rozdział 19
Od autora: Dziś skończyło się 2Moons 2, mogę jedynie czekać na sezon 3, czytając w międzyczasie raz jeszcze książkę i różne fanfiction. Potrzebuję więcej ForthBeam i MingKit.
I jeszcze widziałam teaser "Why R U". Saint jest taki uroczy. Nie wiem jak tego uda mi się doczekać.
Kiedy odszedłem z domu, nikt nie pożegnał. Tak ściślej mówiąc, to uciekłem i nikt nie wiedział, że powinien mnie pożegnać. Rano mama uderzyła mnie w głowę przy śniadaniu, bo nie chciałem szukać pracy. Obiecałem Andrea posadzić z nią kwiaty w ogródku. Wysłałem Asha na korepetycję z matmy. Zjadłem nawet serek Alex. To był całkiem zwykły dzień.
— Hej, hej, czemu ryczysz? — pytam, unosząc brew i wyciągając rękę, żeby zakryć twarzy Andrea jej włosami. — Nie umieram.
To byłaby wielka strata dla świata, gdybym umarł.
— Eee.... Bracie... — wydostaje się jedynie z jej delikatnych usteczek.
Marnuję taką piękną twarz tymi łzami. Po mnie z całego rodzeństwa jest najładniejsza. Jak się postara znajdzie sobie dobrego sponsora w przyszłości.
— Zdenerwujesz brata, jak nie przestaniesz — Alex kładzie dłoń na jej plecach, chcąc ją uspokoić.
— Eee... Przepraszam... — wydusza z siebie Andrea między szlochem.
Wzdrygam się i do niej nie zbliżam. Jeszcze ubrudziłaby mnie swoimi smarkami. Fuj. Dzisiaj po raz ostatni ubrałem bluzę i dresy mojej matki.
— To nic — zapewniam, zatrzymując wzrok na matce, która patrzy na wszystko, tylko nie na mnie.
Gdybym jej nie znał, mógłbym pomyśleć, że czuje się zawstydzona. Nie ma szans.
— Nie zapomnij dać Matthew prezentów — oznajmia Lorna, kładąc dłoń na biodrze Daniela. — Pozdrów go. I powiedz, że nasz dom zawsze jest dla niego otwarty.
Przygotowała dla dwie torby. Nie muszę przypominać, że ja nic nie dostałem.
— Odżywiaj się dobrze i dbaj o słoneczko — tata zbliża się do mnie i obejmuje mocno. — Napisz czasami. Nie bij się bez powodu. Kładź się spać przed trzecią. Przeklinaj trochę mniej. Opiekuj się Matthew. Nie zapomnij zaprosić nas na ślub.
— Tato...
Dusi mnie.
— Wróć jeszcze. Kocham cię. Jestem z ciebie taki dumny — stwierdza Daniel, odsuwając się ode mnie i lustrując wzrokiem.
Widocznie musi w swoim umyśle wyryć obraz szczupłego mnie. Chyba też potrzebuję, bo jak przytyję, własnoręcznie pozbędę się luster z naszego domu.
Ashley podchodzi do mnie jako kolejny, przytula i szepcze do ucha:
— Kocham cię, bracie.
Spojrzenie Lorny mówi, zabiję cię, jeśli się odsuniesz. Dlatego niechętnie kładę ręce na jego plecach i mówię delikatnym głosem:
— Też was kocham.
*****
Nie ma to, jak być na swoich śmieciach.
Wchodzę do mieszkania, zamykając drzwi tuż przed nosem Cassa. Zrzucam niedbale buty. W momencie, gdy idę do salonu, żeby rozłożyć się na mojej czerwonej kanapie, wyciągam telefon i piszę wiadomość do Matthew: "40 minut".
Chciałbym dać mu 5, ale niestety to awykonalne. Ech. Może powinien się przeprowadzić do mnie. Cassa wyślę do Nicka. Możemy zabawić się w ten program "zamiana żon". Przydałoby mi się od swojej odpocząć.
— Alan...
— Jeść — rozkazuję, gdy Cass wchodzi do kuchni, trzymając w dłoniach dwie torby.
Po co tyle tego zawiózł, skoro ciuchy mojej matki są takie wygodne. Muszę ją zapytać, w którym lumpeksie robi zakupy.
— Masz na coś szczególną ochotę? Zrobię dla ciebie wszystko.
Za tym nie tęskniłem.
— To, czemu jeszcze nie skoczyłeś z mostu? — pytam niewinnie, włączając telewizor.
Chyba obejrzę sobie jakąś chińską dramę na Netflixie. Może Love O2O po raz 4. Zheng Shuang jest jednym z moich idealnych typów, których Cass nie potrafi nawet znienawidzić.
— Bo mieszkanie należy do mnie, to ja zarabiam, nosisz moje dziecko — Cass mówi szorstkie słowa miłym głosem, to nowy poziom prób bycia niemiłym. — To ja grzeję ci łóżko — dodaje odrobinę zarumieniony.
Tak się składa, że rzadko śpię w łóżku, a jak już w nim śpię, to kładę się szybciej, bo Cass zrobił parę razy rzeczy właściwie w swoim życiu i mamy telewizor w sypialni.
— Dziecko nie musi być twoje.
Jest jego. Są tylko trzy osoby, z którymi mógłbym go zdradzić. Wszystkie są zajęte i niezainteresowane, dwie z nich w dodatku są omegami.
— Alan, wiesz, że to musi być moje dziecko — odpowiada, starając się brzmieć pewnie.
Po co, wiem, że w środku trzęsie się, bo zaczął się zastanawiać, czy to naprawdę może nie być jego dziecko.
— Pff — kładę się wygodnie na kanapie, jest taka wygodna. — Zamów pizzę. Tą, co zawsze. Za pół godziny będzie Matthew i ten chuj.
Nie, żebym go zapraszał, ale na pewno się pojawi. Nick nie przepuści okazji, żeby się ze mnie pośmiać.
— Stęskniłeś się? — Cass siada obok mnie, kopię go w bok. — Matthew i Nick bardzo się o ciebie martwili.
Pewnie też chce sobie popatrzeć na Zheng Shuang i Yang Yanga. Niech sobie znajdzie inną parę do uwielbiana albo znajdzie sposób na przyspieszenie czasu, bo chcę już następną dramę z nimi.
Wtedy może go pokocham.
— Oczywiste, że moja omega będzie się o mnie martwić — mówię, jakby to była najoczywistsza prawda.
Zerkam na twarz Cassa. Już na to go nie rusza, naprawdę nie ma już dla niego ratunku. Upadł dla mojej zajebistości.
— I chcę 3 cole — zmieniam temat.
Wszystkie dla mnie. Będę mógł wtedy na oczach Nicka przeżyć pośredni pocałunek z Matthew.
— Dopóki cię to uszczęśliwia.
Zakrywam swoje usta i powstrzymuję przepełniony bólem szloch. Właśnie na telewizorze leci piosenka początkowa. Czemu on wciąż tu jest i mówi te rzeczy, przez które tracę ochotę żyć?
— Myślałem, że wyzdrowiałeś — zauważam bezsilnie. — Masz nawrót.
Alfa uśmiecha się delikatnie. Wyciąga rękę w moją stronę.
— Twój tata powiedział mi, że lubisz ludzi, którzy się nie poddają.
— Lubię — przyznaję. — Ale nie lubię ciebie.
Niestety nie zraniłem jego uczuć i nie złamałem jego serca, bo kontynuował:
— Ale na pewno nie lubisz mnie mniej. Tak długo już jesteśmy razem.
Niecałe 2 lata. To niewiele. Matthew znam 15.
Mam 20 lat.
— Masz ładne oczy. I jesteś całkiem lojalny — przyznaję niechętnie.
Weiwei właśnie skopała tyłek potworowi. Przypomniało mi się, których momentów dramy nie lubię.
— Tylko tyle? — Cass brzmi na zawiedzionego.
Powinien powiedzieć: "aż tyle".
— Masz pieniądze — ciągnę dalej, starając się coś na szybko wymyślić. — Moja mama cię nie zabiła, mimo że miała to zrobić.
— Co... — alfa otwiera szeroko usta.
Chyba nie powinienem mu o tym wspominać.
— Po prostu jak zacznę cię lubić, ci powiem.
Przecież nie będę tego przed nim ukrywał. Nie jestem ciotą. Zawsze walę prosto z mostu.
— Dobrze — alfa kiwa głową. — To i tak lepsze niż żebym miał być ci obojętny — trudno jest być obojętny, gdy przeszkadzasz mi w oglądaniu. — A gdybym zniknął tak jak ty, szukałbyś mnie?
— Nie.
W jednym momencie twarz Cassa szarzeje. O, udało mi się zranić jego uczucia.
— Taka ciota jak ty nie ucieknie i nikt nie będzie chciał jej porwać — dokańczam, raz jeszcze kopiąc go w bok.
Co z moją pizzą.
Cass za to się śmieje. Marszczę brwi.
— Kocham cię, Alan.
W jednym momencie zmienia swoją pozycję i teraz leży na moim brzuchu.
— Pani Nocy, ratuj mnie od tego idioty — wycedzam.
Zacznę w ciebie wierzyć, jak to zrobisz — dodaję w myślach.
— Kocham cię — powtarza alf, mocniej się we mnie wtulając. — Tak się cieszę, że zgodziłeś się mnie poślubić.
— Czemu nagle z tym wyskakujesz? — ale ma timing, zaraz Zheshui powie Weiwei o rozwodzie. — Poza tym to ja ci się oświadczyłem — przypominam.
Na pewno nie mówiłem żadnego "tak".
— Och.
— Nie ochuj mi. To ja powiedziałem niemo, że zostajesz moją żoną.
Nawet się go nie spytałem, a jak prawdziwy mężczyzna, postawiłem go przed faktem dokonanym.
— Żoną?
Patrzy na mnie niepewnie swoimi zielonymi oczami. Serio są całkiem ładne.
— Coś nie tak? — pytam odrobinę zezłoszczony. — Nie chcesz być moją żoną?
— Chcę! Chcę — zapewnia mnie szybko, zmartwiony tym, że mógłbym się wycofać. — Ale dlaczego żoną?
— Bo będziesz zajmował się dzieckiem, domem i zaspokajał mnie w łóżku.
Zabiłbym tego, który by do mnie tak powiedział.
— Och, czyli zatrzymujemy naszego szkraba?
Zakrywam swoją twarz poduszką. Czy mój narzeczony zawsze był taki durny? Dlaczego dopiero teraz tak mi się to rzuca w oczy?
— Kurwa, Cass, skupiłeś się na złej części.
Cass nie przejmując się, ociera się swoim policzkiem o mój brzuch. Niech zabiera te skażone głupotą ciało, bo jeszcze przejdzie na moje dziecko.
— Nasza urocza Meredith.
Co z moją pizzą.
— Kto powiedział, że nazwiemy tak to gówno?
— Ty.
To na pewno byłem ja. Tak jak na pewno Zhenshui jest pechowy. Zostawił tą Weiwei.
— Żeby moja matka mnie udusiła na miejscu? Po moim trupie!
W sumie wieczorem mogę obejrzeć The Legends. Długo się za to zabieram.
— To jak Alan...
— Nazwiemy je Alan Junior — przerywam mu.
— Nie, Alan...
Wkurwiający.
— Jestem głodny! — krzyczę, odpychając go. — Dzwoń po pizzę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro