Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ E I G H T ~

Rozdział ósmy: "Kto by pomyślał, że on zna takie słowa?"

"Siostrzyczko, to co zdarzyło się przez ten czas, który nie mam nawet bladego pojęcia, ile trwał było niezwykle trudne.

Po prostu był ciężki.

Bycie więzionym wbrew własnej woli we wręcz nieludzkich warunkach – wszystko po to, aby kiedy nadarzyłaby się ta jedna chwila, kiedy teoretycznie można byłoby użyć swojej mocy i jakoś wydostać się stąd, nie użyć jej z powodu wycieńczenia – bycie poddawanym przymusowym, okrutnym i bolesnym badaniom, to nie mogło być łatwe.

I bolesna prawda, o której się dowiedziałem.

Ten strach i niepewność.

Tak bardzo bałem się, że zakończę swój żywot właśnie tutaj. W jakiś lochach. Martwiłem się, że nie zobaczę już moich przyjaciół, rodziców, seansei'a – bo w końcu, jakie mieliby ślady, gdzie mnie szukać? Prawdopodobnie żadne – i moją ukochaną.

Kobieta, która była dla mnie wszystkim. Moja miłość, moje słońce, mój poranek, dzień i noc. Moja druga połówka. Osoba, z którą chcę dzielić wszystko, każdy choćby najkrótszy moment mojego życia. Żyć z nią dzień w dzień, codziennie zasypiać koło najpiękniejszej kobiety w Ninjago i budzić się koło niej.   

A teraz mogłem już jej nigdy nie zobaczyć.

Ta myśl rozdzierała moje serce na milion kawałeczków. Nie mogłem tego znieść.

Jeszcze bardziej dobijała mnie myśl, że mogę nawet nie doczekać się narodzin naszej córeczki bądź naszego synka. Tak nie mogło być. Miałoby się wychowywać bez ojca?

Nie mogłem i nie chciałem na to pozwolić.

Bo aż za doskonale zdawałem sobie sprawę, jak to jest, kiedy wychowujesz się przez prawie całe swoje życie bez rodziców.

Ale nie zostawało mi nic, tylko mieć nadzieje, że reszcie ninja uda się jakimś cudem mnie znaleźć.

Jednak w każdej sytuacji jest jakiś, choćby najmniejszy plus – jak to nas nauczył niegdyś Jay.

Przynajmniej w końcu po ponad dwóch latach spotkałbym się z Tobą w Krainie Umarłych, kochana siostrzyczko.

Twój kochający braciszek, Kai"

Cały obolały zostałem praktycznie wrzucony do mojej celi. Jeden z zamaskowanych wojowników, który dosłownie przytargał mnie tutaj z tych badań Nigel'a, z powrotem przypiął łańcuchy od kajdanek wokół moich nadgarstek do ściany i wyszedł, zamykając za sobą kraty.

Byłem tak wycieńczony i obolały, że nie mogłem się nawet ruszać.

Chociażby samo oddychanie chwilami sprawiało mi problem.

W takiej sytuacji miałem wrażenie, że koniec jest coraz bliższy i bliższy.

Nie wiem ile czasu później, może godzinę albo kilka, przyszedł sprawca tego wszystkiego.

Nienaganna, prosta postawa ciała, kruczoczarne, potargane włosy, które miały lekkie, szare prześwity. Okulary, które zazwyczaj miał na nosie teraz były założone na kieszonce białego, długiego fartucha. Jednak lewy rękaw jego kitlu nie stanowiła biała tkanina, ale jakiś dziwne, zmechanizowane coś z wieloma przyciskami, klawiaturką, ekranem, suwaczkami i świecącymi guziczkami. Od razu na pierwszy rzut oka było widać, że ten mężczyzna jest już w swojej późnej czterdziestce.

Naukowiec otworzył drzwi do mojej celi, po czym sam do niej wszedł. Podszedł trochę, zostając jednak w dość bezpiecznej odległości ode mnie, a następnie dosłownie rzucił mi pod nogi tacę z jedzeniem, które nawet nie można było tak nazwać, bo wyglądało to po prostu jak jakaś breja z małą kromką czerstwego chleba.

Spojrzałem tylko na moje "danie" z obrzydzeniem, próbując stłumić wszelkie oznaki głodu.

Nie chciałem nic od tego gościa. Na pewno nie będę przyjmować jego cudowne "łaski" w postaci jedzenia. Duma mi na to nie pozwala. Wolę już chyba zginąć.

– Jak się czujesz, Wielki Mistrzu Ognia? – wypowiedział mój tytuł z pogardą – Jak ci minęły te dwa lata od śmierci twojej "ukochanej" siostrzyczki, co? – zapytał wprost, nie obchodząc jaki okropny ból mogą wywołać we mnie te słowa.

Bezczelny potwór.

– Po coś tu przylazł? – zapytałem oschle z zachrypniętym głosem, wynikającego z długiego niemówienia.

– A czy ja nie mogę tu po prostu przyjść i pogadać z jednym z kolegów mojego braciszka? – spojrzałem na niego ironicznie. Chciałem natychmiast zmazać mu z twarzyczki ten okropny uśmieszek.

– Czego. Chcesz. Nigel. – wycedziłem przez zęby, mając już dość jego osoby.

– Wiesz... – przeciągnął to słowo, odwracając się do mnie tyłem ze splecionymi z tyłu dłońmi – Chciałbym ci kogoś przedstawić. Myślę, że ta osoba szczególnie cię zaciekawi – odwrócił się do mnie z powrotem, a następnie zaczął coś klikać na lewym rękawie.

Co ten naukowiec mógł jeszcze wymyślić...?

– Nie interesuje mnie nic, co masz mi do zaoferowania – powiedziałem twardo, gromiąc go wzrokiem.

– Ach tak? Zaraz się o tym przekonamy – uśmiechnął się cwanie i spojrzał w stronę otworzonych drzwi do celi, pokazując na nie dłonią.

Od razu odwróciłem głowę w tamtą stronę i zobaczyłem jak w progu stoi jeden z zamaskowanych wojowników. Ale nie byle jaki. To była ta kobieta. Ta, która wyglądała inaczej niż reszta z jego armii, ta sama, która zakradła się do Świątyni Yang'a i porwała mnie jakiś czas temu.

Kobieta z czarnymi włosami na znak od Nigel'a zaczęła podchodzić do niego, po czym stanęła sztywno i posłusznie koło niego.

– Kai, kochaniutki Mistrzu Ognia – w tym momencie mężczyzna położył swoje ręce na jej ramionach i delikatnie się zgarbił – Poznaj moją najlepszą wojowniczkę. Jest niezwykle silna, lojalna, waleczna i wierna. Wszystko, co cenię w dobrym wojowniku.

Do czego on zmierza? Nie podoba mi się to. Ani trochę. Mam złe przeczucia.

– Dlatego mianowałem ją na przywódcę mojej cudownej armii – spojrzałem na niego ze znudzonym wzrokiem, nie wiedząc, po co on mi to wszystko mówi – Rozumiem, że na razie to wszystko może cię nie interesować, ale gwarantuje ci, że zaraz to się zmieni – po raz kolejny dzisiaj uśmiechnął się cwanie i zaczął coś klikać na swoim rękawie.

Usłyszałem dziwny dźwięk. Jakby syczenie. Nigel spojrzał zadowolony z siebie na wojowniczkę obok siebie, a ja natychmiast powędrowałem za nim wzrokiem. Przez chwilę wydawało mi się, że już od tego wszystkiego oczy i umysł zaczęły mi płatać figle. Ale jak się okazało, tak nie było.

Nie możliwe.

N-nie!!

To nie może być prawda! Nie może!

Poczułem, jak łzy zaczynają mi się wzbierać do oczu.

Wpatrywałem się w jej twarz bez maski jak oszołomiony.

To naprawdę ona.

Ten sam odcień skóry, nos, uszy, brwi, usta. Te same rysy twarzy. Włosy, to wszystko się zgadzało.

Prawie.

Jej oczy, inne, takie dziwne. Po prostu jakby nie jej!

Od razu przypomniał mi się mój sen sprzed kilku miesięcy. 

W nim zobaczyłem dokładnie te same oczy.

To nie były jej piękne, niebieskie, wręcz morskie tęczówki, ale puste, czarne i nieobecne oczy jakby z  jakąś dziwną, zielonkawą poświatą.

Patrząc w nie, przechodziły mnie dreszcze.

– CO JEJ ZROBIŁEŚ, POTWORZE! – od razu zerwałem się, chcąc coś mu zrobić, ale powstrzymały mnie łańcuchy, którymi byłem przykuty. Poczułem, jak pierwsze łzy zaczęły lać mi się po policzkach.

– Ja? Nie wiele – zaśmiał się, przebierając w dłoniach czarną maskę. Podniósł ową rzecz delikatnie do góry, przyglądając się jej – Wystarczyło tylko kilka badań i jest! Wielka Mistrzyni Wody poddała się mojej kontroli nawet i bez tej maski.

– O-ona... ona była w ciąży – przypomniałem sobie – COŚ JEJ ZROBIŁ!?

– Powiedzmy, że odpowiednio zająłem się tym zbędnym balastem.

Potwór.

Ale, j-jak?

Jak on tak mógł?

Moja siostrzyczka, moja kochana siostrzyczka...

Ta burza, kraken...

– Wbrew pozorom było to banalnie proste – mężczyzna wydawał się być nudzony, jakby tłumaczył najprostszą rzecz na świecie ciekawskiemu dziecku – Zbudowałem krakena i zaprogramowałem go tak, żeby porwał mi jednego z was.

– Ten kraken był maszyną..? – wypowiedziałem, próbując nie dać po sobie znać, jakie emocje wywarła we mnie cała ta chora sytuacja, co chyba poszło na marne. 

– No jasne! – prychnął – One nie istnieją!

Postanowiłem zamilknąć. Nie chciałem rozmawiać z naukowcem, a tym bardziej na niego patrzeć po tym, co zrobił.

A tym bardziej nie byłem w stanie spojrzeć na nią.

Wydawało się to takie nierealne.

Tyle lat – ponad dwa! – żyliśmy w przekonaniu, że Mistrzyni Wody nie żyje.

Byłem na jej pogrzebie!

Tyle czasu rozpaczałem i nie mogłem pogodzić się z okrutną prawdą!

Tyle trudnych chwil przeżyliśmy...

Nie słysząc żadnego odzewu ze strony mężczyzny, myślałem, że w końcu postanowił odejść i zostawić mnie. Jednak nie. Wciąż tam stał, jakby zatapiając się w swoich myślach.

– Czego tu jeszcze chcesz? – zacząłem twardo, wpatrując się z zawziętością w moje zniszczone spodnie, które w tej chwili wydawały się być najbardziej interesującą rzeczą na świecie.

– Chce zaproponować ci układ.

Od razu zdziwiony podniosłem głowę na dźwięk jego słów.

Co on niby może mieć mi do zaproponowania po tym wszystkim, co mi wyjawił? Myśli, że tak po prostu się zgodzę na nie wiadomo co?

– Nie mam zamiaru cię nawet słuchać.

– Doprawdy? A myślałem, że może cię to zainteresować... – podszedł do mojej siostry, chwytając dłonią jej policzek i delikatnie gładząc go. Nie ukrywam, ten gest wywołał we mnie odruch wymiotny i jeszcze większą wściekłość do tego człowieka – No cóż – wzruszył ramionami – Chyba nie chcesz odzyskać siostry – zaczął z powrotem coś klikać na klawiaturze na rękawie i już chciał z powrotem założyć maskę swojej wojowniczce, kiedy mu przerwałem.

– S-stój! – krzyknąłem. Szczerze, to sam nie wiedziałem, co robię.

Desperacja i tęsknota chyba wzięły górą nad logicznym rozumowaniem.

Naukowiec tylko spojrzał na mnie chytrze.

– Co mi proponujesz?

– Oddaj mi swoją moc, a odzyskasz swoją siostrę – powiedział, nie owijając w bawełnę – Prosty i logiczny układ. 

Co mam zrobić?

N A R R A C J A    T R Z E C I O O S O B O W A

Czwórka ninja nie odpoczywała. Nie chcieli po raz kolejny stracić kolejnego z nich. To byłoby dla nich wszystkich zbyt bolesne, szczególnie że niektórzy jeszcze nie pozbierali się po ostatniej stracie.

Postanowili nie marnować ani chwili swojego czasu i wykorzystywali go uparcie na wymyślenie jakiegoś planu działania – jakiegokolwiek, byle nie siedzieć bezczynnie i mieć poczucie, że nic nie robią z całą tą sytuacją!

Po wielu, wielu, wielu trudnych godzinach spędzonych na główkowaniu, co robić, wielu bólach głowy i sprzeczkach, w końcu znaleźli rozwiązanie.

Bo czasem najprostszy plan działania okazuje się być tym najlepszym!

Po omówieniu wszystkich szczegółów byli gotowi.

Pozostało tylko czekać na kolejny atak zamaskowanej armii.

Owi wojownicy, jak się okazało, nie zwlekali długo od ostatniego ataku, więc i ninja szybko zaczęli wprowadzać swój plan w życie.

– Atakują jeden z największych portów morskich na wschodnim Ninjago – powiadomiła ich P.I.X.A.L.

– Wszyscy znają plan? – upewnił się zielony Wybraniec tuż przed wybiegnięciem z pokoju.

Reszta tylko kiwnęła twierdząco głową i wytworzyli swoje smoki, kierując je na wschód od stolicy krainy.

Znaczy, prawie wszyscy to zrobili.

Jay i Zane mieli inne zdanie.

Po wielu straconych nerwach, trudnych negocjacjach i tylu przekleństw wypowiedzianych przez Lloyd'a w stronę mężczyzny – które swoją drogą ani trochę go nie ruszyły – w średnim wieku z czerwonym kapeluszem i po ogromnym zdziwieniu, bo nikt tak naprawdę nie podejrzewał, że ich najmłodszy brat je zna i wie, co one oznaczają, udało im się dojść do porozumienia z ich kolegą złodziejem. Ronin – oczywiście po zaoferowaniu dość pokaźnej sumki pieniędzy – w końcu zgodził się wypożyczyć im na jedną misję swojego ukochanego R.E.X.'a.

A w końcu się zgodził, po stwierdzeniu, że "ma dziś dobry humor".

Po tych słowach oczywiście Mistrz Energii dosłownie rzucił się na brązowowłosego, a reszta z niechęcią po powstrzymała.

Kto by pomyślał, że ten chłopaczek jest skłonny do takich czynów i słów, aby uratować swojego brata?

Ale wracając do Jay'a i Zane'a.

Mieli oni za zadanie ukryć się z R.E.X.'em w wodach w pobliżu miejsca ataku wojowników i czekać, aż jak zwykle po swoich napadach, wskoczą do niej i popłyną do swojej siedziby. Wtedy dwójka ninja miała dyskretnie udać się za nimi, śledząc ich, aż w końcu doprowadzą oni ich do miejsca ukrycia swojego przyjaciela. A przynajmniej mieli taką nadzieję, że tak się stanie.

A za to, żeby nie zbudzać zbędnych podejrzeń, Lloyd, Cole i P.I.X.A.L. mieli tymczasem walczyć z zamaskowanymi.

Niedługo później stało się tak, jak podejrzewali, armia z porwanymi wycofała się z powrotem do wody.

– Zane, Jay, słyszycie mnie? – zaczął Lloyd, mówiąc do swojego komunikatora w uchu – Wszystko poszło zgodnie z planem. Możecie już działać.

Mistrz Lodu po usłyszeniu tych słów spojrzał na swojego brata obok. Jay patrząc pewnie na nindroida, przytaknął, dając mu znać, że jest gotowy na to, co zaraz się stanie. Zane chwycił za dźwignię i pchnął ją, a R.E.X. ruszył dyskretnie za odpływającymi wojownikami w swoich podwodnych pojazdach.

***********************

Ni hao! (to po chińsku "cześć" jak coś. Miałam ostatnio pięć godzin z wolontariuszem z Chin xD)

Gratuluję tym wszystkim osobom, które domyśliły się, kim jest przywódczyni zamaskowanej armii *klasku klask*

Wydaje mi się, że to nie było zbyt trudne xD Jestem dosyć przewidywalna.

Ogólnie, to mam w końcu ferie! ^-^

No i, zawsze miałam w zwyczaju powiadamiać kilka rozdziałów przed o zbliżającym się końcu książki. Więc i tym razem to zrobię:

Wielkimi krokami zbliżamy się do epilogu.

Mówiłam (chyba), że to nie będzie długa książka ¯\_(ツ)_/¯ 

Wo ai ni!

Do następnego! :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro