Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 32.

"Chociaż z Tobą nie było dobrze,
teraz jest znacznie gorzej."


― Cholera ― rzuciłam cicho, odsuwając komórkę od ucha i spojrzałam na wyświetlacz.

Sebastian nie odbierał telefonu akurat teraz, gdy dość pilnie go potrzebowałam.
Wsunęłam teczkę z niekompletnymi dokumentami i schowałam ją do torebki. Podobno jeśli Mahomet nie pójdzie góry, to ona pofatyguje się do niego. Dlatego też opuściłam budynek i złapałam taksówkę, licząc na to, że mój  małżonek jest w swoim biurze, ma jakieś spotkanie i w ciągu trwania mojej trasy zdoła do mnie chociaż oddzwonić.

Nie byłam pewna, które z nas było winne temu przeoczeniu, ale zdawałam sobie sprawę, że musiałam złożyć dokumenty w urzędzie właśnie dzisiaj, o ile chcieliśmy wywiązać się z terminów.
Opadłam wygodnie na fotel, wręcz się w nim zatapiając i wyrecytowałam adres, decydując się na przejrzenie maili.

Musiałam nauczyć się pracować w firmie rodziny Wagner i nadal dbać o fundację, która była moim wybawieniem w najczarniejszych momentach mojego życia. Faktem było, że pomoc Ingrid była tutaj nieoceniona. Zdawała się wyłapywać wszystko i rozumieć moje decyzje jeszcze przed tym nim je podejmowałam.

Działała szybko, błyskawicznie, w dodatku,  niemalże od razu wyznaczyła termin kolejnej operacji Jagody. Drugiej, a nawet trzeciej, chociaż nie było pewności, czy dziewczynka dożyję do tego czasu. Cała procedura była złożona, skomplikowana i ryzykowna, ale gwarantowała normalne życie. Oczywiście przeszczep byłby łatwiejszy. Wiązałby się z przyjmowaniem leków do końca życia, ale szybciej byłoby po sprawie. O ile znalazłby się odpowiedni dawca, we właściwym czasie.

Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić z niej czarne myśli.
Przez chorobę Sebastiana uruchomił się we mnie dość automatycznie cały pesymizm. I nie pomagał mi jego zakaz towarzyszenia mu podczas chemioterapii. Chciałam przy nim być. On miał odmienne zdanie. I chociaż mogłam wymusić na nim jego zmiane, cieszyłam się, że podjął się leczenia. I musiałam liczyć się z tym, że najlepszą metodą w jego przypadku były małe kroki. Powoli, ale konsekwentnie do celu.

Rozmyślanie zajęło tak bardzo moją uwagę, że nawet nie zauważyłam kiedy taksówka zatrzymała się na właściwej ulicy. Dopiero głos kierowcy wyrwał mnie ze swoistego zawieszenia.
Zapłaciłam mu, podziękowałam i wyszłam z pojazdu, od razu kierując się do przeszklonego budynku.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, chcąc ochłonąć. Nie czułam się najlepiej, ale sądziłam, że to wynik stresu. Nawet fakt, że straciłam nieco na wadze. Najbardziej ubolewałam jednak nad coraz gorszą kondycją włosów, czy też paznokci. Ale wiedziałam, że tym mogłam martwić się później. Miałam priorytety.

Powitałam kilka osób po drodze, nie wdając się w żadne dyskusje i dotarłam na odpowiednie piętro.

― Dzień dobry, pani Wagner ― usłyszałam głos za sobą, więc przekręciłam głowę, by napotkać spojrzenie sekretarki.

― Dzień dobry, szukam mojego męża, jest u siebie?

― W konferencyjnej, na spotkaniu ― odparła, posyłając mi lekki uśmiech.

Odłożyła segregator na biuro i opadła na swoje miejsce.

― Ile to potrwa? ― spytałam, wzdychając ciężko.

Nie mogłam wpaść tam w niewłaściwym momencie.

― Nie wiem, szef się nie określił, odwołał inne spotkania ― wyjaśniła, wzruszając nieznacznie ramionami ― ale jest tam pani brat więc sądzę, że może pani przeszkodzić ― dodała, najpewniej widząc moją niezadowoloną minę.

Uśmiechnęłam się do niej.

― Świetnie! ― podsumowałam, ignorując niepokój, który jakoś tak pojawił się.

Co robił tutaj mój brat? I dlaczego Sebastian odwołał swoje sprawy?

― Dziękuję ― dorzuciłam, posyłając kobiecie kolejny uśmiech i skierowałam się w odpowiednim kierunku.

Po drodze zdecydowałam się zdjąć płaszcz i wrzuciłam go do gabinetu męża.
W budynku było naprawdę ciepło, a ja nie lubiłam nosić ze sobą zbyt wielu rzeczy.
Dotarłam pod odpowiednie drzwi i zapukałam. I nie doczekałam się niczego prócz salwy śmiechu, która rozległa się w pomieszczeniu. Zmarszczyłam brwi i nacisnęłam klamkę. W środku, przy dużym stole siedziało trzech mężczyzn. I skłamałabym, gdybym twierdziła, że moje serce nie zabiło szybciej na widok jednego z nich.
Szybko jednak się zreflektowałam i wysiliłam się na lekki uśmiech, wchodząc do środka.

― Cześć, co tu tak wesoło? ― rozejrzałam się dookoła, uparcie ignorując spojrzenie bruneta, którego wzrok odczuwałam na sobie bardziej jak pozostałej dwójki.

A przecież on zdecydowanie nie był moim mężem.

― Siostrzyczko.

― Kochanie.

― Samiro.

Rzucili naraz, więc zmarszczyłam ponownie brwi, a oni zaczęli się śmiać z tego jak idealnie wbili się w czas z chęcią odpowiedzi.

― Mniejsza o to, nie podpisałeś mi dokumentów ― oznajmiłam, rzucając znaczące spojrzenie w stronę małżonka.

― Też się cieszę, że cię widzę ― oświadczył jasnowłosy, podnosząc się z miejsca.

Podszedł do mnie i oparł dłonie na moich ramionach, przy okazji schylając się, by pocałować delikatnie moje usta.
Uśmiechnął się dość uroczo i puścił do mnie oczko.

― Oczywiście, oczywiście, ale muszę to załatwić dzisiaj, więc rusz swój tyłek i mi to podpisz ― wywróciłam oczami, komentując tym samym jego słowa i podałam mu teczkę z odpowiednimi papierami.

W pomieszczeniu na nowo rozległ się śmiech, chociaż kątem oka widziałam, że Adrien powstrzymał się i tylko mój brat chichotał jak opętany.

― Urocza jak zwykle ― podsumował brunet, więc uraczyłam go krótkim, kpiącym uśmieszekiem.

Nie odezwałam się jednak. Bastian przejął teczkę i wrócił na swoje poprzednie miejsce, by wykonać moje polecenie.

― Tak czy siak się dowiesz, więc ja ci powiem ― zaczął Sander, zwracając tym samym całą moją uwagę na siebie. ― Planujemy kolejne kroki w sprawie rodziny Ferro. Zabraliśmy im już trochę klientów i pokrzyżowaliśmy szyki, ale to nadal za mało.

― Trafiłam na narade wojenną? ― uniosłam sceptycznie jedną z brwi i wzruszyłam lekko, właściwie niemalże obojętnie ramionami.

― Coś w tym stylu ― odpowiedział mi brat.

― Tak długo jak to działa, nie muszę znać szczegółów. Cieszę się, że Aurelia dostanie za swoje ― przyznałam szczerze i uśmiechnęłam się.

Normalnie chciałabym się wtrącać, ale oficjalnie kiepsko szło mi pogrywanie z kimkolwiek. Łatwo byłoby mnie przejrzeć jeśli chodzi o Aurelie. Darzyłam ją sporą nienawiścią, więc wołałam się w to nie mieszać. Sprawę karmy zostawiłam w rękach mężczyzn.

― To nie takie proste ― mruknął niechętnie Nikosto.

― Żadna przyjemność nie przychodzi łatwo ― zauważyłam.

― Prócz jedzenia czekolady, co nie? ― brat posłał mi znaczące spojrzenie.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, ponieważ faktycznie miałam słabość do słodyczy. Ale walczyłam z nią. Konsekwentnie. Od lat.

― Gotowe ― oświadczył Sebastian, oddając mi teczkę. ― Samira może jeść czekolady ile chce, znam świetne sposoby na jej spalanie ― dodał dwuznacznie blondyn i uśmiechnął się dość niegrzecznie, rzucając znaczące spojrzenie w kierunku mojego brata.

Jęknęłam cicho.

― Ja wychodzę, mam was dość ― powiedziałam chociaż i tak zdradziecki uśmiech wdarł się na moje usta.

Automatycznie, trochę bez mojej woli.

― Odprowadzę cię ― oświadczył Bastek, podnosząc się pospiesznie.

Doskoczył do mnie w kilku krokach i splótł nasze palce ze sobą, ciągnąc mnie w stronę wyjścia. Tuż przed drzwiami zdążyłam machnąć pozostałej dwójce na pożegnanie.

― Przecież i tak wrócę tu za godzinę, albo może dwie ― spojrzałam na męża, kierując się z nim w stronę windy.

― Wiem, ale mimo wszystko dobrze móc spojrzeć na ciebie teraz ― przyznał z łobuzerskim uśmiechem i wykonał ręką ruch, zmuszając mnie do przytulenia się do jego boku, jednocześnie trzymając ramię przy brzuchu tak. by blondyn mógł mnie obejmować.

Uśmiechnęłam się do niego, unosząc głowę w górę.

― Mam płaszcz w twoim gabinecie ― przypomniałam sobie, że przecież temperatura nie zachęcała do zapominania o wierzchnim odzieniu.

― Świetnie się składa ― uznał, ruszając rytmicznie brwiami.

Wyglądało to dość komicznie, więc z trudem powstrzymałam się od prasknięcia śmiechem.
Mężczyzna nie czekał na nic tylko zmienił kierunek i wciągnął mnie po chwili do swojego biura, zatrzaskując za nami drzwi.

― Ponieważ? ― spytałam, spoglądając na niego z zainteresowaniem.

Nie do końca miałam pojęcie, co on miał na myśli?

― Dlatego, ponieważ, iż... ― wymamrotał wesoło i nie czekając już na nic ulokował dłonie na moich biodrach, docisnął mnie do swojego ciała i pocałował.

I chociaż z początku robił to delikatnie, to już po chwili zmusił mnie do zrobienia kroku w tył, by móc uwięzić mnie pomiędzy sobą, a ścianą.
Pisnęłam cicho, ale nie przerwałam mu. Właściwie to zarzuciłam dłonie na jego kark i pogłębiłam pocałunek.
Jego usta smakowały słodką kawą.

Pukanie, którego dźwięk rozległ się po pomieszczeniu zmusiło nas do oderwania się od siebie.
Zdołałam poprawić materiał sukienki akurat w momencie, gdy sekretarka Bastka pojawiła się w drzwiach.

― Ekhem ― chrząknęła zawstydzona, zdecydowanie wiedząc, co właśnie robiliśmy i rozejrzała się dookoła jakby szukała ratunku w okolicy.

Uśmiechnęłam się lekko i poprawiłam włosy, które opadły na moją twarz.

― Coś się stało? ― spytał niespokojne Sebastian, wyraźnie okazując niezadowolenie z powodu jej wejścia.

― Przepraszam, że przeszkadzam, ale kazał pan informować się o przybyciu pana Zwolińskiego.

― Już tu jest?

― Tak. Co mam zrobić? ― odpowiedziała kobieta.

― Zaproś go tutaj. Dziękuję ― ton blondyna nieco złagodniał, a nawet posłał swojej podwładnej uśmiech, który miał być swoistym przeproszeniem.

Zawsze coś.

― Kim jest ten facet? ― zapytałam tuż po tym jak kobieta opuściła biuro.

― Prawnikiem. Patryk. Kumpel z dawnych lat ― wyjaśnił jasnowłosy, poprawiając materiał koszuli, który wysunął się zza paska jego spodni najpewniej przeze mnie.

― Po co ci prawnik?

― Po prostu. Miałaś się nie dowiedzieć ― westchnął jasnowłosy, rezygnując z opcji kłamania.

Na szczęście.

― O czym? ― spytałam, marszcząc niepewnie brwi.

Nie podobał mi się jego ton, ani tym bardziej pełna poczucia winy postawa.
Jakby coś ukrywał.

― Zabezpieczam się. Profilaktycznie ― oświadczył spokojnie i spojrzał na mnie, przeczesując palcami włosy.

― Że co robisz? ― spytałam bezmyślnie, nie rozumiejąc z tego zupełnie nic.

― A właściwie zabezpieczam twoją przyszłość ― rozwinął myśl, wpatrując się we mnie.

Oparł dłoń na moim policzku i opuszkami palców pogładził go.

― O czym ty mówisz? ― oparłam rękę na jego dłoni i spojrzałam na niego niepewnie.

Zdecydowanie rozumiałam coraz mniej.

― Patryk zajmuje się moim testamentem ― wyjaśnił, wpatrując się we mnie.

Westchnął ciężko i pokręcił nieznacznie głową.

― Po co ci testament?!

― Doskonale wiesz z jakiego powodu to robię. Nie chcę byś musiała mieć jakieś problemy, gdy umrę ― oznajmił pewnie, nie odrywając ode mnie wzroku.

Przymknęłam na moment powieki i wzięłam głęboki wdech.
Nie podobało mi się to.
I już nie chodziło o to, że ustalał prawnie, co i komu chce przekazać, ale o jego postawę. Twierdził, że umrze. Nie miał nadzieji. Żadnej. Po prostu robił to wszystko dla mnie.
I to najbardziej mnie przerażało, ponieważ nigdy nie dawaliśmy wszystkiego jeśli walczyliśmy dla kogoś innego.
Zacisnęłam usta w wąską linię, nie chcąc mówić, co naprawdę myślę.

― Rób, co uważasz za słuszne ― rzuciłam spokojnie, chociaż w środku we mnie, aż się gotowało.

― Wiesz, że każdy poradnik mówiący o tym jak zrozumieć kobietę sugeruje, że właśnie powinienem przemyśleć swoje słowa i w żadnym wypadku nie robić tego? ― spytał retorycznie, a ja podsumowałam to wywróceniem oczu.

Może było to zabawne, ale jakoś mnie nie rozbawiło.
Nie teraz.

― Nieważne.

― Ohoho ― cofnął ręce i uśmiechnął się lekko. ― Robi się groźnie.

― Nie denerwuj mnie, nie będę wam przeszkadzać ― oznajmiłam chłodno, ponieważ takie komentarze jednak mnie denerwowały.

Złapałam płaszcz i nałożyłam go na siebie akurat, gdy do biura wszedł nieznany mi mężczyzna. Był niższy od Sebastiana, sporo. Miał brązowe włosy chociaż musiałam przyznać, że miały nieco rdzawy odcień, co dodawało  mu jakiegoś takiego uroku. Jego oczy były ciemne, fryzura starannie ułożona i wydawał się raczej szczupły. Typowy, przyjaźnie wyglądający facet.

― Witam, czyżbym przeszkadzał? ― spytał, spoglądając na mnie, by po chwili przenieść wzrok na Sebastiana.

Blondyn przywitał się uściskiem dłoni ze swoim znajomym i pokręcił w ramach zaprzeczenia głową.

― Moja żona właśnie wychodzi ― powiedział spokojnie, uśmiechając się do mnie przekornie.

― To twoja żona? ― prawnik naprawdę kiepsko ukrywał zaskoczenie.

Zaśmiałam się.

― Samira, miło mi. I chętnie bym została, ale obowiązki wzywają ― przedstawiłam się, podając mężczyźnie dłoń i uśmiechnęłam się nieznacznie.

― Patryk, mnie również.

― Nie przeszkadzam, do zobaczenia ― dodałam i po usłyszeniu ich odpowiedzi po prostu wyszłam.

Nie byłam pewna, co powinnam myśleć o tej sytuacji, więc wołałam to zignorować.
Nie było to zbyt dojrzałe, ale gwarantowało spokój. Poprawiłam torebkę na ramieniu i udałam się w stronę windy.
Tuż przed nią zauważyłam Adriena. Nie był to dobry czas na to, by w ogóle go widywać. Wiedziałam o tym.

― Wszystko w porządku? ― spytał, lustrując mnie uważnie wzrokiem jakby szukał jakiegoś dowodu na potwierdzenie swoich przypuszczeń.

Westchnęłam cicho, kręcąc głową. Nie byłam pewna czy zaprzeczałam, czy może jednak nie.

― Pracuję nad tym? ― przyznałam jednak po chwili namysłu.

Nie było sensu okłamywać nikogo. Nawet jego.

― Ma to związek z tym, że współpracuję z twoim mężem?  Jesteś zła? ― dociekał brunet, bacznie mnie obserwując.

Odwzajemniłam spojrzenie i uśmiechnęłam się nieznacznie. Cała jego postawa sugerowała jak bardzo pewny siebie był. W dodatku kilkudniowy zarost dodawał mu męskości i ogólnie prezentował się za dobrze.
Ciężko było udawać, że nasza przyjaźń może być łatwa.
Między nami wszystko, zawsze było skomplikowane.

― Nie. Nie jestem zła. To inne problemy, ale każdy jakieś ma, prawda? ― rzekłam enigmatycznie i posłałam mu beztroski uśmiech. ― Spieszę się, powodzenia ze sprawą Ferro, na razie ― dodałam, gdy drzwi windy się rozsunęły.

Ciemnowłosy wypowiedział jeszcze moje imię, ale zignorowałam to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro