Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 23.

„Wiem, że to głupie myśleć, że on pewnego dnia wróci.”


6 października 2017


„Parasol nie osłoni cię przed każdą kroplą deszczu. Podmuch wiatru może połamać w nim druty.” ― przeczytałam półgłosem i westchnęłam ciężko, przymykając na chwilę powieki, chcąc pozbyć się spod nich łez, które pojawiały się tam przy każdej przykrej myśli w ostatnim tygodniu.

Wraz z tym zlepkiem wyrazów w mojej głowie pojawiły się znajome słowa, które wryły się w moją pamięć, a zostały wypowiedziane przez mojego tatę wiele lat temu.

„Pamiętaj, córeczko, że niezależnie od sytuacji masz moje wsparcie, ale nie mogę zrobić za ciebie wszystkiego, niestety. Istnieją problemy, z którymi sama musisz się zmierzyć. Czasami jest z tym jak z podciętymi skrzydłami, mogą się zrosnąć, ale musisz tego chcieć i dać temu czas, skarbie.”

Jęknęłam cicho i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Tata nie żył od ośmiu miesięcy, a ja odnosiłam wrażenie, że minęło tak wiele czasu.
Odłożyłam gazetę, z której cytat przywołał moje wspomnienia i rozejrzałam się dookoła po pustym holu firmy mojego brata. Siedziałam tutaj, czekając na niego i chociaż jego sekretarka proponowała mi na poczekalnie również jego gabinet, zostałam tutaj. Miało to sporo związku z tym, że chciałam zobaczyć Adriena. Udawać, że to przypadek i wręczyć mu dokumenty osobiście. Chciałam mu pomóc, ale byłam w pełni świadoma, że nie mogłam tak po prostu wpaść do jego biura. Jasno postawił sytuację. On będzie unikał mnie i ode mnie oczekiwał tego samego.

Uszanowanie jego decyzji sporo mnie kosztowało, dlatego podniosłam się z miejsca i rzuciłam lekki uśmiech w kierunku kobiety, która współpracowała z moim bratem.

― Jednak poczekam w środku, dziękuję ― oświadczyłam, wymijając jej biurko.

Byłam dorosłą osobą, a zachowywałam się jak rozkapryszone dziecko, które nie potrafi pogodzić się z decyzją rodzica. Chciałam, by brunet zmienił zdanie, by powiedział cokolwiek innego, a jednocześnie tak bardzo szanowałam go za jego decyzję. Okazał się być dojrzalszy jak ja. Ułatwiał mi funkcjonowanie i walczenie o małżeństwo kosztem własnego szczęścia, serca. Byłam świadoma, co do mnie czuł. I ja czułam względem niego to samo.
I nie wystarczało nam to.
To nie był nasz czas, ani nasze miejsce.
Właściwy moment minął i mogłam już tylko walczyć o przyszłość, w której nie było miejsca na żadnych nas.

Westchnęłam ciężko, odkładając torebkę na fotel i podeszłam do okna. Objęłam dłońmi swoje ramiona i potarłam je, wzdychając ciężko.
Wzrok utkwiłam w sąsiednim wieżowcu i bezmyślnie wgapiałam się w jeden punkt.
Nikt, nigdy nie powiedział, że życie jest łatwe. Decyzje miały własne konsekwencję, a błędy zdawały się ranić nas wielokrotnie, czasami nawet dotkliwiej po pewnym czasie.
Przytknęłam czoło do chłodnej szyby i jęknęłam cicho, starając się nie płakać.
Moje życie rozsypywało się raz za razem.

Zawsze, gdy zdawało mi się, że już coś ułożyłam, złożyłam jakąś całość, waliło się to. Niczym niepewny, niestabilny domek z kart. Byłam taką wieżą karcianą. Wystarczył lekki podmuch wiatru, a ja już nie potrafiłam utrzymać własnego miejsca. Gubiłam się, miotłam.

― Wszystko w porządku? ― usłyszałam pytanie, które poprzedzone zostało otwarciem drzwi.

Nie odwróciłam się, nie zmieniłam pozycji.
Bez problemu rozpoznałam głos brata oraz wychwyciłam w nim troskę.

― Pracuję nad tym ― odparłam enigmatycznie, wiedząc, że zagłębianie się w szczegóły nie pomoże mi się z tym uporać.

― Mogę jakoś pomóc?

― Przytul mnie ― wymamrotałam, decydując się w końcu na ruch.

Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, a on bez żadnego zbędnego komentarza pokonał dzielącą nas odległość i uwięził mnie w swoim uścisku.
Jedną z dłoni oparł na tyle mojej głowy i kojąco gładził moje włosy, podczas gdy drugim ramieniem więził mnie w uścisku, mocno dociskając do siebie. Powoli kołysał naszymi ciałami i nie mówił nic.
Tulił mnie.
A ja chowałam twarz w jego torsie i wdychałam znajomy zapach, licząc na to, że to mnie uspokoi.

Jakoś działało. Nie płakałam, drżałam. Ale pomagało.
Nie mam pojęcia, ile dokładnie staliśmy tak, ale w końcu Chrysander zdecydował się przesunąć dłonie na moje ramiona i odsunąć mnie na ich długość od siebie.
Uważnie mi się przyjrzał, przy okazji marszcząc swoje brwi jakby nie był pewien, czy w ogóle powinien pytać.

― Przepraszam, jest już okej, musimy porozmawiać ― odetchnęłam cicho, zagryzając dolną wargę pomiędzy zębami i przetarłam twarz dłonią, dziękując sobie, że dzisiaj postawiłam na naturalny makijaż, czyli krem bb i odrobinę rozjaśniacza.

Dzięki temu mogłam mieć pewność, że się nie rozmazałam, nie miałam czego zmywać tak naprawdę.
Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie i zacisnęłam dłoń w pięść, by móc nią go lekko szturchnąć w pierś.

― Zaczynam się o ciebie martwić, coraz bardziej ― oznajmił, mrużąc oczy.

Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową, czując jak moje jasne włosy uderzają w moje policzki.
Z torebki wyciągnęłam teczkę, którą dzień wcześniej otrzymałam od Edoardo i wyciągnęłam ją w stronę brata. Uśmiechnęłam się zachęcająco, licząc na to, że sam ją przejrzy i nie będę musiała niczego tłumaczyć.

― Co to?

Słysząc jego pytanie wywróciłam teatralnie oczami i zdecydowałam się na to, by usiąść na brzegu jego biurka. Skrzyżowałam nogi w kostkach i tak naprawdę oparłam się tylko pośladkami o brzeg mebla.
Rzuciłam mu spojrzenie i lekko, dość obojętnie wzruszyłam ramionami, chociaż miałam świadomość, że był to nasz as.

― Koniec naszych kłopotów z rodziną Ferro ― wyjaśniłam pokrótce.

Delikatny, aczkolwiek wesoły uśmiech wpełzł na moje wargi.

― Samiro ― westchnął cicho, ale odebrał ode mnie dokumenty i otworzył, by je przejrzeć.
Milczałam i pozwalałam mu w spokoju je studiować, chociaż bez problemu mogłam zauważyć szok, który pojawiał się na jego twarzy.
Oraz uśmiech, który wyrażał sporo zadowolenia.
Więc i on rozumiał, co to dla nas oznaczało.

― Skąd to masz? ― spytał podejrzliwie.

― Od twojego taty ― przyznałam.

― Taty?

― Długa historia. W każdym razie, mam nadzieję, że mądrze to wykorzystasz. Przekaż to Adrienowi ― poleciłam, nadal się uśmiechając.

― A sama mu tego nie dasz, ponieważ? ― przekrzywił głowę, wpatrując się we mnie jakby szukał jakichś szczegółów, które mogłyby mnie jakoś zdradzić.

― Ponieważ nie planujemy sobie wchodzić w drogę. Ja mam męża, Adrien szuka własnej drogi i żony ― przyznałam, chociaż z trudem te słowa przeszły przez moje gardło.

Na samą myśl ogarnęła mnie gęsia skórka. Bolało, paliło niemalże żywym ogniem moje serce, ale wiedziałam, że tak to miało wyglądać.

― Co?

―Zamierzam skupić się na moim małżeństwie ― wyjaśniłam, poprawiając włosy i odrzuciłam je w tył niedbałym gestem dłoni.

San zmarszczył brwi jakby nie potrafił uwierzyć mi w taki obrót sytuacji.
Westchnęłam cicho.

― Co przez to rozumiesz? ― podchwycił wątek, od razu wychwytując, że ta informacja miała drugie dno.

Znał mnie.
Nie sądziłam, że aż tak dobrze.

― Zamierzam poprosić Sebastiana o powrót do Niemczech. Tam wszystko było łatwiejsze między nami.

― Wyjeżdżasz? ― zapytał zszokowany.

Zamknął teczkę, którą trzymał w dłoni, odrzucił ją na biurko i podszedł do mnie. Zatrzymał się dosłownie milimetry przede mną i zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem. Mój pomysł nie przypadł mu do gustu.

― Nie wiem. Jest taka możliwość, ale wiesz, gdzie będę. Wiesz, co robię i obiecuję, że będę się odzywać. I cię odwiedzać. Was. Mamę, Edoardo i ciebie ― sprostowałam i wysiliłam się na lekki, nieco przepraszający uśmiech.

Miałam świadomość, że nie tego się po mnie spodziewał, ale ja wiedziałam, że to była właściwa droga.
Nie rozmawiałam jeszcze z Sebastianem, ale układałam już cały plan działania.
Rozumiałam jego postępowanie i nie zamierzałam dać mu się wciągnąć w te gierki.
Nie chciałam od niego odejść i musiałam dać mu to do zrozumienia.
Podjęłam decyzję.

― Nie podoba mi się to ― podsumował blondyn, odwracając się na pięcie.

Podszedł do okien i wcisnął dłonie w kieszenie swoich spodni.
Był spięty.
I zły.

― Sebastian jest chory ― zaczęłam cicho ― i wariuje. Wiesz, jest przekonany o tym, że Adrien mu zagraża. Podejrzewa mnie o to, że chcę odejść. Nie chcę, by teraz myślał o czymś takim. Jego zdrowie jest priorytetem i jestem gotowa wrócić do życia, którego go nauczyłam ― tłumaczyłam spokojnie, co jakiś czas koniuszkiem języka zwilżając spierzchnięte wargi.

Serce galopowało w mojej klatce piersiowej.
Czułam się winna.
Mój małżonek miał wiele teorii, a ja zamiast dusić je w zarodku, dawałam mu kolejne powody, do podejrzliwości.

― O czym ty mówisz? Chory? ― Chrysander rzucił mi spojrzenie pełne niezrozumienia.

― Nie wiem, co mu dokładnie jest, ale... tak, jest chory. Poważnie, z tego, co się orientuję. To mój mąż. To moja rodzina i muszę o niego walczyć, nawet, gdy on tego nie chce. To wojna, a ja nie zamierzam dezerterować ― dodałam pewnie, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Taka opcja nie wchodziła nawet w grę.

― Adrien wie, prawda? ― spytał, sprawiając tym samym, że poczułam się zmieszana.

Zmarszczyłam brwi i przekrzywiłam głowę, wpatrując się w niego.

― Tak, wydaje mi się... wie ― odparłam po chwili miotania się w własnych myślach.

― Ha! Dlatego wyjechał ― prychnął lekceważąco i pokręcił z niedowierzaniem głową. ― Zmienił zdanie, bo wie, cholera.

― Zdanie? Zmienił? ― spytałam, powtarzając po bracie jego słowa.

― Nieważne, maleńka, nieważne. Masz rację, Sebastian to twój mąż. Twoim obowiązkiem jest walczenie o niego, nawet jeśli tego nie chce. Masz rację ― przytaknął mi ruchem głowy i posłał w moim kierunku lekki, nieco bezradny uśmiech jakby żałował, że w ogóle wspomniał o Nikosto.

― Rozumiesz mnie? ― uniosłam głowę, wlepiając w niego pełen nadziei wzrok.

― Nauczyłem się, że ciebie po prostu się kocha, nie rozumie ― skomentował z rozbawieniem i mrugnął do mnie okiem.

Dłonią pogładził mój policzek i uśmiechnął się przyjaźnie.

― Jesteś wredny ― upomniałam go, chociaż tak naprawdę wcale tak nie uważałam.

Był świetnym bratem.

― Właśnie mi powiedziałaś, że znów odejdziesz, mam się cieszyć? ― spytał retorycznie.

― Masz mnie wspierać.

― To właśnie robię. Znasz mój numer, dzwoń, gdybyś tylko potrzebowała, pamiętaj o tym, że zawsze chętnie ci pomogę. Albo i nie chętnie, ale pomogę ― rzucił pewnie i objął mnie ramieniem.

Na krótki moment przycisnął mnie do swojego boku i przy okazji ucałował moją skroń.

― Też cię kocham ― potwierdziłam z uśmiechem i potarłam oczy, chcąc pozbyć się z nich zalążków łez.

Byłam mięczakiem. Zdecydowanie. Chociaż nie, ciągle wmawiałam sobie, że jestem silna, ale najwyraźniej moje granice zostały już osiągnięte i przekroczone. Rozpadałam się, chociaż na szczęście: w porę się opamiętałam i rozpoczęłam proces sklejania.

― Co powiesz na jakąś kawę nim dzień w pełni się rozpocznie? ― zaproponował blondyn, odsuwając się ode mnie.

Przełożył teczkę do szuflady i przy okazji opadł na swoje miejsce za biurkiem.
Przekręciłam głowę, by na niego spojrzeć i uśmiechnęłam się lekko.
Zmierzwione, jasne włosy ułożone miał w artystycznym nieładzie na głowie, a błękitna koszula zdawała się podkreślać głębie koloru jego oczu. W dodatku jego twarz zdobił dwudniowy, dość uroczo wyglądający zarost. Uśmiechnęłam się sama do siebie, ponieważ mój brat, chcąc, nie chcąc, naprawdę był kawałem przystojnego faceta.

― Masz kogoś? ― spytałam, zupełnie odbiegając od tematu porannej kawy.

Blondyn wziął głębszy wdech i po chwili po pomieszczeniu rozległ się dźwięk jego śmiechu.

― Pytałem o kawę, ziemia do Samiry ― machnął mi dłonią przed twarzą jakby chciał przywołać mnie do porządku.

― Wiem, wiem, ale... czy ty się z kimś spotykasz w ogóle? Ja praktycznie nic nie wiem, o twoim życiu. Jestem koszmarną siostrą ― wyjaśniłam, zsuwając się z biurka.

Odwróciłam się i potarłam palcami nos. Taka była prawda.
Tak skupiałam się na sobie, że nie widziałam nic poza tym.

― Bo nie ma o czym wiedzieć, tymczasowo skupiony jestem na karierze i nie zamierzam przedstawiać ci kobiet, z którymi sypiam ― oświadczył pewnie. ― Więc, kawa?

― Jest ich kilka?! ― uniosłam brwi z niedowierzaniem, przy okazji je marszcząc.

Musiałam wyglądać komicznie, ale sama myśl, że mój brat miał tak aktywne życie seksualne oburzała mnie.
Sam fakt, że w ogóle miał takie życie.

― Bądź poważna. Nie zamierzam z tobą rozmawiać o tym, z kim uprawiam seks. Ani ile, albo jak często! ― upomniał mnie, zaciskając usta w wąską linię.

― O Boże, jesteś pieprzonym casanovą! ― zakryłam dłonią usta i zaczęłam się śmiać.

Zdawało mi się, że mój brat jest taki idealny, a tak naprawdę sam miał sporo za uszami.

― Nikogo nie oszukuję, nikomu nic nie obiecuję i do cholery, zamknij się, małolato! ― po raz kolejny upomniał mnie, powoli tracąc cierpliwość.

Ja usiadłam w krześle i w najlepsze zanosiłam się śmiechem.
Blondyn wywrócił oczami i chwycił za telefon, prosząc przez niego swoją sekretarkę o kawę dla siebie, latte dla mnie i jakieś leki na uspokojenie. To najpewniej również było dla mnie.
Zaczęłam się śmiać jeszcze głośniej.

― Kiedy uciekłaś z przedszkola?!

― Gdy ty uzupełniałeś zapas prezerwatyw ― oświadczyłam z rozbawieniem, puszczając do niego tak zwane perskie oczko.

W ramach odpowiedzi mój brat walnął czołem o blat biurka i jęknął cicho. Wyprowadzałam go z równowagi, albo doprowadzałam do obłędu.

― Samiro.

― A z sekretarkami też sypiasz, czy może nie łączysz interesów z przyjemnością? ― spytałam złośliwie.

Chrysander nie odpowiedział. Złapał tylko długopis w palce i rzucił nim we mnie.
I chociaż to było niedorzeczne, w końcu poczułam się szczęśliwa.
A przynajmniej miałam wrażenie, że tak jest.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro