Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ONE

    Szłam przez las, wycieńczona, głodna i spragniona. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Wiedziałam, że muszę uciekać. Nie byłam pewna przed kim. Czy to duch? Człowiek? A może jakieś zwierze? Nie wiedziałam. 

    W oddali zauważyłam jakiś dom, co oznaczało ludzi, którzy mogą mi pomóc. Potrzebowałam pomocy. Sama nie dam rady przetrwać... Obraz zaczął się rozmazywać i wirować. Czułam potężne zawroty głowy. Nie chciałam się zatrzymywać, ale potrzebowałam odpoczynku. Szłam już trzeci dzień, bez przerwy. Nie chciałam wracać tam, skąd przyszłam. Wiedziałam, że tam jest coś złego, przed czym muszę uciekać. Postawiłam kolejny krok, po czym zachwiałam się i gdyby nie drzewo rosnące blisko mnie, upadłabym na twardą i zimną ziemię. Oprałam się o pień wysokiego drzewa, by po chwili po nim zjechać i usiąść na trawie, tak przyjemnej w dotyku. Przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Czułam się słaba. Nie miałam siły dalej iść, ale nie mogłam się zatrzymywać. 

Na końcu lasu był jakiś dom. Nie dam rady tam dojść... Czułam, jak powoli tracę przytomność. Nie chciałam zasypiać. Nie w tej chwili, kiedy zaszłam już tak daleko. Powieki stały się zadziwiająco ciężkie. Nie miałam już siły, walczyć ze zmęczeniem...

*** Perspektywa 3-osobowa.

Duch stróż omdlałej dziewczyny w panice, że jego przyjaciółka straciła przytomność, poleciał w stronę domu, który z łatwością można było już zobaczyć. Wyczuwał obecność ludzi i innych duchów. Był pewny, że byli to szamani. Wyleciał z lasu i zauważył pięcioosobową grupę osób, rozmawiającą na dworze przy ognisku. 

-Pomóżcie! Proszę! - krzyknął do nich. Ludzie od razu się zerwali na nogi gotowi do walki. Nie wiedzieli, kim był ten duch i do kogo należy. Musieli być przygotowani na ewentualny atak. 

-Kim jesteś? - zapytał pewien jasnowłosy duch. 

-Proszę, pomóżcie! Ona potrzebuje pomocy! Proszę was! - duch stróż dziewczyny z lasu był zrozpaczony. Przeżył z nią dużo pięknych chwil, nie chciał stracić takiej przyjaciółki.

-Kto potrzebuje pomocy? Kim jesteś? - dopytywał ciemnowłosy chłopak. Jego ciemne włosy ułożone były w szpic sterczący w górę. 

-Moritani potrzebuje pomocy! Leży tam w lesie! Błagam was! Pomóżcie jej! - duch dalej wołał spanikowany. 

Przez chwilę, nikt się nie ruszył. Zastanawiali się, czy to nie był żaden podstęp. Po niedługim czasie brązowowłosy chłopak ze słuchawkami na głowie, ruszył biegiem w stronę lasu. Uradowany duch Moritani ruszył za nim, chcąc pokazać mu drogę. Reszta ludzi, widząc, że ich przyjaciel ruszył w las, ruszyli za nim. Dalej nie byli pewni, czy to nie jakiś podstęp, ale nie mogli zostawić swojego przyjaciela samego. 

***

Brunet biegł przez las zaraz za duchem stróżem prawdopodobnie rannej dziewczyny. Nie umiał patrzeć na ludzką krzywdę. Chciał pomóc tej dziewczynie. Widział, jak bardzo zrozpaczony był duch. Nie mógł udawać. Biegł już kilka minut, kiedy zobaczył jakąś dziewczynę leżącą pod drzewem. Przyśpieszył i w mgnieniu oka znalazł się przy niej. Klęknął przed nią i biorąc jej dłoń w swoje, sprawdził jej puls na nadgarstku. Odetchnął z ulgą, w momencie, w którym pod palcami wyczuł go. W międzyczasie jego przyjaciele zdążyli już go dogonić i stali już nad nim, patrząc na leżącą pod drzewem dziewczynę. 

-Zabierzemy ją do nas, do domu. - poinformował młodzieniec, stróża dziewczyny. Duch uradowany okrążył go i stając naprzeciw niego, skłonił mu się w podziękowaniu.

-Dziękuję, wam! Odwdzięczymy się! Macie moje słowo! - zapewnił duch, po czym, ku zaskoczeniu innych, zmienił swoją formę, przybierając formę dużego, czarnego psa.

Brunet, otrząsłszy się z szoku, pochylił się nad dziewczyną, by zaraz wziąć ją w ramiona niczym księżniczkę. Cała grupa ruszyła powolnym krokiem w stronę wyjścia z lasu. Zaraz obok chłopca, który niósł Moritani, szedł jej duch stróż, który nie chciał już spuszczać jej z oka, dopóki nie będzie bezpieczna.  

-A tak w ogóle, to jak się nazywasz? - spytał niebiesko włosy, młody chłopak, który szedł zaraz za nimi.

-Nazywam się Kurimoto. A wy, jak się nazywacie? - zainteresował się duch. 

-Ja jestem Trey! Yoh niesie tę dziewczynę, ten czubkowaty to Ren, wysoki to Ryu, a zielony to Lyserg! - powiedział z uśmiechem na ustach niebiesko włosy. Wymienieni przez niego, zignorowali sposób, w jaki ich przedstawił, nie chcąc wszczynać zbędnych kłótni.  

-Miło mi was poznać. - kiwnął uprzejmie głową duch. - Jestem wam naprawdę wdzięczny, że pomagacie Moritani. - jego wzrok ponownie skierował się na dziewczynę.

-A tak dla jasności — zaczął Ren. - co robiliście w tym lesie? Niecodziennie przylatuje do ciebie duch, który prosi o pomoc. - ciemnowłosy spojrzał na ducha podejrzliwym wzrokiem.

-Mógłbym wyjaśnić, jak dojdziemy na miejsce? Niezbyt pewnie się czuję w tym miejscu... - mruknął stróż, po czym zamilknął, a cisza, jaka wokół nich zapanowała, trwała aż nie doszli do domu, w którym przesiadywali młodzieńcy.

***

-Anno, skończyłem myć łazienki. Pomóc w czymś jeszcze? - spytał niziutki chłopiec z okrągłą głową. Blondynka nazwana Anną spojrzała na niego obojętnym wzrokiem.

- Na razie to wszystko, co trzeba było zrobić. Masz wolne Shorty, korzystaj, póki możesz. - oświadczyła dziewczyna odziana w czarną sukienkę, by po chwili wrócić do oglądania romansu na telewizorze. Leżąc na lewym boku, podparła głowę na lewej ręce, a prawą położyła na prawym biodrze. 

Niziutki chłopiec ze spuszczoną ze złości głową wyszedł z pomieszczenia. Nienawidził, kiedy przekręcali jego imię. Nazywał się przecież Morty, a nie Shorty. W ciszy ruszył w stronę ogrodu, chcąc odetchnąć świeżym powietrzem. Przez kilka godzin spełniał zachcianki Anny, bo nie chciał jej zdenerwować. Morty wie, że wściekła Anna jest niebezpieczna.

Stanął na trawie i wziął głęboki oddech. Spojrzał w stronę lasu i zauważył swoich przyjaciół idących w jego stronę. Wszystko wydawało mu się normalne do chwili, gdy zobaczył, że Yoh trzyma na rękach jakąś dziewczynę, a obok niego idzie duży czarny pies. Morty postanowił poczekać, by podeszli bliżej. Wtedy będzie mógł podpytać, kim jest dziewczyna. 

Chłopiec nie czekał zbyt długo. Już chwilę później obok niego przeszli jego przyjaciele, wchodząc do domu. On poszedł za nimi. 

Yoh położył Moritani na podłodze. Starał się to zrobić delikatnie, nie chciał robić jej krzywdy, nawet jeśli jej nie znał. 

-Morty, jest w domu Faust? - spytał brunet. Niziutki blondyn skinął twierdząco głową.

-Tak, jest u siebie w pokoju. Wcześniej powiedział, że zajdzie wieczorem do apteki, dokupić leków. - poinformował chłopiec.

-Zawołaj go. - rzucił krótko Ren. Ręce miał skrzyżowane na klatce piersiowej, biodra lekko wysunięte do przodu, a głowę przekręconą w lewo, tak, że patrzył w stronę lasu. Morty nic nie mówiąc, ruszył biegiem po wspomnianego Fausta.

-To może opowiesz nam teraz, co się stało, że byliście w tym lesie? - zapytał z ciekawością w głosie Lyserg. Czuł dziwną potrzebę dowiedzenia się, co mogło się wydarzyć.

Kurimoto skinął głową, nadal patrząc na Moritani. Usiadł przy jej boku i zaczął opowiadać.

-Ojczym Moritani, Saito, nigdy nie był zbyt dobry dla Tani... Trzy dni temu, do jego domu przyszło dwóch ludzi. Byli ubrani na czarno, choć wyczuwałem obecność dwóch innych duchów. Musieli być szamanami. Czułem to. Z ciekawości kim są, chciałem podsłuchać ich rozmowę. Nie usłyszałem zbyt dużo. Dowiedziałem się jedynie, że Saito chciał sprzedać im Moritani... - głos Kurimoto był przepełniony smutkiem. 

-Dlaczego chciał ją sprzedać? I komu? - dopytał Yoh. 

-Nie dowiedziałem się, kim są. Gdy tylko dowiedziałem się, co chcą zrobić Tani, poleciałem ją ostrzec. Powiedziałem jej wszystko. Najprawdopodobniej ona wie, kim byli ci ludzie, ale stuprocentowej pewności nie mam. Chciała uciec. Ja miałem pilnować, czy ktoś po nią nie idzie. Kiedy udało nam się wyjść na zewnątrz, ojczym Tani i ci ludzie wyszli z domu i chcieli nas zatrzymać. Ona nie miała zamiaru oddać im się. Wolała walczyć. Przyjęła kontrolę ducha i stanęła do walki z trzema potężnymi szamanami. Nie dawaliśmy rady... Tani była wyczerpana, jej Foryoku było bardzo niskie. Utraciła kontrolę ducha i musieliśmy uciekać. Nie zważając na swoje wyczerpanie, Tani biegła. Na początku nas gonili, ale później musieliśmy ich zgubić. Chwilowo byliśmy bezpieczni, ale Tani nie chciała nawet myśleć o odpoczynku. Bała się, że znajdą ją i zabiorą. - Kurimoto przymknął oczy. Bał się o swoją przyjaciółkę.

-Ile czasu tak uciekaliście? - odezwał się Ryu. Mężczyzna był wstrząśnięty. Nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek mógł skrzywdzić jakąkolwiek kobietę, a co dopiero nimi handlować. To było okropne. Czuł złość na tych ludzi. Był zły. Nie. Wściekły. 

-Całe trzy doby. Siedemdziesiąt dwie godziny. Moritani nie chciała się zatrzymywać. Była wycieńczona, głodna, spragniona, ale szła dalej. Kiedy byliśmy w tym lesie, zasłabła i straciła przytomność... - w tym miejscu, Kurimoto urwał. Dalej przecież wiedzieli, co się stało. Przyleciał po nich i zaprowadził do niej. 

-Musimy poczekać, aż się obudzi. - powiedział czyiś głos. Wszyscy oprócz duchów podskoczyli ze strachu.



Słowa: 1390 

Ohayo! Konichiwa!

Albo i Buenas Noches!

Nową książkę czas zacząć! Rozdziały będą wychodzić od czasu do czasu. W skrócie, kiedy napiszę, wtedy wrzucę. Kiedy to będzie, nie mam pojęcia. To już zależy od mojej weny, a ostatnio mam z nią spore problemy... Mam nadzieję, że całość rozdziału brzmi dobrze i wszystko można łatwo zrozumieć! 

Bay!

Notka: 59 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro