miał go tylko kontrolować a koniec końców został jednym z nich.

- To jednak nie zmienia faktu, że nigdy nie będę taka jak wy.

- To znaczy?.- dopytywał.

- To znaczy, że nikt mnie nie zaakceptuje. Będę w ich oczach wrogiem, który chce zniszczyć planetę, tak jak kilkanaście lat temu.

- Może to zabrzmi dość codziennie, ale najważniejsze jest to, co TY sama myślisz o sobie. Jeżeli ktoś będzie uważał o tobie inaczej, to jego problem. Pamiętaj również, że Neteyam będzie cię kochać nie ważne, czy będziesz jedną z nas czy człowiekiem.- uśmiechnął się i zaczął tarmosić ci włosy.

- Lo'ak!.- warknęłaś.

- Przepraszam, ale wyglądałaś tak słodko, że musiałem coś Ci zrobić.

- Ha, ha, ha.- wstałaś.- Jakie plany na dzisiaj ?.

- Planujemy popłynąć do drzewa dusz. Płyniesz z nami ?.

Spojrzałaś się na niego jak na debila.

- A no tak, przepraszam.

- Nic się nie stało, ja pewnie znowu spędzę dzień samotnie.- uśmiechnęłaś się blado.- I pewnie kogoś uratuje.

~

Mimo tego, że byłaś zmęczona jak diabli, to jednak nie chciałaś iść spać. Ciągle myślałaś o rozmowie z młodym Sully.
Bałaś się tylko, że Neteyam już nigdy ci nie wybaczy.
W tym właśnie tkwił problem.

- [T.I].

Głos wodza Tonowari był jak zwykle mrożący krew w żyłach.

- Tak, wodzu ?.

- Czy mogłabyś na chwilę pójść ze mną ?.- zapytał.

- Oczywiście.- poszłaś za nim.- Czy...zrobiłam coś nie tak ? Znaczy...zepsułam przyjęcie, wiem...

- Umiesz być cicho ?.

Nie.

- Tak, przepraszam.

- Wraz z moją żoną pomyśleliśmy o tym, abyś mogła nauczyć się strzelać z tej...broni.- wskazał na twoją kieszeń.- Toruk Makto zapewnił mnie, że nic złego nam się nie stanie. Prawda ?.

- Oczywiście.- skłoniłaś się.

- W takim razie ćwicz, jesteśmy niedaleko wioski, więc wszelkie zagrożenie będziesz słyszała, prawda ?.

- Tak, dziękuję bardzo.

Zostałaś sama, więc nie pozostało ci nic innego jak ćwiczenia.
Na pieniu leżały dodatkowe naboje, których...jeszcze nie nauczyłaś się wkładać. Chyba nie może być tak źle.

Wyobraziłaś sobie, że te drzewa to pułkownik Miles. Zmrużyłaś oczy i wystrzeliłaś. Trafiłaś w idealnie narysowane koło.

Zrobiłaś tak z pozostałymi pniami. Wszystkie idealnie trafione.
Minęło dość sporo czasu, więc napełniłaś broń do pełna i poszłaś do wioski.

- Mamo! Tato!.

Głos płaczącej Tuk. Czułaś, że coś się dzieje.
Zaczęłaś biec w stronę jej płaczu.
Neteyam właśnie trzymał Kiri, która...nieprzytomna.

- Co się dzieje ?!.- spytałaś Tuk.

- Połączyła się z Eywą, później...- odpowiedziała Tsireya.

- Połóżcie ją.- rozkazałaś. Netyam widząc twoją panikę zrobił to, co kazałaś.- Tuk, pobiegnij po kogoś.

Naszyjnik twojej mamy był na tyle ostry, że dał radę przeciąć skórę.
Wzięłaś go i przejechałaś po skórze. Krople krwi zamieniły się w wodospad, który spływał do gardła Kiri. Położyłaś jej głowę na swoich kolanach. W tym samym czasie przybiegła Rodzina Sully oraz Wódz i Ronal.
Kiri się powoli budziła ze śpiączki. Odetchnęłaś z ulgą.
Neytiri złapała za rękę dziewczyny i zaczęła płakać.
Wszyscy zaczęli.
Uśmiechnęłaś się na ten piękny widok. Neytiri była idealną matką i nic tego nie zmieni.

- Dziękuję.- Kiri zdobyła się na słaby uśmiech.- Po raz kolejny mnie ratujesz.

- Przyjaciół nie zostawia się w potrzebie.- wstałaś.- Muszę wyjść.

- [T.I], twój nos!.- Tsireya podeszla do ciebie i złapała za twoją twarz.

- Co?.- dotknęłaś swojej części ciała, ale poczułaś coś mokrego. Krew.

- Neytiri, wezwij Norma.

Znowu to samo.

Znowu byłaś przy Eywie.

Bałam się o swoje życie, więc wstawiam drugi rozdział.
Strach zasnąć po prostu.
Mam nadzieję, że wam się rozdział podobał!
Miłego dnia/nocy!❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro