Chapter 3.
"Zawsze będę strzegł Twojego serca, nawet jeśli by to miało oznaczać, że moje musi przestać bić. "
Cisza. Otoczyła mnie zupełna, przenikająca cisza. Niczym nie zmącona, niezręczna i dotyk warg blondyna na moich ustach. Prawie jak we śnie. Chociaż może powinnam uznać to za koszmar, ponieważ takie przerażeni, jak to, odczuwa się tylko raz w życiu. A przynajmniej ja nie pamiętałam bym kiedykolwiek tak bardzo obawiała się konsekwencji swoich decyzji i poczucia winy. Było prawie tak jakbym dostała młotkiem między oczy. Po takim ciosie zostaje pamiątka. Nie spodziewałam się tego, zaskoczyło mnie to, nawet jeśli miałam pewność, że taki moment nadejdzie. Nie znałam tylko sposobu, ani miejsca. I długo tkwi coś takiego w pamięci, ponieważ myśl o rozczarowaniu kogoś, kogo się kocha, paraliżuje.
— Potrzebuje alkoholu — powiedział cicho, dość niemrawo Chrysander jakby dopiero co, ktoś go ogłuszył.
Zrobił kilka kroków, wymijając nas i wyciągnął klucze, by otworzyć drzwi. Pchnął je i wszedł do środka, rzucając nam spojrzenie poprzez ramię jakby nie był pewien, czy powinien mówić cokolwiek. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, czując jak szczypią mnie oczy, co zwiastowało nadejście kolejnych łez. Mój brat zniknął w głębi mieszkania, a nasza trójka została pod drzwiami.
— Pora na naradę rodzinną, Nikosto, tobie już dziękujemy — pierwszy fason odzyskał Sebastian, który najwyraźniej nie zamierzał przegapić okazji, by dopiec drugiemu mężczyźnie.
Zmusiłam się do tego, by spojrzeć na Włocha. Stał tuż obok nas, zaciskając szczękę oraz dłonie w pięści. Mogłam bez najmniejszego problemu dostrzec jego wzburzenie, a nawet wściekłość. Wpatrywał się we mnie. Zupełnie ignorował jasnowłosego. Właściwie tak jakby nie istniał.
Podszedł do mnie, zatrzymał się dosłownie kilka milimetrów przede mną i pochylił się tak, że mogłam poczuć jego oddech na twarzy. Wyprostowałam się z lękiem. Nie dlatego, że się go bałam, ale z powodu reakcji mojego ciała.
— Coś ty najlepszego zrobiła, aniele? — spytał cicho, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Zamrugałam powiekami, wstrząśnięta jego tonem i rozchyliłam usta by jednak po chwili koniuszkiem języka zwilżyć wargi. Nie mogłam na to odpowiedzieć, nie było odpowiednich słów.
— Miało być inaczej, cholera, tak bardzo cię kocham... szlag by to! — wyprostował się nagle i zmierzył wrogim spojrzeniem Bastiana.
Nie czułam się z tym komfortowo, dziwnie było słuchać wyznań, o których marzyłam jeszcze ledwo pół roku temu. Wtedy dla tych słów byłam gotowa zrobić wiele. W dodatku, jakimś dziwnym sposobem narwany on, nie reagował przesadnie. Nie krzyczał, trochę tak jakby ktoś blokował jego naturalną reakcję. Niepokoiło mnie to. Albo wcale go nie znałam, albo była to przysłowiowa cisza przed burzą.
— Radzę ci odsunąć się od mojej żony — zasugerował niebieskooki, opierając ponownie dłonie na moich ramionach.
Przyciągnął mnie do siebie i wszedł między nas, odgradzając mnie od Włocha.
— Nie wtrącaj się, nie miałeś prawa kłaść swoich łap na kimś, kto do ciebie nie należy! — warknął wściekłe brunet i przeczesał palcami włosy, chociaż bardziej wyglądało to tak, jakby chciał je sobie wyrwać z bezsilności.
Chociaż wiedziałam, że powinnam to przerwać, byłam jak ten posąg. Tkwiłam bez ruchu w miejscu i po prostu obserwowałam. I nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek pozbędę się zdradzieckich reakcji ciała. Serce łomotało w mojej piersi szybciej niż powinno, krew dudniła w uszach i cała ta sytuacja wydawała się być surrealistyczna.
— Spierdoliłeś to koncertowo. Pogódź się z tym i daj spokój mojej żonie — ostrzegł ponownie Wagner i dźgnął bruneta palcem wskazującym w klatkę piersiową.
To było niezbyt rozsądne. Nozdrza Adriena zaczęły gwałtowniej się poruszać, co nie wróżyło nic dobrego. Był bardziej jak wściekły.
— Samiro...— powiedział ciemnowłosy, lustrując mnie uważnie wzrokiem.
Jakimś cudem zignorował chęć walki i zapanował nad sobą. Właściwie lekceważył Sebastiana. Dość otwarcie.
— Nie zmieniłam zdania. Nadal nic dla mnie nie znaczysz — zaczęłam, poprawiając niesforne kosmyki włosów.
Nie chciałam kłamać. Nie chciałam robić scen. Musiałam jednak być równie bezwzględna, co i on. Inaczej nie mogłabym przetrwać.
— Aniele...
— Uszanuj moje małżeństwo tak, jak ja uszanowałam twój związek — poprosiłam, sięgając po dłoń Sebastiana, by móc spleść nasze palce razem.
Ta scena nie powinna w ogóle mieć miejsca.
— Sądzę, że powinieneś już iść — usłyszałam głos mojego brata.
Przekręciłam głowę i zobaczyłam, że stoi w progu, w dłoni trzymając jakąś teczkę. Podał ją Adrienowi i posłał w jego kierunku blady uśmiech jakby mu współczuł, a jednocześnie był świadomy, że na wszystko sobie zasłużył.
— Żegnam! — Nikosto odwrócił się gwałtownie i skierował się do windy.
Po drodze walnął pięścią w ścianę, kląc pod nosem i po chwili zniknął w windzie. To zachowanie przypominało już tego gwałtownego człowieka, z którym spędzałam lato w Asyżu.
— Przepraszam, wszystko ci...
— Ty, siostrzyczko też powinnaś już iść — dodał z wyrzutem blondyn i rzucił mi pełne oskarżenia i żalu spojrzenie.
Trzasnął drzwiami, a ja poczułam się tak jakbym dostała czymś ciężkim w głowę. Bardzo ciężkim i bardzo mocnym. Zimno przeniknęło moje całe ciało. Zadrzałam i wtedy zorientowałam się, że nadal mam na ramionach marynarkę Adriena. Zostaliśmy z Sebastianem sami.
— Przykro mi, ale przejdzie mu, po prostu... — zaczął blondyn, ale przyłożyłam mu dłoń do ust, zmuszając go do milczenia.
— Spierdoliłam to, koncertowo — powtórzyłam słowa własnego męża i uśmiechnęłam się do niego nieznacznie, samymi kącikami ust.
— Więc masz idealny powód do powrotu i okazję, by wszystko naprawić — podsumował, odwzajemniając mój gest.
Objął mnie ramieniem i pociągnął w kierunku windy.
— Wolę wrócić z powrotem do Berlina.
— Nie. Koniec uciekania. Jesteś duża i silna. Taką cię pokochałem i nie zamierzam pozwolić ci chować głowy w piasek. Najwyższa pora wrócić, kochanie — oznajmił pewnie, mrugając do mnie okiem.
Nie wydawał się być nawet zły. Zdumiewające.
— Ale przecież tu jest Adrien i...
— Ufam ci, niezależnie od tego, co ten skurwiel wymyśli — skwitował pewnie. — Miałaś kilka miesięcy na przemyślenie decyzji i jeśli nie odeszłaś, wiem, że już zdania nie zmienisz.
Nie skomentowałam tego, nie potrafiłam odnaleźć tych właściwych słów. Sebastian zdawał się za to bez problemu wiedzieć, co i kiedy chciałam usłyszeć. Przytłaczało mnie to nieco. Ta jego niezachwiana pewność, gdy ja miałam co najmniej miliard wątpliwości wobec własnej osoby. Nie podlegało jednak dyskusji to, że dałam mu słowo. A ono było dla mnie świętością. Tak wychował mnie tata. Dane słowo nigdy nie mogło pozostać złamane. Jeśli nie chciało się, mogło się milczeć, ale na pewno nie składać obietnic bez pokrycia. Westchnęłam ciężko i oparłam czoło na jego klatce piersiowej. Polegałam na nim na równi, co on na mnie, ale w żadnym wypadku jedno nie rozsypałoby się bez drugiego.
To był bezpieczny związek. Pewny, trwały i bez zaskakujących wątków. Nie wierzyłam w to, by kiedykolwiek mógł sprawić bym czuła się tak zrujnowana, jak przy brunecie. Jednocześnie było to gwarancją stabilności i braku fajerwerków. Nie przeszkadzało mi to. Burzliwe związki nie były czymś, czego pragnęłam. Nigdy więcej. Sparzyłam się raz, tak dotkliwie, że ani przez myśl by mi nie przeszło, by to powtórzyć, by narazić się ponownie.
W ciszy opusciliśmy windę. Potem dotarliśmy do samochodu i również w milczeniu dotarliśmy do mieszkania.
— Przepraszam — spojrzałam na męża i przymknęłam na dłuższy moment powieki.
W głowie mi pulsowało. I nie wiedziałam, czy to natłok wrażeń, czy może typowy ból głowy.
— Jestem taka zmęczona.
— Weź prysznic i idź spać. Ja wykonam kilka telefonów i do ciebie dołączę. — polecił i uśmiechnął się do mnie spokojnie.
Nie rozumiałam jego opanowania, a jednocześnie dziękowałam mu za nie. Nie zniosła bym krzyków.
— A rano wyjaśnisz mi, co w ogóle się stało — dodał, całując moją skroń.
— Jesteś najlepszy — podsumowałam, odwzajemniając jego gest i rozejrzałam się dookoła.
Nie bywałam w tym mieszkaniu zbyt często, ale musiałam przyznać, że zmiany, które zalecił blondyn podobały mi się. Wnętrze nadal było jasne, przestronne i nowoczesne z białymi meblami, ale zdecydowanie przybyło barwnych dodatków i elementów. Wszytko ze sobą współgrało, a jednocześnie jakoś kontrastowało.
Przeszłam cały apartament chcąc zorientować się, gdzie co się znajdowało. Rozmieszczenie pomieszczeń kojarzyłam, ale nadal nie do końca je pamiętałam. Dotarłam do łazienki, na której środku stała ogromna wanna. I chociaż wizja gorącej, długiej kąpieli była kusząca, wybrałam prysznic. Zmyłam makijaż, zdjęłam z siebie sukienkę i resztę ubrań i weszłam pod ciepły strumień wody. Chwilę pod nim stałam. Wprawdzie nie było tu żadnych moich rzeczy, ale nie przejmowałam się tym. Pożyczyłam od Bastiana żelu i szamponu. Po kilku minutach, owinęta w ręcznik, dotarłam do sypialni. Szarej, w której panował minimalizm. Ogromne łóżko, ciemna pościel i telewizor wiszący na ścianie. Pustka, która jakoś i tak miała swój urok. Pokonałam kolejne drzwi i weszłam do garderoby. Zabrałam bokserki Sebastiana i jakąś koszulkę. Potrzebowałam stroju do snu. Zdecydowanie. A nic innego nie miałam. Ubrałam to na siebie i wróciłam do łazienki, gdzie blondyn już brał prysznic, a właściwie to kończył. Opuścił kabinę i owinął swój pas ręcznikiem.
— Ładnie wyglądasz — oznajmił z uśmiechem, przyciągając mnie do siebie za materiał podkoszulka.
— Musiałam...
— Wiem, zamówiłem już jakieś ubrania. Moja sekretarka rano je dostarczy, a później będziesz mogła iść na zakupy — przerwał mi, pochylając się nade mną.
Ucałował czubek mojego nosa, który zmarszczyłam.
— Nie przesadzaj, poproszę Ingrid by...
— Stać mnie na to, a nie mam zamiaru dać ci pozwolić uciec i się rozmyślić. Poza tym przydasz mi się w biurze, kochanie. Chociaż na miesiąc. Daj sobie miesiąc. Potem możemy wrócić do Berlina — poprosił kolejny raz, wchodząc mi w słowo.
Westchnęłam ciężko, kapitulując. Miał sporo racji. Miałam sporo do zrobienia, nadrobienia i naprawienia.
— Nie znoszę tego, że masz rację.
— Wydaje ci się — zażartował, skradając mi jeszcze szybki pocałunek. — Idę zadzwonić do taty i widzimy się w łóżku.
— Ja zadzwonię do Emilii — oparłam i wróciłam do salonu, gdzie zostawiłam torebkę.
Dochodziła już prawie północ, ale miałam świadomość, że przyjaciółka nie śpi. I ponownie przypomniałam sobie, że mój telefon się rozładował.
Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się, czy w pobliżu nie ma jakiejś ładowarki. Na moje szczęście była wpięta w kontakt za kanapą. Podłączyłam telefon i opadłam na mebel, czekając, aż telefon się włączy. W mojej głowie panował totalny chaos. Nie wiedziałam, co myśleć, ani za co zabrać się na początku. Powinnam odwiedzić babcię. Powinnam porozmawiać z Chrysanderem. Powinnam również mamie przyznać się do ślubu. I powinnam porozmawiać z Emilią i wyjaśnić jej, jak wiele znaczy dla mnie to, że w ogóle była, trwała i nie odwróciła się ode mnie, pomimo że najpewniej chciała skopać mi tyłek.
I chociaż tyle rzeczy miałam do przemyślenia jakoś tak powieki same mi opadły. Wtuliłam twarz w poduszkę, położyłam się na kanapie i pozwoliłam sobie na sen.
I nie wiem ile trwała moja drżemka, ale obudził mnie mąż w momencie podnoszenia mojego ciała z kanapy. Otworzyłam oczy i półprzytomnie na niego spojrzałam, obejmując automatycznie dłońmi jego kark. Nie żebym sądziła, że mógł mnie puścić. Miał prawie dwa metry wzrostu, górował nade mną tak znacznie, że najpewniej prawie nic przy nim nie ważyłam. Ziewnęłam.
— Przepraszam, nie chciałem cię budzić. I rozmawiałem z Emilią, będzie tu jutro rano to porozmawiacie — poinformował mnie, przemierzając korytarz.
— Dziękuję — powiedziałam, przygryzając od wewnątrz policzek.
Miałam poczucie winy. Sebastian wyręczał mnie w tak wielu sprawach, że miałam wrażenie, iż potrafił czytać mi w myślach.
— I nie jest zła. Martwi się. Ale rozumie i nadal jest gotowa skopać tyłek każdemu, kto cię skrzywdzi — oświadczył z rozbawieniem, odkładając mnie na łóżko.
Wgramoliłam się pod pościel i spojrzałam na niego bez zrozumienia.
— Powiedziała mi to. Że mnie lubi, ale to nie oznacza, że nie zamorduje mnie jeśli spadnie ci włos z głowy. Mniej więcej tak —zaśmiał się cicho i zajął miejsce po swojej stronie łóżka.
Prychnęłam cicho, ale po kilku sekundach również się z tego śmiałam. Cała Em. Nic się nie zmieniła. Pokręciłam z rozbawieniem głową i opadłam na łóżko, przekręcając się na bok, by nadal móc obserwować Sebastiana.
— Ale to dobrze, cieszę się, że kogoś takiego masz — skomentował z uśmiechem.
Położył się i przyciągnął mnie do swojego boku. Ulokowałam głowę w zagłębieniu jego szyi i przymknęłam oczy, przy okazji przerzucając nogę przez jego udo.
— Nawaliłam.
— Nie. Po prostu szukałaś sposobu na ból i nieco zboczyłaś z właściwej ścieżki, ale nikt nie ma prawa tego osądzać — oświadczył pewnie, całując czubek mojej głowy.
Dłonią gładził moje plecy.
— Podobno przestałam żyć.
— Trudno. Każdy ma własny sposób. Można przesiedzieć w miejscu, wiedząc, że to jest tylko okej, a można gnać przez życie i szukać czegoś więcej. Każdy sposób jest dobry. I każdy ma prawo decydować za siebie. Nie słuchaj innych. Zastanów się, co ty o tym myślisz? — zaproponował spokojnie, dając mi tym sporo do myślenia. — I co najważniejsze, jeśli sądzisz, że coś jest źle, zmień to. Tylko proszę, nie zostawiaj mnie, albo chociaż uprzedź, że doszłaś do wniosku, że to ja byłem złym pomysłem.
— Nigdy. Jesteś najlepszym pomysłem. Oddychałeś za mnie, gdy mi brakowało tchu. Widziałeś dalej, gdy ja byłam ślepa na wszystkie argumenty. Sebastian, jesteś najlepszym pomysłem w moim pochrzanionym życiu — wyznałam cicho, ale pewnie.
I chociaż miałam świadomość, że nie pokochałam go jeszcze tak, jak na to zaslugiwał, to byłam na dobrej drodze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro