Początek.
„Serce bije szybko kolorami i obietnicami
Jak mieć odwagę, jak mam Cię kochać, gdy boję się upadku?"
19 sierpień 2017
Nieuniknionym następstwem nowych początków są zmiany. Minęło ledwo pół roku, a ja musiałam w ciągu tych kilku miesięcy dorosnąć. Zdecydowanie za szybko, ale było to nieuniknione. Od czasu pogrzebu, nie odwiedziłam domu i jeśli miałam być szczerą, musiałam również przyznać się do unikania kontaktu z najbliższymi. Do babci dzwoniłam raz na jakiś czas, Chrysander zdawał się być na mnie wściekłym, bo rzadko odbierałam telefon, ale nie potrafiłam odpowiedzieć mu na większość pytań, które za każdym razem padały z jego ust.
I tylko Emilia nie oceniała, nie wściekała się, cierpliwie czekała i nie narzekała, że milczenie z mojej strony jest tak długotrwałe.
Nie wiedziałam, co mam im powiedzieć. Radziłam sobie ze stratą najważniejszego mężczyzny w moim życiu, a jednocześnie godziłam się z tym, że miłość mojego życia okazała się wcale nią nie być. Zmieniło się wszystko. Dosłownie. Wraz z odejściem taty, wszystko runęło, a co za tym szło, nowy początek nie był taki trudny, ponieważ nie miałam czego żałować, ani do czego wracać. Od niczego nie uciekałam, niczego nie zostawiałam. Po prostu zaczynałam od nowa. W nowym miejscu, z nowymi ludźmi, z nowym światem.
Uniosłam głowę i spojrzałam w lustro, chwilę wpatrując się w odbicie moich niebieskich oczu, które aktualnie były mocniej podkreślone ciemnymi cieniami oraz kredką. Powoli musiałam zbierać się do wyjścia, chociaż nie do końca byłam na to gotowa. Po raz pierwszy miałam wystąpić w nowej roli, w zupełnie innej odsłonie i nie byłam pewna, czy oby na pewno byłam na to gotowa? Kto nie ryzykował, nie wygrywał.
Co noc starałam się nie płakać i co noc ponosiłam porażkę, gdy z krzykiem i płaczem budziłam się wołając tatę. Jego śmierć sprawiła, że w moim sercu wyrosła dziura, którą nie w sposób było jakkolwiek zapełnić. Momentami zdawało mi się, że znajdowałam jakieś plastry, ale one z upływem czasu po prostu odklejały się, a ból z rany sączył się na nowo. Nie było łatwiej. Nie było lepiej, a minęło pół roku.
Wprawdzie częściej się uśmiechałam, a moim sposobem na życie był brak czasu na myślenie, ale jednak nadal nie byłam sobą. I nie miałam pojęcia, czy wiedziałam jak sobą być, a właściwie, czy ja, to nadal byłam ja. Może powinnam zmienić i to. Pozbyć się nadziei, złudzeń, marzeń i zmienić zupełnie priorytety i cele. Nie tylko częściowo. Westchnęłam ciężko potrząsając głową i poczułam jak wolne kosmyki moich włosów uderzają w moją twarz. Przypomniało mi to, że powinnam wyjść.
Przyjęcie na rzecz fundacji Oxygen miało rozpocząć się już niebawem i to ja byłam za nie odpowiedzialna. Jak i za całą fundację, co było wielką zasługą Sebastiana.
No tak. Sebastian Wagner był stałym elementem mojego życiorysu. Pomógł mi pomimo, że nie chciałam przyjąć jego pomocy. Mimo to wytrwale i uparcie dawał mi czas, cierpliwie czekał i w końcu osiągnął rezultaty. Zmusił mnie do działania.
— Proszę pani, kierowca czeka — głos Marii wyrwał mnie z zadumy, więc przekręciłam głowę i spojrzałam na pulchną kobietę po czterdziestce, która również była namiastką matki, którą zawsze chciałam mieć.
Ciepła, radosna, kochająca i nie oceniająca. I chociaż wiedziałam, że płacę jej za przebywanie w moim domu, to mimo wszystko doceniałam to, że była. Nawet jeśli nie udało mi się jeszcze zmusić jej do porzucenia formalnego tonu i zaprzestania nazywania mnie panią.
— Dziękuję, zaraz zejdę — odpowiedziałam, posyłając w jej kierunku lekki uśmiech i skinęłam jej głową w ramach podziękowania.
Odwzajemniła mój gest i chwilę mi się przyglądała.
— Wygląda pani pięknie — oznajmiła z szerokim uśmiechem i uniosła kciuk w górę.
— Dziękuję — odparłam i ostatni raz spojrzałam w lustro.
Bordowa sukienka, która sięgała, aż do ziemi idealnie eksponowała moje ciało. Głębokie wycięcie na udzie ułatwiało poruszanie się w niej, a i długie rękawy, które odsłaniały tylko ramiona zdawały się dodawać jej szyku i elegancji. Złoty pasek komponował się perfekcyjnie z sandałkami na wysokim obcasie o tym samym kolorze. Biżuterii praktycznie wcale nie miałam, tylko kolczyk i obrączka wraz z pierścionkiem na serdecznym palcu. Sukienka zwracała uwagę, a ja nie lubiłam przesady, w żadną stronę.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, złapałam złotą kopertówkę w dłoń i ruszyłam w stronę wyjścia. Sebastian jak zwykle o wszystko zadbał, bo nawet jeśli wykłócałam się, że potrafię dotrzeć gdzieś sama, on upierał się, że jego kierowca z przyjemnością dostarczy mnie na miejsce. I tak bywało za każdym razem, gdy tylko zaliczaliśmy wspólne przyjęcia, a on nie mógł sam mnie zabrać z powodu pracy, czy natłoku obowiązków. Był pracoholikiem, przypomniał w tym mojego brata, ale na szczęście znał umiar.
Opuściłam dom i z uśmiechem powitałam Ernesta, który czekał przy limuzynie. Nie powinnam być przyzwyczajona do takiego życia, właściwie momentami przeszkadzał mi ten przepych, ale robiłam to dla wyższego dobra.
Łatwiej było zbierać pieniądze wśród bogatych i wpływowych ludzi, na odpowiednich przyjęciach, jak organizować zbiórki charytatywne gdzie indziej, a przecież fundacja, którą założyłam z myślą o tacie, o ludziach, którzy musieli walczyć o życie była warta pewnych ustępstw.
Zwłaszcza, że Sebastian Wagner był tak pomocny. Dotarcie do hotelu zajęło nam dosłownie czterdzieści minut.
— Słyszałaś? Sebastian przedstawi dzisiaj oficjalne swoją żonę! — usłyszałam zaraz po przekroczeniu progu sali bankietowej, z ust Ingrid, która entuzjastycznie złapała moją dłoń, a drugą gestykulowała w dość narwany sposób, pozwalając, by jej krótkie, czarne włosy falowały dookoła jej okrągłej buzi.
Cała była drobna i szczupła i, patrząc na nią nie dało się nie uśmiechać. Była tak uroczą i kochaną osobą, że ciężko było przejść obok niej obojętnie. Zaśmiałam się cicho, słysząc jej ton i pokręciłam z rozbawieniem głową. Nadal nie rozumiałam, skąd u niej takie zainteresowanie akurat tym tematem.
— Tak, obiło mi się o uszy — uśmiechnęłam się lekko i rozejrzałam się dookoła, by zlokalizować, czy Wagner już tutaj był.
Oczywiście, znałam jego plany, ponieważ bardzo długo mnie do nich namawiał. Ja wolałam się ukrywać i być w cieniu. Chociaż faktem było, że nie chciałam by mój brat wiedział, gdzie aktualnie przebywam. Byłby skłonny po mnie przyjechać, zmusić mnie do powrotu, do życia, które podobno powinnam wieść. Nie chciałam tego. Odkładałam to, odwlekałam powrót, ponieważ nie potrafiłam wrócić do domu, w którym nie było taty. Stolica nie była moim domem i nie było miejsca, w którym czułabym, że mam dom. Podobno dom jest tam, gdzie nasze serce. Moje było pochowane wraz z tatą.
— Jezu, jesteś nienormalna! Ta laska ma wszystko, w dodatku nikt nie wie, kim ona jest. To szalone! — upomniała mnie czarnowłosa i nadal trajkotała jak najęta, co nieco ignorowałam.
Miałam nadzieję, że gdy prawda wyjdzie na jaw, nie będzie na mnie zła. Właściwie, nie mogła być na mnie zła, bo nie była tylko asystentką Sebastiana, ale i moją koleżanką. Nie zastępowałam Emilii nikim, ale warto było móc czasami porozmawiać z kimś własnej płci, komu nie płaciło się za to.
Słysząc dźwięk mojego telefonu posłałam Ingrid przepraszający uśmiech i wygrzebałam z torebki komórkę, by zobaczyć kto dzwoni, chociaż to Bastiana się spodziewałam. Pewnie chciał się wytłumaczyć, że się spóźni, albo coś takiego. Zawsze tak robił, dlatego też nie kryłam zdumienia, gdy odkryłam, że to imię Emilii widnieje na ekranie. Zmarszczyłam brwi i sapnęłam cicho.
— Coś się stało? — spytała szatynka.
— Nie, muszę to odebrać — odparłam i posłałam w jej kierunku kolejny uśmiech, nieco zaskoczona, ponieważ Em nie dzwoniła do mnie.
Właściwie, bardzo rzadko to ona próbowała nawiązać kontakt.
Przyłożyłam komórkę do ucha i odebrałam:
— Tak?
—Samiro! Cholera, Samiro. Chrysander miał wypadek, jest w szpitalu, przyleć natychmiast! Zadzwonię jak dowiem się więcej, ale...
— Będę najszybciej jak to możliwe! — rzuciłam zdenerwowana, czując jak dłonie zaczynają mi się pocić, a serce galopować w szalonym rytmie w klatce piersiowej.
Mój brat. Człowiek, który był mi bliski, a którego odstawiłam na boczny tor, nie radząc sobie ze stratą.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i rozejrzałam się dookoła. Nie miałam czasu. Powinnam być tutaj, miałam wygłosić mowę, ale... przecież to był mój brat.
— Ingrid, błagam, powiedz mojemu mężowi, że coś mi wypadło, że zadzwonię, ale muszę znikać, proszę, przekażesz mu? — spytałam, spoglądając na kobietę.
Złapałam jej nadgarstek w dłoń w błagalnym geście i spojrzałam na nią szklącymi się oczami. Nie mogłam darować sobie myśli, że jeśli mojemu bratu coś się stanie, a mnie przy nim nie będzie to...
— Mężowi? — powtórzyła, marszcząc z niedowierzaniem brwi.
— Tak. Sebastianowi. To mój mąż. Przepraszam, nie mam czasu, przekażesz mu? — ponagliłam moją prośbę, poszukując w telefonie numeru taksówki.
Musiałam dostać się na lotnisko. Natychmiast.
— Jesteś żoną Sebastiana Wagnera?! — wrzasnęła zdumiona, a ludzie zebrani dookoła nas spojrzeli na nas.
Cholera. I całą tajemnicę trafił szlag.
Odetchnęłam powoli, wypuszczając powietrze z płuc, uśmiechnęłam się blado i przytaknęłam ruchem głowy. I jak gdyby nigdy nic wybiegłam z sali bankietowej, wiedząc, że Sebastian zrozumie...
Witam. I oto znów zaczynamy. 😉
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro