Rozdział 24
od autora: chce was zapewnić, że to ff nie umarło, to ja miałam długiego doła i myślałam, że wszystko będzie już dobrze, a moja wychowawczyni musiała to zepsuć dzisiaj jednym zdaniem, mimo to wracam, bo muszę się czymś zajmować, żeby o niej nie myśleć, ostrzegam, że trochę przyspieszę akcję (ten rozdział to w sumie zapychacz czasu lol), czyli w najbliższych paru rozdziałach pojawi się nowy bohater, uprzykrzający życie Alanowi :)
Dzisiaj składaliśmy łóżeczko do pokoju naszego bachora. Parę dni temu pomalowaliśmy pokój, a raczej ja pomalowałem, bo Cass robił pieprzone zacieki, więc go wypierdoliłem do meblowego. Dobrze na tym wyszliśmy, tak myślę, bo nie oszczędzał i kupił temu bachorowi wszystko, co przyda mu się w pierwszych miesiącach życia. W sumie nie tak wiele.
Przegadaliśmy też, gdzie będzie stać łóżko. Na pewno nie w naszej sypialni. Jak tylko pozbieram się emocjonalnie po porodzie, postanowiłem, że znajdę sobie pracę. Muszę się dobrze wysypiać.
Może wezmę sobie pracę Cassa. On będzie miał wtedy inne obowiązki.
— Uroczo — szczebiocze mój narzeczony, przyglądając się już prawie gotowemu pokoiku.
Ściany są na zmianę żółte i granatowe. Meble są jasne. Fotel przy łóżeczku jest czerwony i nie pasuję do naszej już, i tak niedopasowanej sypialni bachora, ale chciałem mieć dobry powód, żeby nigdy w życiu nie musieć w nim zasiadać.
W łóżeczko już leży od groma pluszaków. Swoją drogą ja nigdy nie miałem żadnego, on ma już 7, a jeszcze nawet się nie narodził.
Nie mam żalu. Zawsze kradłem te należące do Asha i zabijałem je.
Poza tym dzieciak może się nie narodzi, bo okaże się, że nigdy nie byłem w ciąży, tylko przytyłem, a Cass robił mnie w chuja, to znaczy prankował z tą całą Sinclair. A mój brak gorączki spowodowany jest tym, że dawał mi blokery.
Właśnie. W końcu nie miałem gorączki. Pierwszy raz od bodajże 7 lat, a może to już 8. Chyba dostałem jej jeszcze przed liceum. Nie byłem z tych, którzy późno dojrzewają. Wyszło mi to na dobrze. Umiałem ją dobrze ukrywać w liceum.
Tak myślę, że chyba wszystkie omegi tak mają, że kiedy dostają pierwszej gorączki, przeklinają swoje życie, swojego pecha, panią Nocy, bo muszą cierpieć, nawet jeśli nie zasłużyły. I z każdą kolejną gorączką to się nie zmienia, dopóki nie znajdą alfy, która nie ukoi ich bólu.
Nie chcę już nigdy dostać gorączki. I na pewno nie chcę jej przechodzić bez Cassa.
— Alan — Cass stoi przy komodzie, nad którą powiesił na razie puste ramki na zdjęcia, ma zmartwiony wzrok. — Odpłynąłeś. Coś cię niepokoi.
Kręcę głową. Już nie można nawet sobie myśleć o tym, że mój bachor musi być alfą, żeby nie mieć takich problemów. Nie grałem w chuja, gdy mówiłem, że nie mam nic przeciwko, żeby zaliczał omegi. Skoro dają siebie tak łatwo przelecieć, zasłużyły.
Ale ja kurwa nie zasłużyłem.
— Marszczysz nos — alfa podchodzi do mnie i kładzie dłoń na moim policzku, co on odpierdala. — Jesteś głodny?
— Uwierz, że nie zawsze chcę żarcia, gdy marszczę nos — wycedzam.
Co ten idiota mi insynuuje? Połowę czasu z nim marszczę nos. Kładę rękę na jego klatce piersiowej — decha — i odpycham go. Tyłek też ma taki sobie z tego, co pamiętam.
— Wracamy do roboty — stwierdzam, podchodząc do ściany i biorąc do ręki zwinięty granatowy dywan.
Rzucam go do Cassa, który z trudem go łapie. Śmieje się pod nosem, gdy ten nieporadnie odkłada go na ziemię.
— Dobrze, że znowu jesteś szczęśliwy.
— Uważaj, bo zepsujesz mi humor — ostrzegam, przyglądając się, jak rozwija dywan i układa go na środku pokoju. — Skoro Matt dostał gorączki, może zostaniemy wujkami.
— Byłoby miło.
Wcale.
Podchodzę do łóżeczka i zawieszam wzrok na niebieskiej poduszce w białe gwiazdki. Kładę dłoń na swoim brzuchu i uśmiecham się, czując kolejne kopnięcie. Rzadko się rusza, mam nadzieję, że jak już się urodzi, też będzie grzecznym dzieckiem.
Już niedługo, bachorze, pojawisz się na tym bezlitosnym świecie i obiecuję, że nie pozwolę, żeby ktoś, niebędący mną i twoją babcią cię skrzywdził.
Co to za głupia, ckliwa myśl?
Moi rodzice będę mieć już trzeciego wnuka w tak młodym wieku. Ciekawe, czy ich to nie boli. Mój tata dopiero kończy 40. Z drugiej strony to jego wina, że z własnym dziećmi się tak pospieszył. Przekazał nam nieodpowiednie wzorce.
— Jak myślisz? Alfa czy omega?
— Alfa. W rodzinie Nicka są same alfy.
Wolałby jednak omegę. Wtedy nasze dzieci mogłyby w przyszłości się ze sobą umawiać. Krótko, bo mój syn nie będzie bawił się w związki, ale wciąż odzyskałbym w przenośni na chwilę przyszłość z Mattem.
— Hmm... A w twojej?
— Same alfy.
Tak myślałem. W końcu należy do jakiejś kasty prawniczej. Aż boję się zapytać o jego ojca, skandalistę. To po matce musiał odziedziczyć uległość.
— Oprócz ciebie.
— Oprócz mni... Alan. Jestem alfą.
Chichoczę, biorąc do ręki pluszowego misia, po czym odwracam się i rzucam nim w swojego alfę. Ten nie zdąża się uchylić i dostaje prosto w twarz. Mimo to uśmiecha się dziecinnie.
— Oglądamy dzisiaj Anię? — zmieniam temat. — Stęskniłem się za Gilbertem.
I za jego brwiami.
— O co tylko poprosisz.
— A potem Merlina. To nigdy mi się nie znudzi.
To prawdopodobnie najważniejszy serial mojego życia. Mój jedyny syn dostał imię po głównym bohaterze.
Cass przytakuje mi. Jest zbyt uległy.
Rzucam w niego tym razem małą żyrafą, ale nie trafiam. Alfa podnosi ją z ziemi i oddaje mi ją ze złośliwym uśmiechem.
Łapię ją nad swoją głową i zamieram z zaskoczenia, gdy Cass w jednej sekundzie staje przede mną, i łapie w górze moje nadgarstki niczym prawdziwa alfa z filmów. Pluszak upada na ziemię, a ja nie jestem w stanie oderwać wzroku od zielonych oczu swojego ukochanego.
Pochylam się do tyłu i opieram o łóżeczko Arthura.
— Mogę cię pocałować?
Zamiast odpowiedzi całuje go w nos, żartobliwie pytając:
— Tylko pocałować?
Niestety dostaję rozczarowującą odpowiedź.
— Tylko.
— Trudno — stwierdzam, odpychając go od siebie i wychodząc z sypialni Arthura.
Kiedy zacząłem nazywać go po imieniu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro