Rozdział 14
Kiedy miałem 10 lat, sądziłem, że w przyszłości połączę się z Mattem i już na zawsze będziemy razem. Miałem zamiar traktować go nawet lepiej niż moja mama tatę. Miałem zamiar dać mu wszystko, czego by zapragnął. Mimo że mnie zbywał, rumieniąc się żywo, sądziłem, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Nie przewidziałem, że Pani Nocy nie zechce nas razem.
— Jak się poznaliście?
Cass ma już zamiar odpowiedzieć, ale go uprzedzam. Nie ma tak łatwo, cioto.
— Zgwałcił mnie w toalecie w swoim klubie.
Cass rumieni się. Widząc jednak moją zaciętą minę, nawet nie próbuje niczego sprostować. Głaszczę jego udo pod stołem, czując się odrobinę winnym. Mimo wszystko to mój przyszły mąż, niech będzie tylko drobinę przerażoną owieczką.
Ojciec uśmiecha się delikatnie, zakładając, że znowu przesadzam. Zerka Ashleya, który wciąż nie ulotnił się do pokoju. Oczywiście nie powinienem mówić w ten sposób przy swoim młodszym bracie. Pieprz się, tato.
— Nie potrafiłeś się obronić, dziwko? — rzuca szorstko Lorna.
— Lorna — Daniel zaciska palce na jej ramieniu.
Jeśli ja przesadziłem, ona przesadziła jeszcze mocniej. Drapię się po nosie. Czemu tu siedzimy, skoro pizza została zjedzona? Czekamy na deser?
— Miałem gorączkę — tłumaczę o dziwo cierpliwie.
— Słaby.
Biorę łyk coli, niebieskim spojrzeniem wodzę po ciele mojej matki. Zniszczone dżinsy. Szara bluza noszone przeze mnie przez cały tydzień. Blond włosy zaplecione przez tatę w warkocz. Usta pomalowane błyszczykiem. I niestety jest całkiem ładna. Ale po kimś musiałem odziedziczyć swoją przystojną twarz. Idealne proporcje.
Mój tata nie jest chodzącym ideałem. Jest niski. Ma wysokie czoło. Duży nos. Rzadkie włosy. I niezadbane paznokcie. I łatwo się opala. A jego próby udawania seksownego są żałosne.
W ogóle czy moja matka chwilę temu nazwała mnie słabym? Co za stara prukwa! I to wtedy, gdy ją chwaliłem.
— Zazdrościsz mi, bo Cass jest moją bratnią duszą, a tata nie jest twoją? — wycedzam, drapiąc spodnie Cassa.
Lorna uderza mocno w stół i odchodzi od niego cięta jak osa. Cud, że nie wbiła we mnie swojego żądła. Dopijam swoją colę. Naprawdę chcę umrzeć. Powinienem stąd uciekać, póki mam szansę.
— Alan — tata przemawia do mnie delikatnie, zauważam, że Ash gdzieś zniknął — tak naprawdę Lorna połączyła się ze mną, tylko dlatego, że jesteśmy bratnimi duszami.
Wpadka. Skąd mogłem wiedzieć, że matka nie chciała ojca na początku. Przewracam oczami i drapię się po głowie. Chyba czas, żeby się zmyć.
— Z Cassem idziemy do mnie — mówię, wstając od stołu i pociągając za sobą alfę.
Prowadzę go do mojego pokoju na piętrze, jednocześnie przypominając sobie, że mój ojciec miał jedynie 16, gdy urodziła się Adelaide'a. Myślałem dotąd, że po prostu matka ugryzła go podczas jego pierwszej gorączki. Nigdy nie pytałem. Nie mogłem wiedzieć, że wcale nie zakochali się w sobie od samego początku jak na filmach.
Uśmiecham się kpiąco pod nosem. Dotąd sądziłem, że moi rodzice są parą jak z bajki.
— Na pewno dobrze w twoje rodzinie? — pyta mnie Cass, trzymając moją dłoń.
Dopiero teraz to do mnie dociera. Nie odpycham go. Niech się nacieszy. Na trochę zostawiłem go samego.
— Jak zawsze.
Cass zagryza wargę, gdy zatrzymujemy się przed moją tymczasową sypialnią. Na drzwiach przyczepiona jest kartka z napisem: "NIE WCHODŹ BEZ PUKANIA, JEŚLI NIE CHCESZ, BYM CIĘ ZAJEBAŁ". Nikt nie wszedł bez pukania. Inna sprawa, że w ogóle nikt nie chciał przyjść do mojego pokoju. Nikt nawet nie sprawdzał, czy żyję, gdy nie wychodziłem przez długi czas. Nawet ojciec. Prawie jak jakaś kwarantanna.
— U mnie w domu, nie można tak po prostu odchodzić od stołu — wyznaje smutno.
Domyślam się, że tak to jest, jak twój ojciec ma chore sadystyczne zapędy.
— Nie jesteś u siebie. Jesteś u mnie — odpowiadam krótko.
U mnie wszyscy odchodzą, kiedy chcą, fochają się na siebie, kiedy chcą, napierdalają swoje dzieci, kiedy chcą.
Otwieram drzwi do pokoju i wpuszczam Cassa przodem. Omegi przodem, czy jakoś tak.
— Możesz usiąść, gdzie chcesz. Później przyniosę ci ręcznik jakieś ubrania mojej matki. Mam nadzieję, że wystarczy ich na naszą trójkę — mamroczę niezadowolony, obserwując Cassa, który kładzie się na moim łóżku i zapada w pościeli.
— Och, więc to twojej matki — wzdycha z ulgą.
Był zazdrosny. Ściągam bluzę i zostaję w białym podkoszulku. Jak gorąco.
O kogo miałby być zazdrosny? Czyje ubrania miałbym w tym domu jeszcze nosić? Szczególnie że jestem o głowę wyższy od Asha.
— W ogóle wziąłeś ubrania na zmianę? — przypominam sobie, że nie napisałem do niego wiadomości o tym, żeby mnie spakował.
W ogóle pieprzyć jego zazdrość. Ja się codziennie duszę jej wonią.
— Tak — Cass siada i patrzy na mnie roześmianym oczami. — Domyśliłem się, że możesz nie chcieć wrócić do domu — mówi dumny z siebie.
Unoszę brew. Jestem aż tak kurwa oczywisty? Mam dość.
— Trudno cię zaskoczyć — stwierdzam, ściągając spodnie.
Kładę się do łóżka. Przykrywam się kołdrą i kopie w plecy Cassa, który zajmuje mi miejsce.
— Znam cię, Alan. Wiem, że nie chcesz być ze mną.
Alfa wstaje, rozpina swoją koszulę. Widzę, że nie jestem jedynym, który nie ma zamiaru się myć dzisiaj.
— Pozytywniej — karcę go, to nie tak, że jest najgorszym żyjącym człowiekiem, jest tylko największą ciotą-alfą w całym wszechświecie. — Wolałbym być teraz u ciebie niż tutaj.
— U nas — poprawia mnie, wchodząc także na łóżko i nachylając się nade mną.
Patrzę w jego zielone oczy. Są niebezpiecznie podniecone. Obok w pokoju śpi moja 9-letnia siostra.
— Cokolwiek.
Całuję go, kładąc dłoń na jego karku i ściskając jego czerwone włosy.
E tam. Co najwyżej dostanę w drugi policzek.
Od autora: Jestem na wakacjach i cudem dorwałam laptopa, dlatego pisałam tę część na szybko i jeszcze tuż przed snem, może nie być wybitna i długa, ale później się bardziej postaram.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro