Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 7

jeśli ci się podoba, nie zapomnij dać gwiazdki! to dla mnie duża motywacja :)

Nie mam pojęcia, jak stało się TO i kto TO zrobił. Po prostu wszedłem do samochodu, przekręciłem kluczyk, nacisnąłem nogą jeden z tych przycisków na dole i auto samo uderzyło w szczęśliwą jabłonkę Cassa.

Zacznijmy od tego, kto zostawia kluczyki w samochodzie, w swoim Porsche. W ogóle czemu on ma te głupie Porshe, gdy nie kupił jeszcze łóżka do mojego pokoju. Ma coś z głową, jeśli myśli, że będę całe życie dzielił nim sypialnię. No i przecież ja nawet nie mam prawa jazdy, czemu zostawił mnie w tym pieprzonym samochodzie.

— Alan, czemu ty zawsze robisz takie rzeczy?

Poprawiam się wygodnie na kanapie. Zakładam nogę na nogę. Patrzę na Asha, którego blond włosy trochę podrosły i sięgają mu już za uszy. Ubrał na siebie brzydki żółty sweter i białe spodnie, i jeszcze pomalował usta różowym błyszczykiem. Jest większą ciotą niż zwykle.

— Jakie? — udaję zdziwionego, dobrze wiem, że ciągle robię jakieś głupoty. — Nic nie zrobiłem — unoszę dłoń. — Przysięgam na życie mojego przyszłego dziecka.

Chyba zabrzmiałem jak chuj. Mam to w dupie. Kurwa, powinienem lepiej dobierać słowa. I chyba jeszcze im nie powiedziałem, że jestem w ciąży.

— To, co tu robisz? — Ash krzyżuje ręce na piersi i patrzy na mnie, unosząc brew. — I to z niczym.

Rzeczywiście, nie miałem przy sobie praktycznie nic — żadnych ubrań, kosmetyków, dokumentów, a jedynie 2 kondomy, 15 dolarów, pół gumy i rozładowany telefon.

— Chciałem was odwiedzić, ale zapomniałem torby — kłamię, rozglądając się po suficie.

Nie ma żadnych plam.

— Raczej zwiałeś, jak stałeś w momencie, gdy dotarło do ciebie, że tym razem Cass może cię zabić.

Intuicja Asha była niesamowita, nic mu jeszcze nie powiedziałem, co zaszło, a i tak wie wszystko. Może powinien zgłosić się do Genialnych umysłów czy innego talent show.

— To nie ma znaczenia — wzruszam ramionami. — Od dziś wracam do domu.

Swoją drogą Cass wcale by mnie nie zabił, bo noszę jego dziecko, ale miałby zawiedzioną minę. Kiedy tak na ciebie się gapi, jakbyś zdradził jego zaufanie, to najgorsze tortury. Kiedy sprzedałem pierwszą płytę Joeya z jego podpisem przypadkowej pani, tak na mnie spojrzał. Okazało się, że była warta paręnaście tysięcy, ja dostałem za nią 200 dolców i to jeszcze, dlatego, że powiedziała, że miałaby wyrzuty sumienia, gdyby wzięła ją za 20. 

— Żartujesz? — Ashley nachyla się de mną i pstryka mnie w czoło, mlaskam. — To chyba będziesz spać na kanapie, bo Andrea zajęła twój pokój.

Wzdrygam się. Nasza kanapa była najgorsza. Po nocy na niej masz wrażenie, że połamałeś sobie wszystkie kości. Serio. Nie kłamię.

— Jestem w ciąży — oznajmiam, przerażony wizją bycia traktowanym jak gość.

Ashley przez chwilę patrzy na mnie chłodno, po czym śmieje się krótko. To niemiłe.

— Niezła próba — stwierdza, zasłaniając dłonią usta, żeby jak najmniej było słychać jego chichot.

To naprawdę fajne otrzymywać wsparcie od swojej rodziny.

— Nie. Nie. Ja serio — podkreślam to słowo — jestem w ciąży.

Przez chwilę patrzymy sobie w oczy z Ashem. Jako jedyny z rodzeństwa mam niebieskie oczy jak moja matka. Wszyscy posiadają złote po ojcu. Z tego powodu matka wcale nie kocha mnie mocniej.

— Ty — Ashley wskazuje na mnie palcem, zaczyna wpatrywać się w mój brzuch — jesteś w ciąży?

— Nom — mamrocze, zasłaniając swój brzuch rękoma.

Może to coś nie życzy sobie, żeby ktoś patrzył na nie tak natarczywie. A z pewnością ja sobie tego nie życzę.

— O matko! — krzyczy Ashley piskliwie, a ja przygryzam wargę, krzywiąc się. — Mamo, wstawaj! — Ashley szybko podbiega do drzwi od sypialni rodziców, ja o wiele wolniej idę za nim. — Mamo! Tato! — puka w nie jak wariat — Alan wrócił! Alan wrócił!

Mama go zajebie. Mama go zajebie — nucę w głowie. Poważnieje, gdy po paru minutach drzwi się otwierają, a w nich staje kobieta o długich, poczochranych blond włosach w za dużej koszulce z napisem: "kocham moją omegę" i bieliźnie. Na 100% przeszkodził im w mizianiu się i to w niedzielę, ich wspólny dzień.

— Ash, twój tata jest zmęczony — głos Lorny Goodall tnie powietrze niczym sopel lodu, przechodzą mnie dreszcze od tego zimna. — Wywal tego bachora — patrzy na mnie jak na śmiecia — na ganek i daj miskę z jedzeniem. I może koc, żeby nie zmarzł.

Minął już chyba rok, od kiedy ostatni raz widziałem swoją matkę, wciąż mnie nienawidzi.

— Mamo — Ashley nie przejmuje się, oczy wciąż mu błyszczą. — On jest w ciąży.

— I? — Lorna wzrusza ramionami. — Przerabiałam z nim lekcję o antykoncepcji — czerwienieje na twarzy, przypominając ją sobie. — Niech nie próbuje zwalać winy na mnie — ma już wracać do swojego pokoju, ale nagle chyba ją olśniewa. — Ale daj mu dwa koce.

Uśmiecha się. Chyba myśli, że wniosła się ponad nienawiść i zachowała jak matka. Zbyt bardzo boję się z nią kłócić.

— Lorna — do moich uszu dobiega głos mojego ojca z wewnątrz pokoju.

Brzmi na zaspanego i zmęczonego. Może bawili się całą noc. Nie mogę pojąć, jak wytrzymał z moją matką ponad 20 lat.

— Nic się nie dzieje, kochanie — krzyczy Lorna. — Już wracam.

Ashley tupie nogą zniecierpliwiony. Uśmiecham się. Nie przywyknął do ignorowania go.

— Tato! — mlaszczę ze złości, nie chce odpuścić. — Alan jest w ciąży!

— Ash — Lorna ściąga brwi. — Wiesz jak zajść za skórę mamusi.

Chwilę później drzwi za nią się zatrzaskują. Musi być wściekła. Nici z porannego seksu. Spoglądam na Asha, który wygląda na zadowolonego z siebie. Pewnie urządzą mi przyjęcie. "Szczęśliwego zaciążenia" czy coś. Ciekawe, jakie będą mieli miny, gdy im powiem, że gówniaka nazwę "Meredith". Pewnie takie jak Cass. "Myślałeś o naszym dziecku."

— Tak się cieszę — oświadcza Ashley, wtulając się nagle we mnie. — Będę wujkiem. Obiecuję zająć się dobrze tym słoneczkiem.

Często członków naszej rodziny nazywa się słoneczkami z powodu naszych blond włosów i złotych lub niebieskich oczu. 

— A co jeśli będzie miał włosy po Cassie? I w ogóle będzie wyglądał jak on? — odpycham od siebie brata.

Za bardzo się spoufala. To nie tak, że łączą nas jakieś głębokie więzi.

— To będziesz musiał zrobić sobie kolejne dziecko — śmieje się perliście Ashley.

No. Chyba. Nie.

— Alan! — drzwi nagle się otwierają, a ja cofam się o krok ze strachu. — Jak dobrze, że wróciłeś.

Ojciec rzuca się, żeby mnie przytulić i poklepać po plecach.

— Hej, tato — mamroczę, starając się uśmiechać, bo matka zabija mnie wzrokiem.

— Cześć, bachorze — wycedza.

Jak golem. Jeśli ona niby mnie kocha, to ja kocham Casa. A nie kocham.

I chyba golemy nie gadają.

— Hej, kochana mamo...

Ojciec odsuwa się ode mnie i patrzy na mnie tymi samymi oczami, i z tym samym zachwytem co Ashley.

— Nie widzieliśmy się pół roku. Co u Cassa?

Serio, tata. Nie widzieliśmy się pół roku, jestem w ciąży, a ty pytasz o tego pierdolonego gwałciciela?

— Kto to Cass? — wtrąca się Lorna.

Serio, mama. Nie dość, że masz mnie w dupie, odkąd się wyprowadziłem, to nawet nie wiesz, że zjebałem sobie życie i jak nigdy potrzebuję twojego wsparcia.

— To jego bratnia dusza — mówi Daniel, podchodząc do Lorny i przytulając się do jej ramienia. — Mówiłem ci.

Lorna wzrusza ramionami. W końcu nie, żeby ją to obchodziło.

— Nie wierzę, że jest moim synem — prycha, prawie zabolało. — Najpierw nie poszedł na studia — chyba do końca życia mi tego nie zapomni — potem wyjechał, Pani Nocy wie gdzie, zrobił sobie parę, z nie wiadomo kim — z nadzianym Cassem, mamo — a teraz jeszcze dał se zrobić dzieciaka.

— Wcale tego nie chciałem! — krzyczę, nie mogąc uwierzyć, że myśli, że tego wszystkiego chciałem. — On mnie zgwałcił i nie dał mi wziąć tabletek przed rują!

O kurwa, chyba Cass nie powinien się już tu pokazywać.

— A to sukinsyn! Gdzie on jest? — moja omega drży ze strachu o Cassa, właściwa reakcja. — Gdzie?

Przełykam z trudem ślinę, próbując jakoś znieść rozjuszone spojrzenie mojej mamy. Jednocześnie szukam wsparcia w tacie i Ashu, którzy jednak stają cicho, wiedząc, że mamie nie warto przemawiać do rozsądku. Nie teraz.

— Właśnie go rzu-ciłem — dukam. — I rozbiłem auto — dodaję, wiedząc, że ją to ucieszy.

— Dobry synek — stwierdza chłodno Lorna i na pewno nieszczerze.

Krzywię się, gdy kładzie dłoń na moich włosach i niedelikatnie je przeczesuje, zahaczając paznokciami o moją skórę. Wciąż mnie nienawidzi.

— Ashley — Ash pokiwał głową, przekazując, że słucha. — Zmieniłam zdanie. Położymy go w salonie.

Miałem już krzyknąć: "nie", ale jedno jej mordercze spojrzenie powstrzymało mnie.

Moja mama jest wariatką. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro