Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 6.

„Nie zaw­sze możesz mieć co chcesz, choć go­nisz tak, że brak ci tchu."

28 sierpień 2017


Rozchyliłam powieki i zdecydowałam się spojrzeć w lustro, które wisiało nad umywalką. Palce kurczowo ściskałam na niej i starałam się zapanować nad sobą. Spoglądały na mnie oczy bez wyrazu, właściwie ukazujące nieobecność ducha. Ramiona opuszczone, dość bezradnie.
I w takim bezruchu obserwowałam własną bezsilność, którą byłam rozczarowana. Pustka i samotność, pomimo tak wielu ludzi dookoła.
Nie radziłam sobie z zagubieniem, które świadczyło, że po tylu miesiącach, powrót, czy poprawki zdawały się być błędem. Prawie jak wspinanie się po drabinie, z użyciem resztek sił i odkrycie, że została ona oparta o niewłaściwą ścianę.

Od tygodnia bezskutecznie próbowałam spotkać się z własnym bratem, w dodatku w zeszłą sobotę musiałam pożegnać się z Emilią, ze świadomością jej nieobecności na kolejne pół roku. Nie pomagało mi to, nic a nic. Szczególnie że siedem dni minęło, a ja nie osiągnęłam nic. Nie odważyłam się odwiedzić rodzinnego domu, nie udało mi się zmusić do wizyty na grobie taty i tak samo nie wyszło spotkanie z Chrysanderem. Żadne. Nic nie wskórałam wizytami w jego mieszkaniu, ani próbami dostania się do niego w firmie. Skutecznie mnie unikał. Miałam nadzieję, że upływ czasu załagodzi jego gniew, jednak niestety się myliłam.

— Kochanie? — mężczyzna niepewnie wsunął głowę w szparę pomiędzy futryną, a drzwiami i spojrzał na mnie.

Zmusiłam się do tego samego i posłałam mu lekki, nieco wymuszony uśmiech.

— Tak?

— Musimy wychodzić, za godzinę mamy być w restauracji — oznajmił, lustrując mnie wzrokiem jakby chciał ocenić, czy skończyłam się malować. — Gotowa?

Naprawdę miałam wielką ochotę przyznać się do tego, że od kilku miesięcy zdawałam się nie być gotową na nic, ale zamiast tego przytaknęłam jego słowom ruchem głowy. Nie mogłam sprawiać mu jeszcze więcej kłopotów, wystarczająco uciążliwe było znoszenie jego wszelkich prób ułatwienia mi wszystkiego. Wiedziałam, ze mnie kocha i był w stanie zrobić dla mnie wszystko, więc poczucie winy dodatkowo miało powód do zjadania mnie od środka.

Wzięłam kilka krótkich, płytkich oddechów i wyprostowałam się, cofając ramiona. Przekręciłam głowę i ponownie spojrzałam na siebie. Idealny makijaż zakrywał wszystko, chociaż zatuszowanie smutku zdawało się równać z cudem.

— Przypomnij mi proszę, jakim cudem jestem potrzebna ci na kolacji biznesowej? — poprosiłam, zyskując nieco czasu na motywację.

— Ponieważ piękna żona nigdy nie zaszkodzi. I to bardziej posiłek ze znajomymi jak biznes. Pan Mendez jest dość konserwatywny, albo bardziej jego ojciec. Chyba chce się upewnić, czy dobrze robi. Nie wiem. Nie odmówiłem, lubię mieć cię przy sobie — dodał z cwaniackim uśmiechem, który tkwił na jego wargach i wszedł do łazienki, podając mi moje złote szpilki.

— Chwalisz się mną? — spytałam, sceptycznie unosząc jedną z brwi.

Odebrałam od niego buty i wysunęłam je na stopy.

— Jeśli miałbym porównywać cię do trofeum to jesteś niczym szóstka trafiona w totolotku, ale nie — odpowiedział, kręcąc lekko głową jakby nie miał do mnie siły.

Trochę jak rodzic tracący cierpliwość.

— Nie?

— Jak już wspomniałem lubię cię mieć przy sobie — wzruszył lekko, dość obojętnie ramionami jakby to było takie oczywiste.

Oparł dłonie na moim pasie i ucałował moje czoło.

— Wyglądasz pięknie, chodźmy już.

Nie protestowałam. Pozwoliłam mężowi złapać się za rękę i pociągnąć w stronę drzwi wyjściowych. Złapałam tylko torebkę w dłoń podczas marszu i zaśmiałam się cicho. Absurdalne było to jak aktualnie wyglądało moje życie. Pełne wymaganych wizyt, obecności, czy pieniędzy, które zdawały się otwierać wszystkie drzwi. Szkoda tylko, że rzeczy materialne nie były mi tak do szczęścia potrzebne, jak obecności pewnych osób. Tych, które już odeszły i tych, które wściekały się na mnie. Pokręciłam głową, chcąc pozbyć się niepotrzebnych w tym momencie myśli z głowy, chociaż to sposób Bastiana okazał się skuteczniejszy. Uwięził mnie w swoich ramionach, przycisnął do ściany windy i przywarł ustami do moich warg, gdzieś mając to, że zetrze mi szminkę.

Zamknęłam oczy i delektowałam się stanem nieważkości, który na mnie ściągnął.
Tak minęła nam podróż windą, ponieważ późniejszą trasę do samochodu pokonaliśmy w milczeniu, rzucając sobie tylko wymowne spojrzenia. Oczywiście, jak na faceta z dobrymi manierami otworzył przede mną drzwi. Zawsze to robił i za każdym razem sprawiał, że się  uśmiechałam. Był prostym mężczyzną. Z dobrym wychowaniem, zasadami i łatwym do zrozumienia sposobem bycia. Życie z nim nie było skomplikowane, w żadnym wypadku. Właściwie mogłabym rzec, że poślubienie go to spełnienie marzeń niejednej kobiety. I plułam sobie w brodę, ponieważ mi ciągle było mało. Coś, gdzieś i z jakiegoś powodu sugerowało, że nie takim życiem chciałam żyć. I jednocześnie wiedziałam, że potrzebowałam czasu. Z dnia na dzień było łatwiej. Zależało mi mocniej, bardziej się przejmowałam, a nawet przywiązywałam. Niestety nie oznaczało to, że miałam mniej miłości dla innego. Tutaj proporcje nie były zachowane. Westchnęłam ciężko, wygrzebując z kopertówki szminkę i przesunęłam nią po ustach, uzupełniając jej braki.

— Nie opieprzysz mnie? — usłyszałam pytanie, które padło z ust blondyna, więc przekręciłam głowę i uraczyłam go lekkim, kpiącym uśmiechem.

Powinnam cieszyć się tym, co było tu i teraz.

— Zemsta najlepiej smakuje na zimno — odparłam enigmatycznie, jednoznacznie poruszając brwiami, sugerując tym samym, że nie znał dnia, ani godziny.

Oparłam dłoń na jego udzie i zacisnęłam palce.

— Och, zadziorna panna de Braganca się ujawnia?

— Złośliwa pani Wagner — zaprzeczyłam, uroczo wyginając prawy kącik ust do góry.

Uśmiech, który pojawił się na wargach Sebastiana mówił bardzo wiele. Podobało mu się to. Najpewniej odczuwał nawet ulgę, ponieważ sama przyznawałam się do odgrywania nowej roli życiowej. Byłam żoną. I chociaż jeszcze niedawno wydawało mi się to abstrakcją, takie były realia. I musiałam nauczyć się, jak być dobrą małżonką. W całej tej gonitwie naprawiania błędów musiałam o tym pamiętać.

Kolejne kilkadziesiąt minut spędziliśmy na zwyczajnej pogawędce. Trochę o interesach, trochę o podróży poślubnej, którą odkładaliśmy i nieco o ludziach, z którymi mieliśmy się spotkać.

Eva i Kevin wydawali się być fajnymi osobami według opowieści Sebastiana. Na to liczyłam. Chociaż w ostatnich miesiącach nauczyłam się robić dobrą minę do złej gry, to z kolacji, gdzie wymuszałam na sobie uprzejmość względem innych wracałam z bólem głowy.

Do lokalu dotarliśmy chwilę przed czasem. Blondyn zaparkował, pomógł mi wysiąść i skierował się ze mną do budynku. Środek restauracji był przyjemny. Utrzymany w tonacji brązu i zieleni, chociaż zdarzały się złote dodatki. Nieco staromodnie, ale szykownie. Ogromne okna z ciężkimi zasłonami dawały sporo światła, chociaż to widok, który rozlegał się za nimi zapierał dech w piersi. Słońce topiące się w toni rzeki.

Uśmiechnęłam się sama do siebie i zajęłam miejsce. Wkrótce po tym dołączyli do nas państwo Mendez. Krótkie przestawienie się zmieszało się z zamawianiem potraw i doborem wina. I czas płynął. Przystawki zniknęły z talerza, pierwsze kieliszki wina zostały opróżnione, chociaż Sebastian nie pił, tłumacząc, że prowadzi.
I atmosfera zdecydowanie z czasem stawała się coraz bardziej przyjazna.

— Naprawdę twój ojczym chciał zmusić cię do ślubu z Sebastianem? — spytała z zainteresowaniem Eva, której oczy wręcz świeciły z podekscytowania.

Była ona zdecydowanie piękną i zadbaną kobietą tuż po trzydziestce. Nieskazitelny makijaż pokrywał jej twarz, a drobne niedoskonałości figury idealnie maskowała świetnie dobranym strojem. Miała czarne włosy, w których pobłyskiwały czerwone refleksy, które korzystnie podkreślały atuty jej urody. Orzechowe oczy otoczone były rzęsami, które z pewnością były sztuczne, ale na pewno nie przypomniały miotły, co było częstym widokiem na ulicach. Uśmiechnęłam się do niej kręcąc głową.

— Nie do końca. Zasugerował, że powinnam, ponieważ to nie zaszkodzi jego firmie — przyznałam, uśmiechając się nieco szerzej.

— Właściwie przez to miałem trudniej, Mira się wściekła i oświadczyła, że nigdy do tego nie dopuści — wtrącił Sebastian, opierając rękę na mojej dłoni.

— A jednak się udało — zauważył z uśmiechem Kevin.

Był typowym mężczyzną przed czterdziestką, których całe mnóstwo można było spotkać na ulicy. Ciemne włosy przyprószone na skroniach nitkami siwizny i z zarostem, tak modnym w tych czasach. Był przystojny i zdecydowanie pasował do własnej żony.

— To chyba świadczy o tym, że robienie ze mną interesów się opłaca, skoro zawsze osiągam cel — podsumował z rozbawieniem blondyn i wyprostował się, sięgając po swój sok, by upić z niego spory łyk.

— Sądzę, że to był tylko taki mały fortel ze strony Samiry byś bardziej się starał, my kobiety umiemy osiągać cel jak nikt inny — oświadczyła czarnowłosa, posyłając blondynowi pełne politowania spojrzenie.

Zaczęłyśmy się śmiać, chociaż nasi mężowie spoglądali na nas z powątpiewaniem.

— W sumie mówią, że gdzie człowiek nie może to diabeł pójdzie...

— A gdy diabeł nie da rady, pośle kobietę, dokładnie! — dokończyła myśl Kevina, Eva i posłała w jego kierunku uroczy uśmiech jakby wcale nie powiedział nic nowego.

Spoważniałam, ponieważ było to jedno z częstszych powiedzonek, których używał mój tata. Po chwili jednak uśmiechnęłam się, ponieważ nawet jeśli nie żył, ciągle gdzieś się pojawiał. To było pocieszające. Pomimo śmierci istniał w moich myślach, pamięci.

— Niezależnie od tego, czyja to zasługa — zaczął Sebastian, spoglądając na mnie — to i tak jestem szczęściarzem.

— Oj, kochanie — powiedziałam, przeciągając samogłoski w ostatnim wyrazie, mając wrażenie, że mężczyzna nieustannie wręcz prawił mi komplementy.

Jak nie wprost, to w jakiś inny sposób, tak  jak teraz.

— Proponuje toast za nasze piękne małżonki — zaproponował Kevin, sięgając po swój kieliszek.

— I mężów — wtrąciłam, uzupełniając ten toast i stuknęłam się kieliszkiem z resztą.

Upiłam spory łyk wina i rozejrzałam się dookoła, czując, że to moja pora, by pójść do toalety.
Posłałam lekki, dość nieznaczny uśmiech do towarzyszących mi osób.

— Przepraszam, pójdę poprawić makijaż — poinformowałam, poszerzając nieco uśmiech i podniosłam się z miejsca, gestem dłoni nakazując Sebastianowi i Kevinowi by jednak nie wstawali.

— Pójdę z tobą — oświadczyła Eva i również wstała.

Dołączyła do mnie i obie skierowałyśmy się w kierunku toalety.
Weszłyśmy do pomieszczenia i właściwie nie rozmawiałyśmy. Każda z nas udała się do osobnej kabiny i załatwiła to, co chciała.

Wyszłam z powrotem do głównej toalety, odłożyłam torebkę na blat łazienkowy i spojrzałam w lustro, myjąc jednocześnie dłonie. Osuszyłam je ręcznikiem i zdecydowałam się wyciągnąć z torebki szminkę, by móc nałożyć jej warstwę na wargi. I akurat, gdy skończyłam tę czynność drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich Aurelia. Nie sądziłam, że spotkam ją jeszcze kiedykolwiek, ale nie jednokrotnie odkrywałam, że ten świat po prostu był mały. A i ja miałam jakiegoś wyjątkowego pecha. Schowałam kosmetyk i westchnęłam cicho, ponieważ najwyraźniej rudowłosa zauważyła mnie i zmierzała w moim kierunku.

— Tak myślałam, że to ty — zauważyła kpiąco, nie kryjąc wcale pogardy, która pobrzmiewała w jej głosie.

Nie przejęłam się tym. Nie planowałam też z nią rozmawiać, ani teraz, ani już nigdy. Skończyłam walki z nią.

— Aurelio, odczep się — rzuciłam tylko, zerkając w kierunku kabiny, w której była Eva, licząc na to, że jakimś magicznym sposobem otworzy się ona i ciemnowłosa kobieta wyjdzie, bym mogła w spokoju opuścić toaletę.

Czcze nadzieje.

— Zastanawiałam się, czy zniknęłaś na dobre, czy jesteś na tyle głupia, by wracać — zaczęła ruda, opierając się biodrem o blat łazienkowy.

Spojrzała na mnie wyniośle i odrzuciła w tył pasma swoich skręconych włosów.
Wywróciłam teatralnie oczami, widząc ten gest, ponieważ nadal, niezmiennie mnie irytowała. Nawet jeśli chciałam być ponad to.

— I jak się okazuje nie przestałaś się łudzić. Ale nie oszukuj się. Nie masz szans, ani u Adriena, ani u nikogo innego — zauważyła całkiem poważnie, z zadowolonym uśmieszkiem tkwiącym na jej krwistoczerwonych za sprawą szminki, wargach.

Westchnęłam ciężko, po raz kolejny. Nie chciałam się kłócić, a jednocześnie miałam ochotę powiedzieć jej, co tak naprawdę myślę. Zacisnęłam jednak zęby i oddychałam, co i tak przychodziło mi z trudem, ponieważ serce biło mi dość niespokojnie w mojej klatce piersiowej.

— Nie interesuje mnie Nikosto, bierz go, chociaż z tego, co wiem, nadal jesteś panną — oznajmiłam złośliwie i machnęłam jej dłonią przed twarzą, celowo, chcąc zwrócić jej uwagę na mój pierścionek zaręczynowy i obrączkę.

— Oczywiście, że jest. Pan Nikosto poznał się na niej, a i nowina, malutka, pan Wagner również jest poza zasięgiem — Eva wkroczyła między nas tak jakby nigdy nic, nie ukrywając się z tym, że słyszała całą rozmowę.

Stanęła tuż obok mnie i uśmiechnęła się cynicznie do Aurelii, która najwyraźniej również znała czarnowłosą.

— Słucham? — spytała nieco bezmyślnie panna Ferro, najwyraźniej nie rozumiejąc, co miałyśmy na myśli.

— Próbujesz obrazić właśnie panią Wagner, malutka, nie radzę. I chociaż tego najwyraźniej nie wiesz, Samira wygrała. Nie tylko Adrien próbuje ją odzyskać, ale i Sebastian ją poślubił. Przegrałaś, złotko! Ciao! — rzuciła wesoło, wręcz dumnie Eva i złapała moją rękę, by wyciągnąć mnie z toalety.

Jakoś tak, będąc w szoku podążyłam za nią, ale tuż za drzwiami zatrzymałam się i spojrzałam na nią marszcząc brwi.

— Wybacz, co do Adriena to tak tylko mi się powiedziało, ale nie znoszę tej siksy, polowała na mojego męża, przepraszam — oznajmiła, wzruszając ramionami.

Poprawiła materiał swojej sukienki, uśmiechnęła się do mnie i gestem głowy nakazała mi powrót do naszego stolika.
I tym sposobem, nadal nie rozumiałam nic, a jednak wiedziałam najważniejsze: Adrien i Aurelia nie byli ze sobą, w żadnym razie, w żadnym wypadku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro